Osobisty fotograf prezydenta Dudy: chciałem pokazać więcej człowieka w tym urzędzie
07 sierpnia 2025 | 17:56 | Przemysław Radzyński, pra | Kraków Ⓒ Ⓟ

– Chciałem pokazać więcej człowieka w tym urzędzie, więcej sytuacji półoficjalnych, nie zupełnie prywatnych, ale takich spoza dyplomatycznej agendy. I wśród tych oficjalnych wydarzeń szukałem momentów, w których mogłem pokazać prezydenta jako człowieka – mówi Jakub Szymczuk, który przez siedem lat był osobistym fotografem Andrzeja Dudy.
Kulisami pracy w kancelarii prezydenta, historią dziesiątek zdjęć (także wcześniej niepublikowanych) oraz refleksjami o mediach i polityce Jakub Szymczuk dzieli się w swojej książce „Fotograf prezydenta”, która ukaże się we wrześniu nakładem Wydawnictwa Niebieskiego.
Myśl, że mógłbyś być fotografem prezydenta pojawiła się wtedy, gdy robiłeś sesję zdjęciową europosłowi Andrzejowi Dudzie, który był przymierzany do roli kandydata PiS-u na prezydenta? Czy jako fotoreporter myślałeś o tym wcześniej?
Patrzyłem na tę dziedzinę fotografii jako punkt odniesienia. Zresztą wielu fotoreporterów na świecie patrzy w ten sposób na fotografów prezydenckich. W systemach demokratycznych fotografia oficjalna nie jest wyłącznie surowo dokumentacyjna, ale zawiera też jakieś emocje, ma charakter reportażowy – musi mieć takie właściwości, które sprawiają, że ludzie chcą ją oglądać.
Wszyscy obserwowaliśmy zdjęcia Baracka Obamy, bo to była nowa jakość w fotografii prezydenckiej. Nie tylko dzięki działalności Pete’a Souzy, ale też ze względu na charakter prezydenta, który grał z fotografem do jednej bramki. To, co razem zrobili, było genialne i zapisało się w historii fotografii oficjalnej. Myślę, że wielu fotografów marzy o tym, żeby przynajmniej tego spróbować. Ja marzyłem.
Co było dla Ciebie najbardziej pociągające w tej pracy, zanim przyszedłeś do kancelarii?
Na pewno uczestniczenie w wielkiej historii, dostęp do wydarzeń, do których normalnie obywatel czy fotoreporter zwykle nie ma dostępu. Jest coś fascynującego w możliwości pokazywanie rzeczy, które nie są otwarte dla wszystkich. W wielu sytuacjach historycznych dla Polski byłem jedyną osobą, która to w jakikolwiek sposób dokumentowała. To z jednej strony nobilitacja, z drugiej – wyzwanie.
A jakie znaczenie dla Twoich decyzji zawodowych, żeby być fotografem prezydenta miał fakt, że tym prezydentem jest właśnie Andrzej Duda i to, z jakiegoś środowiska politycznego się wywodził, jakie poglądy prezentował? Mógłbyś być fotografem każdego prezydenta?
Fundamentem jest to, żeby prezydenta lubić i żeby mieć z nim jakąś nić porozumienia. Trudno byłoby chyba pracować dla kogoś, z kim diametralnie się różnisz w poglądach na wszystko. Ale przecież nie jest tak, że utożsamiam się ze wszystkimi decyzjami Andrzeja Dudy. Jego poglądy są mi bliskie, ale to nie determinuje udanej współpracy. Najważniejsze są wzajemne szacunek, sympatia i zaufanie. Takie jest moje doświadczenie generalne ze współpracy z różnymi ludźmi – jej jakość zależy bardziej od osobowości człowieka niż tego, w co wierzy.
Fotografowałeś zawodowo prezydenta Bronisława Komorowskiego i prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego – piszesz, że byli „nieprzyjemni”, „wyniośli”. Andrzej Duda w osobistym kontakcie wydawał Ci się „normalnym facetem, nie budował dystansu”.
Podczas wizyty prezydenta Dudy w Davos miałem okazję do krótkiej rozmowy z Aleksandrem Kwaśniewskim. Zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie – to był zupełnie inny vibe niż na przykład Rafał Trzaskowski. Zatem tu nie chodzi o poglądy, bo przecież Bronisław Komorowski jest bardzo konserwatywny, ale ważna jest osobowość. Bycie fotografem prezydenta, nawet z obozu odległego politycznie do moich poglądów, jest wyróżnieniem.
Byłeś bardzo blisko prezydenta Dudy – w bardzo różnych okolicznościach. Jakiego człowieka poznałeś?
