Drukuj Powrót do artykułu

Abp Gänswein: Benedykt XVI zawsze jednoznacznie opowiadał się po stronie prawdy

15 lutego 2022 | 23:30 | st (KAI) | Watykan Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. Harald Oppitz (KNA)

Na kontrowersje związane z raportem monachijskiej kancelarii prawnej dotyczące oskarżeń papieża seniora Benedykta XVI zwrócił uwagę w wywiadzie dla stancji EWTN jego sekretarz osobisty arcybiskup Georg Gänswein. Wywiad został przeprowadzony w języku niemieckim przez szefa biura EWTN w Rzymie Andreasa Thonhausera.

Andreas Thonhauser – EWTN: Ekscelencjo, jest Ksiądz Arcybiskup prywatnym sekretarzem papieża seniora Benedykta XVI. Jak on się czuje? Jak przyjął doniesienie o nadużyciach i co sądzi o towarzyszącej mu burzy medialnej?

Abp Georg Gänswein: Dziś rano, jak co dzień, odprawiliśmy razem z Mszę św. razem z członkiniami stowarzyszenia Memores Domini. Potem odmówiliśmy Jutrznię i zjedliśmy śniadanie. Następnie on zajął się swoimi sprawami, a ja jestem teraz tutaj. Ma się dobrze, zniósł presję, dzięki Bogu, po tym, jak jego list został opublikowany wraz ze sprawdzeniem faktów. Ale mogę powiedzieć, że zawsze był spokojny i pełen ufności w Bogu. Oczywiście, czym innym jest oprzeć się presji, a czym innym wytrzymać ją wewnętrznie. Krótko mówiąc, jest w dobrym nastroju. Trwa w Bogu i na szczęście zawsze pozostał pewny siebie. Oczywiście, jest słaby ze względu na swój wiek, to wynika po prostu z niemal 95 lat, które będzie obchodził za dwa miesiące. Ale umysłowo jest krystalicznie czysty i jasny, i dzięki Bogu nie stracił poczucia humoru..

EWTN: W swoim ostatnim liście Benedykt XVI przeprosił ofiary nadużyć seksualnych, ale też odrzucił wszystkie oskarżenia. Jak to się ze sobą łączy?

– Zna Pan tę historię; po publikacji raportu monachijskiego popełniono błąd. Ale to nie był błąd papieża Benedykta XVI, jak sam zaznaczył w swoim liście. Sprawdzenie faktów wyjaśniło, jak do tego doszło. To było przeoczenie, które niestety się wydarzyło. Nie powinno było się zdarzyć. Ale tak się stało.

Pamiętam, że kiedy przeglądaliśmy oświadczenie, które wysłał do kancelarii prawnej, podczas ostatniej sesji „pytań i odpowiedzi”, powiedział: „Tego spotkania, tego słynnego, 15 stycznia 1980 r., nie pamiętam. Ale jeżeli napisano, że byłem nieobecny, to ta nieobecność jest udowodniona – albo była udowodniona wtedy – na podstawie dokumentu z tego spotkania”. I tu właśnie nastąpiła pomyłka. „Więc jeśli jest napisane, że byłem nieobecny, to ja to akceptuję. Ja nie pamiętam”. Powiedziałem na to: „Ojcze Święty, to jest w plikach cyfrowych, które właśnie sprawdziliśmy, więc możemy przyjąć, że to prawda”. Nie sprawdzano tego ponownie, w ogóle, gruntownie. Sprawa pojawiła się ponownie dopiero wtedy, gdy przedstawiono raport i jeden z ekspertów powiedział: Mamy tu dowód, Benedykt XVI był obecny, a nie nieobecny. Byłem zszokowany, inni też byli zszokowani. I wtedy sprawdziliśmy to jeszcze raz. I rzeczywiście, doszło do pomyłki. Powiedziałem o tym papieżowi Benedyktowi, a on powiedział: „Musimy natychmiast powiedzieć, że to był błąd z naszej strony”. To nie było zamierzone, a więc nie było to kłamstwo – kłamstwa zdarzają się celowo; to była pomyłka. „Musimy to powiedzieć tak szybko, jak to możliwe” – nalegał. „Trzeba przygotować komunikat prasowy, przedyskutować go z Sekretariatem Stanu, a potem ruszyć dalej”.

