Drukuj Powrót do artykułu

Abp Adamczyk: Misjonarze oddają swe życie za wiernych

30 października 2015 | 12:15 | Jolanta Roman-Stefanowska Ⓒ Ⓟ

Dramat eboli polega też na tym, że widząc chore dziecko, męża , żonę, matkę, nie można im pomóc – mówi KAI abp Mirosław Adamczyk, nuncjusz apostolski w Liberii, Gambii i Sierra Leone. Watykański dyplomata o kaszubskich korzeniach opowiada o swych dramatycznych przeżyciach podczas walki z epidemią eboli w Liberii.

„W tym czasie zmarło u nas 12 lekarzy, 3 braci zakonnych, jedna zakonnica i osiem osób świeckich – to pielęgniarki i pielęgniarze. To ludzie, którzy zmarli ratując innych” – dodaje.

Od 22 lat pracuje Ksiądz w watykańskiej dyplomacji. Wenezuela, Indie, RPA, Madagaskar, Belgia, Węgry. Dwa lata temu, tuż po święceniach biskupich w Katerze Oliwskiej został Ksiądz Nuncjuszem Stolicy Apostolskiej w Liberii, Gambii i Sierra Leone.

Abp Mirosław Adamczyk: Afryka to nadal region misyjny. Misjonarze odgrywają tam również ważną rolę kulturową i społeczną. Mieszkają tam bardzo biedni ludzie. Jeżeli już ktoś ma pracę, to zarabia najwyżej 150 dolarów miesięcznie. Mają bardzo ubogie domy, ale coś co od początku rzuciło mi się w oczy – na niedzielną Mszę św. do kościoła przychodzą przepięknie ubrani. Msza to dla nich wielkie święto. Kościół jest dla nich ważny.

Zaledwie kilka tygodni po wyjeździe do Liberii okazało się, że Bóg postawił Księdzu szczególne zadanie. Znalazł się Ksiądz w samych środku epidemii eboli. Gdy cały świat z obawą patrzył na każdy niemal samolot lecący z Afryki – Ksiądz znalazł się wśród tych chorych ludzi.

– Pamiętam moment, gdy przyszedł do mnie do nuncjatury brat Patrick, misjonarz z Kamerunu. Był ze Szpitala Katolickiego Świętego Józefa w Monrovii. Powiedział: „Mamy pierwszy przypadek eboli. Przyjęliśmy kobietę do szpitala a następnego dnia już nie żyła. Badania potwierdziły ebolę.”
Co mogę zrobić? Spytałem? – Nie mamy pieniędzy nawet na rękawiczki i maski – słyszę. Czy to można u nas kupić? Tak, ale potrzebna jest gotówka, tylko tak w tym kraju można coś kupić.

Wyjąłem z szuflady 1000 dolarów, które dostałem podczas świeceń biskupich w Katedrze Oliwskiej. To były pieniądze od gdańskiej Caritas. Dałem i powiedziałem, by przyszedł za tydzień po następne. Nie przyszedł. Zadzwoniłem do niego, ale on już był bardzo słaby, miał gorączkę. Opiekowała się nim siostra Chantal, misjonarka z Konga. Niestety zmarł. Potem zachorowała siostra Chantal, brat George z Ghany i ojciec Miguel z Hiszpanii. To był dla mnie bardzo trudny moment, gdy Hiszpanie zabrali Miguela do kraju. Powiedziałem „asta la vista” a on „adios”. On wiedział, że umiera. Potem zachorował George.

Mieliście ze sobą kontakt?

– Tak. Gdy dowiedziałem się, że choruje zadzwoniłem z pytaniem czego potrzebuje. Ojciec George powiedział, że prosi o kartę telefoniczną i coś do jedzenia. Pojechałem do nich, bo pracownicy w szpitala mieszkali w domu przy szpitalu. Stukam do drzwi. Nikt nie otwiera. Wszedłem, oni leżeli już bardzo słabi. Zmarli następnej nocy. W krótkim czasie szpital musiał zostać zamknięty, bo zmarł na ebolę cały personel. Kościół prowadzi w Liberii aż 18 szpitali i przychodni. 16 z nich było otwartych podczas trwania epidemii. W tym czasie zmarło u nas 12 lekarzy, 3 braci zakonnych, jedna zakonnica i osiem osób świeckich – to pielęgniarki i pielęgniarze. To ludzie, którzy zmarli ratując innych. Oddali dla nich życie.