To z pewnością człowiek bardzo wierny swoim zasadom i wyniesionym z domu schematom zachowania. Mam tu na myśli całowanie kobiet w rękę czy przepuszczanie w drzwiach. Było mnóstwo takich sytuacji, gdy prezydent Duda na przykład przepuszczał tłumaczkę w drzwiach.
I psuł kadr…
To bywało wyzwaniem, na szczęście jakoś zawsze udawało się z tego fotograficznie wybrnąć. Ale wiem, że dla niego to było ważne, żeby w Pałacu Prezydenckim, nazywanym przez niektórych złotą klatką, mógł pozostać sobą ze swoimi przyzwyczajeniami. Nawet kiedyś powiedziałem mu, że w kadrze nie wygląda to dobrze, kiedy głowa państwa w czasie oficjalnych uroczystości przepuszcza przed sobą jakieś osoby. Powiedział, że on tak został wychowany i koniec tematu.
Ludzie często postrzegali go jako flegmatycznego czy zamkniętego w sobie, a ja widziałem go bardziej jako ekstrawertyka, który ma w sobie dużo emocji, ale w sytuacjach publicznych potrafił to doskonale kontrolować. To jest człowiek z inteligenckiego domu w Krakowie, ale pozostał w tym wszystkim bardzo normalny i naturalny. Można z nim było pożartować.
Mocno pilnował też swojej prywatności. Doskonale to rozumiałem. Uważam, że wpuszczanie, nawet oficjalnego fotografa, w swoje prywatne życie, nigdy dobrze się nie kończy. To jest konieczne dla emocjonalnej higieny, żeby mieć przestrzeń, gdzie się odpoczywa i jest się absolutnie prywatnie.
Kancelaria Prezydenta to urząd, a Ty, jako fotograf prezydenta, byłeś formalnie urzędnikiem państwowym. Ale zdaje się, że zarówno Twoje doświadczenie fotoreporterskie, Twoja ambicja, jak i pewnie ADHD, o którym trochę opowiadasz w książce, nie pozwoliły Ci być fotografem-urzędnikiem, który wykonuje jedynie poprawne formalnie zdjęcia, fotografie urzędnicze. Od początku miałeś pomysł na siebie w pałacu?
Chciałem na pewno pokazać więcej człowieka w tym urzędzie, więcej sytuacji półoficjalnych, nie zupełnie prywatnych, ale takich spoza dyplomatycznej agendy. I wśród tych oficjalnych wydarzeń szukałem momentów, w których mogłem pokazać prezydenta jako człowieka. Od początku miałem sporo wsparcia od ministrów czy samego szefa, aby wyjść z utartych w kancelarii schematów, pewne rzeczy pokazywać inaczej. Gdyby nie było na to zgody, pewnie nie pracowałbym w pałacu tak długo. Fotografia stricte urzędnicza w przypadku osobistego fotografa prezydenta traci sens, bo on po to ma większy dostęp, zaufanie i możliwości, żeby pokazać więcej i coś innego niż fotoreporterzy obsługujący wydarzenia z udziałem polityków.
A jak odnalazłeś się w tej urzędniczej rzeczywistości? W książce piszesz, że „Pałac Prezydencki to trochę taki dwór, a na dworze musisz mieć pozycję”. Jak Ty zabiegałeś o swoją?
Dzięki temu, że do pałacu przyszedłem już z jakimś dorobkiem w branży fotograficznej, to moja pozycja była niezależna od polityków. Potem, gdy zdjęcia się podobały i były coraz szerzej komentowane, zyskałem takie zaufanie, że miałem właściwie autonomię w tym, co robię – nikt nie musiał mnie kontrolować. To owocowało też zrozumieniem, gdy w danej sytuacji nie udało się zrobić żadnego dobrego zdjęcia, a bywają takie okoliczności kompletnie nietrakcyjne wizualnie, że nie da się wykręcić nic sensownego.
Ale bywałeś krytykowany przez niektórych członków kierownictwa kancelarii np. za publikowanie zdjęć prezydenta (np. tego z Davos) na swoim osobistym profilu w social mediach. W jaki sposób przekonywałeś samego prezydenta, że taka komunikacja kancelarii zyskuje przez to na autentyczności (a takie publikacje robię zasięgi czasami nieporównywalnie większe od tych oficjalnych)?
Prezydenta nie trzeba było przekonywać, jemu tylko zależało na tym, żeby to były fajne zdjęcia, żeby on się dobrze na nich czuł. A publikowanie niektórych zdjęć bezpośrednio przez fotografa dodawało im tylko autentyczności.