I tak, po południu 24 stycznia, wydałem komunikat prasowy i zapowiedziałem, że będzie oświadczenie, w którym papież Benedykt osobiście skomentuje tę sprawę. Wtedy pojawiło się jego oświadczenie: stwierdził: „Napiszę osobisty list. Ale powinna być też odpowiedź na zarzuty wobec mnie, i to nie tylko na zarzuty, ale i na insynuacje, oparte na materiale z akt. Zatem powinien być mój osobisty list i druga część, załącznik lub – jak to nazywamy po niemiecku – „sprawdzenie faktów”. Napisał list, a doradcy – których teraz znamy z imienia i nazwiska, którzy również pomagali mu przy oświadczeniu – zrobili swoje i powiedzieli, jak doszło do tego błędu, a także kto jest winien lub kto odpowiada za ten błąd.

EWTN: O tym błędzie. Raport monachijski o nadużyciach liczył ponad 1000 stron. Papież Benedykt otrzymał katalog pytań przed opublikowaniem tego raportu, w tym tysiące stron dokumentów. Trzeba było je przejrzeć, a następnie na podstawie tej pracy napisał 82-stronicową odpowiedź. W dokumencie tym pojawił się błąd dotyczący tego, czy Benedykt uczestniczył w spotkaniu, czy też nie. Jednak przypadki nadużyć nie były nawet omawiane na tym spotkaniu i jest to udokumentowane. Czy może Ksiądz Arcybiskup to szerzej omówić?

– Proszę pozwolić, że przedstawię państwu pewne tło. Papież Benedykt został zapytany, czy nie zechciałby wziąć udziału w tym raporcie. Odpowiedział: „Nie mam nic do ukrycia, chętnie to uczynię”. Następnie otrzymał około 20 stron pytań i został poinformowany, że oczywiście będzie miał możliwość zapoznania się z dokumentacją, na podstawie której pytania zostały opracowane. Papież Benedykt odpowiedział, że ze względu na swój wiek nie będzie w stanie udać się do Monachium, a więc nie będzie mógł udać się do Kurii Arcybiskupiej, aby zapoznać się z dokumentacją archiwalną. Wówczas zasugerowano, że można by to zrobić również cyfrowo. Ponieważ jednak papież Benedykt nie zna nowego świata komputerów, świata cyfrowego, zasugerowałem, aby zlecił to profesorowi Mücklowi z Rzymu, którego, jak już zostało powiedziane, bardzo dobrze znam i cenię: jest on prawnikiem i kanonistą, a także bardzo dobrym teologiem. Musiał on również podpisać deklarację poufności dla diecezji i kancelarii prawnej, w której oświadczył, że przyjmie zadanie i oczywiście zachowa milczenie. Tak też uczynił, a następnie przedstawiono mu 8000 stron cyfrowych zapisów. Nie mógł ich skopiować i wkleić. Musiał więc robić to, co robił, gdy był studentem: musiał robić notatki. A to niewiarygodna masa informacji.

EWTN: Ile miał czasu? Czy było to około trzech miesięcy?

– Nie, nie, w rzeczywistości informacja o formacie cyfrowym nie była podana od razu na początku, ale dopiero na żądanie. I on się przez to przedzierał. A potem, oczywiście, wszystko zostało ułożone w logiczny ciąg w odniesieniu do pytań. Następnie konsultanci lub pracownicy przygotowali pierwszy projekt. Benedykt rzucił na niego okiem. I już w tym pierwszym projekcie było zamieszanie, błąd. Nikt nie zauważył tego błędu, ani żaden z czterech współpracowników, ani ja, ani papież Benedykt. Było tak, jak mówiłem wcześniej: Kiedy zapytał mnie: „Czy to prawda, że nie byłem obecny?” [odpowiedziałem] „Tak, tak jest napisane, tak mówią akta”. I to było błędem.

To wszystko poszło dalej. Oświadczenie zostało wysłane pocztą, 82 strony napisane przez konsultantów, które Benedykt systematycznie korygował, wprowadzając też pewne zmiany i poprawki. I w końcu były to 82 strony. I wtedy pojawiła się krytyka: „To jest zbyt prawnicze, nie jest to w ogóle głos Benedykta” – mówiono. Ale na pytania prawne, które często są dość skomplikowane i napisane nieco „pokrętnym” językiem – jeśli mogę się tak wyrazić – można odpowiedzieć tylko używając tego samego języka.

EWTN: Co się stało potem?