Przyszło Księdzu do głowy, że może być następny?

– Tak po ludzku bałem się, ale przede wszystkim czułem taką wielką bezsilność, że nie mogę pomóc. Nie mogę podejść, wziąć za rękę, objąć. Każdy spotkany człowiek mógł być potencjalnym zagrożeniem. W tym czasie w Liberii ludziom nie wolno było nawet podawać rąk. To właśnie było moje nowe, ale nie tylko moje, nowe i bardzo trudne doświadczenie związane z ebolą. Zakaz kontaktu z drugim człowiekiem. Panował powszechny strach przed spotkaniem z drugim człowiekiem. A jak iść do kościoła na Mszę, która w Liberii jest bardzo żywiołowym przeżyciem, jak nie przywitać się, uściskać? Ludzie się po prostu bali drugiej osoby, ale przychodzili. My byliśmy do ich dyspozycji. Kościół w tym czasie pełnił nową dla siebie rolę.

Na początku każdej Mszy przekazywane były komunikaty o tym jak się zachować, gdzie uzyskać pomoc. Były wykłady lekarzy, równe instrukcje. Chodziło o to by byli ostrożni, wrażliwi, mówiliśmy jak uniknąć paniki. Ludzie unikali się nawzajem, ale do kościoła przychodzili. To było dla nich bardzo ważne.

Czuł Ksiądz bezsilność? Apelował Ksiądz jako nuncjusz o pomoc do świata.

– Najpierw nie zdawałem sobie sprawy ze skali tej tragedii. Potem byłem już całkowicie zajęty organizowaniem pomocy. Ktoś kto tego nie widział, nie zrozumie. Proszę sobie wyobrazić, że mając stu chorych w szpitalu, potrzeba ośmiuset kombinezonów dla personelu tylko na jedną dobę. To ogromna skala. Jedna chora osoba to na dobę osiem kombinezonów, w każdym personel może być tylko przez 40 minut. To ogromne koszty. Bez pomocy z zagranicy to niemożliwe. A nie wolno takich spraw lekceważyć. Jedna z pielęgniarek zaraziła się podczas zdejmowania kombinezonu. I zmarła.

Widział Ksiądz wiele dramatów ludzkich?

– Dramat eboli polega też na tym, że widząc chore swoje dziecko, męża , żonę, matkę – nie można im pomóc. Trzeba ich zostawić, odizolować i odejść. Dramat kochających się ludzi był wtedy największy.

Mówi Ksiądz o roli Kościoła i Caritas w krajach misyjnych. Bywa, że my – jako wierni – nie zdajemy sobie sprawy z tej pomocy. Dopiero takie przykłady nam ją uświadamiają.

– Pomoc Kościołom misyjnym to nasze wielkie zadanie. Czasami zbudowanie niewielkiej kaplicy nie byłoby możliwe bez takiej pomocy. A przecież budujemy kościoły, szkoły, szpitale, kupujemy książki, szczepimy dzieci. I jeszcze jedno: kształcimy miejscowych księży. W tej chwili w Afryce misjonarzami są głównie rodowici mieszańcy tego kontynentu. Jest seminarium duchowne, mamy w Gambii pochodzącego stamtąd biskupa. To bardzo ważne.

Czy dużo jest powołań do życia duchownego?

– Sporo. Trzeba pamiętać, że w tym regionie jest większość muzułmańska. Mamy powołania również z takich rodzin. Nawet nowy biskup pochodzi z mieszanej chrześcijańsko-muzułmiańskiej rodziny. W tym rejonie od lat trwa wojna domowa, a jednak mamy przejawy tolerancji. Kościół bardzo w tym pomaga.

Na koniec naszej rozmowy jeszcze słowo o Księdza korzeniach…

– Urodziłem się w Gdańsku, mam kaszubskie korzenie. Gdy uda mi się wygospodarować urlop to przyjeżdżam do rodziców do Pępowa. Wsiadam wtedy w rodziców samochód i jeżdżę po Kaszubach do przyjaciół do Żukowa, do Gdyni, do Gdańska. A u siebie w Liberii ciągle towarzyszy mi wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej i…podkładka pod myszkę do komputera, na której są tzw. Kaszubskie nuty „To je krótczi, to je dłedżi” to najbardziej znana pieśń kaszubska. Nucę ją sobie czasami w Liberii.

Rozmawiała Jolanta Roman-Stefanowska

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.