Prezydent był wdzięcznym „obiektem” do fotografowania? Grał z Tobą do jednej bramki – jak Obama z Souzą?
Myślę, że w przypadku Andrzeja Dudy był inny problem – starałem się, żeby nie „przecieplać” wizerunku… Prezydent super czuł się wśród ludzi, kół gospodyń wiejskich, dzieci, które go oblegały – bardzo dobrze wchodził w interakcję właściwie z każdym. Ale żeby nie było wrażenia przesytu takimi obrazkami, potrzebowałem sytuacji, które pokazują go jako człowieka twardego i niezłomnego. Szukałem balansu. On jest człowiekiem wrażliwym i łatwiej było „przecieplić” jego wizerunek niż pokazać jako bezwzględnego polityka, który rozgrywa.
Fizjonomia Andrzeja Dudy czy pewna spontaniczność niezbędne do uprawiania polityki wyróżniały go na tle poprzedników. Ale z pewnością polskim politykom daleko do umiejętności kreowania własnego wizerunku jakie mieli Obama czy Macron. To chyba kwestia kulturowa.
W tym kontekście przypomina mi się Twoje zdjęcie pary prezydenckiej zrobione z wnętrza limuzyny, na wzór amerykański.
Pokazywałem kiedyś prezydentowi album Peta Souzy, ze zdjęciami Reagana i Obamy, rozważaliśmy co zrobić, żeby mieć tego typu zdjęcie. W polskich limuzynach nie ma miejsca dla fotografa. Taka możliwość przydarzyła się podczas wizyty w Wietnamie, kiedy para prezydencka jechała limuzyną z dwiema kanapami. Prezydent wtedy wykazał się współpracą ze swoim fotografem, bo po pierwsze o tym pamiętał, a po drugie zaprosił mnie do tej limuzyny.
Takich pytań pewnie się nie zadaje fotografom, ale czy masz jakieś ulubione zdjęcie prezydenta?
Odpowiedź na to pytanie jest trudna, bo fotograf prezydenta pracuje raczej nad całokształtem wizerunku, który z kolei buduje się całym spektrum różnych zdjęć. Każdy ma inną wrażliwość i zwraca uwagę na coś innego. Ważne dla mnie zdjęcie nie spotkało się akurat z jakimś powszechnym entuzjazmem. A chodzi o zdjęcie splecionych dłoni w trakcie kampanii wyborczej, gdzie udało mi się sfotografować dłoń samego prezydenta tuż przed schwyceniem dłoni Polaków, wśród których naturalnie znalazły się różne dłonie – męska, kobieca, starszego człowieka i dziecka. I to jest wszystko zamknięte w spójnej kompozycji. Ja po prostu chciałem takie zdjęcie zrobić i „polowałem” na nie dobre dwa miesiące – tych uściśniętych rąk były setki tysięcy. Dlatego to zdjęcie jest dla mnie ważne, bo w końcu się udało.
Najgorszych zdjęć pewnie nie ma, bo jeśli się nie udały, to nie były publikowane. Ale czy przez te siedem lat pracy w kancelarii zaliczyłeś jakąś wpadkę?
Opisuję w książce sytuację z Jolką Rosiek. To nie była wpadka fotograficzna, ale bardziej z obszaru budowania wizerunku poprzez współpracę z mediami. Były oczywiście zdjęcia, na których ktoś z otoczenia prezydenta wyszedł nieatrakcyjnie i miał pretensje. Ale wtedy z serii zdjęć wybieraliśmy te, na których szef wygląda dobrze – otoczenie, niestety, miało drugorzędne znaczenie.
A słynne zdjęcie z Gabinetu Owalnego, gdy prezydent Duda pochyla się przy siedzącym Donaldzie Trumpie?
To nie było moje zdjęcie… Też takie miałem, ale podświadomie czułem, że nie mogę go opublikować. Na moim zdjęciu z Gabinetu Owalnego obaj prezydenci stoją… Zdarzały się pojedyncze zdjęcie, z których prezydent nie był zadowolony. Pamiętam super udane zdjęcie, na którym szef wyglądał dostojnie, dumnie – to było może nawet trochę przerysowane, ale dla mnie to był dobry kontrast dla tych wielu „ciepłych” zdjęć. On nie lubił siebie takiego oglądać. Miał nawet trochę o to żal.
Przez siedem lat byłeś w centrum politycznych wydarzeń, Twoje zdjęcia były politycznym narzędziem, znasz kulisy uprawiania polityki. Dzięki temu zrozumiałeś bardziej tę rzeczywistość czy ona Cię zupełnie do siebie zraziła?