– Ostatni termin wysłania kartek został ustalony na 15 grudnia, był to, że tak powiem, termin ostateczny. Potem kancelaria ogłosiła w komunikacie prasowym, że to się ukaże w trzecim tygodniu stycznia. To wszystko, co usłyszeliśmy, wszystko, co wiedzieliśmy. Powiedziano nam, że po przedstawieniu raportu będziemy mogli wszystko ściągnąć jako plik PDF, i że wtedy będziemy mogli wszystko przeczytać. I nie mówimy tu o 1000, ale o prawie 2000 stron! Raport liczył 1 983 strony, w tym oświadczenie Benedykta i oświadczenia innych kardynałów, którzy udzielili odpowiedzi. Wyobraźcie sobie tę ogromną ilość papierkowej roboty: 2000 stron i oczekiwanie natychmiastowej odpowiedzi! To było po prostu niemożliwe. Tydzień później kardynał Marx ogłosił, że w Monachium odbędzie się konferencja prasowa. A papież Benedykt powiedział: „Muszę to najpierw przeczytać, chcę to najpierw przeczytać. I poproszę też współpracowników, żeby to przeczytali. A potem odpowiem”. Trzeba przyznać każdemu, człowiekowi w każdym wieku, że to wymaga czasu.

EWTN: W tym raporcie udokumentowano prawie 500 przypadków. Papieżowi Benedyktowi zarzucono nieumiejętne potraktowanie czterech przypadków. … Niedawno ukazał się list papieża. Był to bardzo osobisty list, do którego dołączona była również bardziej prawnicza odpowiedź odpierająca krytykę. List ma jednak emocjonalny ton. Papież senior przeprasza w imieniu Kościoła wszystkie ofiary. Wielu przedstawicieli mediów zinterpretowało to tak, jakby przepraszał konkretnie za konkretne przypadki. Ale czy tak nie było?

– Zanim odpowiem na pana pytanie, chciałbym wrócić do niesławnego spotkania. W protokole z tego spotkania czytamy: „Obecny arcybiskup kardynał Ratzinger”; ówczesny wikariusz generalny nie był obecny. Był nieobecny. Odpowiedzialny personel otrzymał prośbę z diecezji w Niemczech, w której pytano, czy ksiądz przyjeżdżający do Monachium na pewien czas na leczenie będzie mógł zamieszkać na plebanii w Monachium. To właśnie było tematem spotkania. Prośba zgłoszona przez diecezję została przyjęta. „Wskażemy księdza lub proboszcza, w którego plebanii będzie mógł zamieszkać” – powiedziano. W ogóle nie chodziło o treść. To znaczy, chodziło tylko o to, czy ta prośba powinna być przyjęta, czy nie. I kardynał Ratzinger, który był obecny, oczywiście się zgodził: oczywiście, jeśli będziemy mogli pomóc, to pomożemy. To, co się później wydarzyło, współpraca tu, współpraca tam, było poza jego wiedzą. Wówczas w ogóle o tym nie rozmawiano. Również powód terapii, że był to prawdopodobnie ksiądz pedofil, nigdy nie został wspomniany. Nie ma o tym wzmianki w protokole. Twierdzenie, że on o tym wiedział, że go chronił i tuszował, jest po prostu kłamstwem. I muszę powiedzieć całkiem szczerze: to jest insynuacja. To po prostu nie jest prawda. Trzeba znać fakty takimi, jakimi są, a także akceptować je takimi, jakimi są. I wtedy mogę je interpretować. Ale nie można ustawiać wózka przed koniem. Po prostu nie można. To jest insynuacja. A to ostatecznie odbiera moralną wiarygodność papieżowi Benedyktowi, i wtedy nie może się on już bronić.

Ale proszę mi pozwolić odpowiedzieć na pytanie, które zadał mi pan wcześniej: Ma pan całkowitą rację: pisząc list, Benedykt powiedział: „To powinien być bardzo osobisty list. I właśnie dlatego istnieje to rozróżnienie między moim listem a sprawdzeniem faktów. Żeby ludzie widzieli, że to jest mój list, list, który napisałem, i sprawdzenie faktów, które jest dziełem czterech współpracowników, których znam i których aprobuję”. Ale ten list jest czymś, co on napisał, jeśli można tak powiedzieć, w Bożej obecności. Ostatni akapit jest być może kluczem do tego wszystkiego. Pisze on: „Wkrótce znajdę się przed ostatecznym sędzią mojego życia”, przed łaskawym sędzią.

W istocie przepraszał ofiary nadużyć nie po raz pierwszy. Pamiętam bardzo dobrze, i jest to również wspomniane w liście, że podczas swoich podróży jako papież, często spotykał się z ludźmi, którzy byli wykorzystywani seksualnie przez księży. Spotkania te były bardzo emocjonalne, zawsze w kaplicy, bez prasy, zawsze zaczynały się w kaplicy od krótkiej modlitwy, a następnie od spotkania. I widziałem potem, jakie skutki miały te spotkania. I to jest po prostu relacjonowanie faktów. Wiele z tych ofiar składało potem świadectwa, czy to w radiu, czy w telewizji, jak to spotkanie dobrze im zrobiło i jak cały ucisk, ciężar został złagodzony. Benedykt zawsze powtarzał: Każda ofiara nadużycia to o jedna za dużo; każdy przypadek nadużycia to o jeden za dużo, i w końcu nie da się tego naprawić. Jedyną rzeczą, która może pomóc, jest prośba o przebaczenie, a także prośba, że tak powiem, o oddanie tych ludzi pod opiekę Boga.

EWTN: Ksiądz Arcybiskup towarzyszy mu od wiele lat. Czy jako ktoś, kto z nim pracował, kto go wspierał, jego stosunek do kwestii nadużyć zmieniał się, czy też zawsze był taki, jak go teraz przeżywamy w liście?

– Pracowałem w Kongregacji Nauki Wiary od 1996 r., to znaczy od 1996 r. jako pracownik, a następnie, od 2003 r., jako jego osobisty sekretarz. I od samego początku widziałem, jaka była jego postawa. Jest dokładnie taka sama, jak dzisiaj, taka sama jak wtedy, gdy był papieżem, nigdy się nie zmieniła. Wręcz przeciwnie, od samego początku był przekonany, że istnieje potrzeba przejrzystości, potrzeba jasności, że musimy nazywać rzeczy po imieniu i że nie wolno nam niczego ukrywać. I robił to razem z Janem Pawłem II, starając się, by czyny szły za przekonaniami. Innymi słowy: Co musi zrobić Watykan, co musi zrobić Kościół, aby rzeczywiście osiągnąć ten cel? Nastąpiła zmiana mentalności, za którą oczywiście musiała pójść zmiana na poziomie prawnym, to znaczy, że faktycznie istniało narzędzie, aby coś z tym zrobić. Następnie Jan Paweł II przekształcił Kongregację Nauki Wiary w trybunał, jeśli mogę się tak wyrazić, nadając jej niezbędne kompetencje. Te kompetencje były wcześniej przyznana innej Kongregacji. Odebrał je tej Kongregacji i przekazał Kongregacji Nauki Wiary. I od tego czasu trwa proces naprawy, wyjaśniania.

EWTN: Czy Benedykt, wtedy jeszcze kardynał Ratzinger, odegrał również decydującą rolę w zajmowaniu się przypadkami nadużyć w Kościele?

– On nie tylko odgrywał decydującą rolę, on był decydującą postacią, decydującym człowiekiem; tym, który nie tylko sugerował przejrzystość, ale także podjął konkretne kroki w kierunku przejrzystości. Można powiedzieć, że jest „ojcem przejrzystości” i w ten sposób udało mu się przekonać również papieża Jana Pawła II.

EWTN: Czy było mu łatwo, czy musiał walczyć? Czy jego wysiłki reformatorskie były przyjmowane z otwartymi ramionami?

– Nie chciałbym zdradzać tajemnic, ale rzeczywiście istniał wewnętrzny opór. I ten opór był pokazywany bardzo wyraźnie. Ale zawsze był przekonany, że ten opór można i trzeba przezwyciężyć z pomocą Jana Pawła II, i tak się stało. Bogu niech będą dzięki! Jeśli zajrzy się do archiwów Kongregacji, można zobaczyć serię ważnych dokumentów, które krok po kroku, jak mozaika, prowadzą do tego właśnie celu. I to trwało: jako papież, oczywiście, kontynuował kreślenie tej linii na wyższym i bardziej skutecznym poziomie. I jest to linia, którą kontynuuje również papież Franciszek.

EWTN: Osobiście niewiele czytałem i słyszałem o tych faktach w ostatnich dniach i tygodniach w mediach. Czy ma Ksiądz Arcybiskup wrażenie, że po tym liście, nawet po tym prawnym wyjaśnieniu, wierni na całym świecie zrozumieli, że wszystkie zarzuty zostały wyjaśnione? Jak Ksiądz to widzi?