Nie zraziła mnie, bo mam pragmatyczne podejście. Bardziej pozbawiła mnie złudzeń, bo chciałoby się, żeby polityka miała ludzką twarz, a to jest jednak bardzo brutalna gra, choć może właśnie to jest prawda o nas – o ludziach, więc trzeba grać w tę grę, bo jak się nie gra, to się wypada i tyle. Odbiorcy by chcieli, żeby politycy nie grali, a byli sobą. Ale z drugiej strony, jak oni za bardzo są sobą i nie grają, to potem nie są wybierani. Dlatego wszyscy gramy w tę grę – my, wyborcy także.
Wizerunek, a w nim fotografia, też jest elementem tej gry?
Tak i ja dobrze się czułem jako „rozgrywający” na tym swoim polu. Ważne dla mnie było zawsze granie w dobrym celu. Czasami niektóre rozwiązania były dla mnie zastanawiające, ale zawsze miałem pewność, że nikt tego nie robi ze złymi intencjami. Podchodziłem do tego z pokorą, bo mimo że byłem blisko, to widziałem jedynie zewnętrzną warstwę, a nie miałem dostępu do wszystkich informacji niejawnych, danych, treści ustaleń.
Abp Galbas w dniu zaprzysiężenia Karola Nawrockiego: urząd Prezydenta powinien nas wszystkich jednoczyć
Bycie osobistym fotografem głowy państwa to nie jest zwykła robota. Z jednej strony to służba – dla państwa, dla ludzi, dla historii. A z drugiej to nie jest praca od 8 do 16 – właściwie cały czas musisz być gotowy na wezwanie.
Z moim ADHD to nawet dobrze współgrało. Gdy coś wydarzało się nagle, było ważne i trzeba było to zrobić dobrze, dla mnie to było super. O wiele gorzej było z jakimiś radami do spraw czegoś, często bez udziału prezydenta, które też trzeba było sfotografować.
Natomiast to bycie w gotowości, co prawda wprowadzało jakiś niepokój w życiu codziennym – nigdy nie było pewności czy na przykład plany wakacyjne uda się zrealizować, albo czy nie będzie trzeba odwołać i tak już przekładanego spotkania rodzinnego czy ze znajomymi. Ale takie są koszty życia w ciągłym biegu.
Jakie jeszcze?
Narażony jesteś na wszelkie możliwe warunki atmosferyczne, często bez komfortowego dostępu do jedzenia czy picia w odpowiednich porach, bo musisz pamiętać, że jak wsiądziesz do kolumny, to przez cztery godziny nikt nie zrobi przerwy na toaletę. Często jesteś niewyspany, bo pracujesz o różnych porach, dużo czasu spędzasz w podróży, w kraju i zagranicą. Dochodzą zmiany stref czasowych. Zmęczenie fizyczne przekłada się na obciążenie psychiczne.
Piszesz w książce: „Funkcja „pierwszego fotografa” to teoretycznie finał kariery, a przynajmniej ważny punkt odniesienia dla całego fotograficznego dorobku”. Prezydent Duda ma 53 lata i właściwie mało kto wyobraża sobie go na emeryturze – wszyscy zastanawiają się, co będzie teraz robił, jakie stanowisko obejmie. Ty masz zaledwie 40 lat. Jesteś już spełnionym fotografem?
Myślę, że będę szukał czegoś i w fotografii, i w innych obszarach. Książka na pewno jest jednym z takich obszarów. Zobaczymy, jak zostanie przyjęta. Jeśli dobrze, to może rozwinę jakieś wątki, bo nie dało się powiedzieć wszystkiego. Były prezydent ma na pewno wiele miejsc poblokowanych – będą mówili: „głowie państwa nie wypada”. W przypadku byłego fotografa prezydenta już tak nie jest. Będzie trzeba tylko trochę powalczyć ze swoim ego, złapać nieco dystansu i pokory, żeby na przykład wrócić za tzw. sznurek do fotoreporterskiego poola.
Czyli nie miałabyś problemu na przykład z fotografowaniem ślubu?
Nigdy nie celowałem w ten typ fotografii, ale jeśli komuś podoba się mój sposób fotografowania i akcenty, które rozkładam, to jak najbardziej. To jest w sumie bardzo podobna praca do tej w kancelarii – fotografowanie wydarzeń istotnych opartych na tradycjach i schematach, tylko że w skali mikro.
Książka „Fotograf prezydenta” dostępna jest w przedsprzedaży na stronach wydawcy.

Materiały prasowe
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.