– Gdybym mógł to ocenić, czułbym się o wiele lepiej. Nie wiem tego na pewno. Mogę tylko powiedzieć, że były i są bardzo różne reakcje mediów, różniące się także w zależności od kraju. Kiedy patrzę na przykład na Niemcy, muszę powiedzieć, że ludzie próbowali – i tu trochę uogólniam – oskarżyć o coś papieża. Dało się zauważyć wielkie, czasem wręcz przesadne uprzedzenie do jego osoby, połączone z nie mniejszą nadmierną ignorancją faktów. Albo się ich nie zna, albo nie chce się ich traktować poważnie, bo mogą się nie zgadzać z wykreowaną narracją. I jest oczywiste, że wobec tego człowieka, czy to kardynała Ratzingera jako prefekta, czy to papieża Benedykta XVI, pewne rzeczy, które po prostu nie są prawdą, są utrzymywane przy życiu. To znaczy, że istnieje pragnienie, aby go mocno uderzyć.

I to jest dla mnie po prostu szokujące. Człowiek, który w tej ważnej kwestii – całej kwestii nadużyć i pedofilii – zaproponował, a następnie wdrożył decydujące instrumenty pomocy, czy to jako prefekt, czy jako papież, jest oskarżany o coś, co przeczy 25 latom jego pracy. Tak więc to, co dostrzegam, raz po raz, to z jednej strony ignorancja, a z drugiej nadmierne przecenianie własnej opinii. I to jest coś, co nie ma nic wspólnego z rzetelnym relacjonowaniem. Mogę mieć tylko nadzieję, że ludzie, którzy czytają i przeczytali ten list, ludzie, którzy znają kardynała Ratzingera, papieża Benedykta, nie pozwolą, by oddziaływały na nich lub przekonywały takie stronnicze osądy. Taka jest moja nadzieja.

EWTN: Możemy już chyba powiedzieć, że reputacja Benedykta XVI bardzo ucierpiała z powodu tego raportu o nadużyciach i niesłusznych podejrzeń. Ale dlaczego stało się to właśnie teraz? I może możemy trochę pospekulować: Czy ten raport ma również wymiar polityczny, zwłaszcza gdy pomyślimy o sytuacji Kościoła w Niemczech w chwili obecnej?

– Kiedy dwa lata temu zlecono przygotowanie raportu, o ile dobrze pamiętam, miał się on ukazać w minionym roku. Potem z różnych powodów był przekładany. Ostatni raz chyba z listopada na styczeń. Możemy spekulować, w jakim stopniu jest to związane czasowo lub przyczynowo z tym, o czym Pan wspomniał, czyli – mówiąc wprost – z Drogą Synodalną w Niemczech i innymi ruchami. Ale jedno jest pewne: niektóre cele, do których zmierza Droga Synodalna, są czymś, dla czego osoba i dzieło Benedykta stoją na przeszkodzie. I istnieje to wielkie, wielkie niebezpieczeństwo, że wszystko, co ma związek z pedofilią i nadużyciami, jest teraz traktowane jedno przyczynowo, że tak powiem, aby najpierw otworzyć tę Drogę, a potem pójść tą drogą. W zeszłym tygodniu widzieliśmy, jakie teksty zostały przyjęte i dokąd to ma prowadzić.

EWTN: Mówimy o nauce moralnej Kościoła. Uczestnicy Drogi Synodalnej w Niemczech głosowali w takich kwestiach jak seksualność, małżeństwo, kapłaństwo i odrzucili stanowisko Kościoła.

– No cóż, chodzi mi o to, że Droga Synodalna jest wydarzeniem, które z teologicznego czy kościelnego punktu widzenia nie odpowiada synodowi. Jest to wydarzenie, które może się odbyć, i które może również zaowocować tekstami. Ale te teksty nie są w żaden sposób wiążące, a już na pewno nie dla życia Kościoła. Zobaczymy, w jakim stopniu rezultaty tych tekstów mogą być owocne – lub nie – dla procesu synodu światowego. Jestem przekonany, że nie będą one owocne. Jeśli chcę innego Kościoła, który nie jest już oparty na Objawieniu, jeśli chcę innej struktury Kościoła, który nie jest już sakramentalny, ale pseudodemokratyczny, to muszę również widzieć, że nie ma to nic wspólnego z katolickim rozumieniem, z katolicką eklezjologią, z katolickim rozumieniem Kościoła.

EWTN: Raport został również wykorzystany do uzasadnienia Drogi Synodalnej w Niemczech. Przedstawiono go jako odpowiedź na doniesienia o nadużyciach. Czy nie należałoby powiedzieć, że mamy tu do czynienia z programem politycznym, a nawet ideologicznym i że wykorzystuje się osoby, które doświadczyły wykorzystywania?

– Takie jest również moje przekonanie. Zawsze powiada się, że ofiary nadużyć są w centrum uwagi. I to jest absolutnie słuszne. Istnieje jednak również koncepcja „wykorzystywanie nadużyć”. I to jest właśnie zagrożenie, które w tym tkwi. Nie wolno nam zapominać, że zawsze, gdy ktoś próbuje manipulować czymś lub kimś, nie robi nic innego, jak próbuje osiągnąć cel, ukrywając go za inną rzeczywistością, aż do momentu, gdy wydaje się, że cel został osiągnięty.

Ale z całą szczerością mogę powiedzieć, że jestem optymistą. Zaletą życia tutaj w Rzymie jest to, że ma się kontakt z bardzo wieloma różnymi narodami, z wieloma różnymi kontynentami. A niektórzy ludzie mówią mi: nie potrafimy zrozumieć, albo już nie rozumiemy, co się dzieje w waszym kraju. Jeśli w Niemczech, mówiąc ogólnie, ci, którzy spotkali się we Frankfurcie nad Menem i którzy teraz mają swoje teksty, uważają, że muszą pouczyć Rzym, że ich ważny głos musi być słyszalny w Rzymie, aby pomóc Rzymowi, to proszę bardzo. Ja jednak byłbym bardziej ostrożny, byłbym trochę mniej – i teraz powiem to brutalnie – zadowolony z siebie, trochę bym się spuścił z tonu, także w tym, jak się prezentuję publicznie.

EWTN: W swoim liście Benedykt wspomina również, że papież Franciszek wyraził swoje poparcie dla papieża-seniora. W jaki sposób go popiera?

– Wyraził się bardzo jasno. Zadzwonił do niego i zapewnił go o swojej solidarności, o swoim absolutnym zaufaniu, o swoim braterskim zaufaniu i o swojej modlitwie. Powiedział też, że nie może zrozumieć, dlaczego tak ostro się na niego uwzięli. Kiedy papież Benedykt napisał swój list, wysłał go do papieża Franciszka, oczywiście zanim został opublikowany. Podziękował mu za rozmowę telefoniczną i zapytał, czy wszystko w porządku. Dwa dni później nadszedł piękny list papieża Franciszka do papieża Benedykta – list, w którym papież zapewnił go ponownie i w naprawdę wzruszających słowach o swoim wsparciu i solidarności, mówiąc mu, że ma jego wsparcie. Zapytano mnie, czy nie jest możliwe opublikowanie tego listu. Jest to list, który papież Franciszek napisał do Benedykta i jako taki powinien pozostać poufny i prywatny. Ale wolno o nim mówić.

EWTN: Benedykt XVI wspomniał w swoim liście, że jest już u kresu swojego długiego życia, zabrzmiało to niemal jak list pożegnalny. Jak będziemy go pamiętać? Jakie będzie jego dziedzictwo?

– Niektórzy komentatorzy stwierdzili, że ten list jest rodzajem duchowego testamentu. I chyba się z tym zgadzam. W pewien sposób ten list jest duchowym testamentem, ponieważ pisał go przed obliczem Boga, jako człowiek wiary, człowiek, który – jak wiemy – chciał umieścić w swoim herbie biskupim słowo z Listu św. Jana: „Cooperatores Veritatis”, współpracownicy prawdy. To była, nić przewodnia, która przewija się przez całe jego życie – naukowe, osobiste, ale także kapłańskie i papieskie. I temu hasłu jest głęboko oddany. Robił wszystko, by żyć zgodnie z nim: także i przede wszystkim w odniesieniu do prawdomówności.

Jestem przekonany, że kiedy miną te burze i pewne rzeczy, o które go oskarżano, po prostu „zgniją” – mówiąc dosadnie – zobaczymy, że jasność jego myśli, jasność jego pracy, rzeczy, które czynił, świecą jasno i są wielkim skarbem dla Kościoła: dla tych, którzy wierzą, dla wiernych, skarbem, który może przynieść wiele owoców.

EWTN: Ekscelencjo, bardzo dziękuję za tę rozmowę.

– Dziękuję, ze to, że mogłem powiedzieć te słowa.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.