Drukuj Powrót do artykułu

Benvindo Cabo Verde

15 września 2009 | 13:48 | Stanisław Zasada / maz. Ⓒ Ⓟ

Przez miesiąc podglądali Kościół w Polsce. By przyjrzeć się lepiej pobożności Polaków, szli przez tydzień z pielgrzymką na Jasną Górę. Przez cały sierpień gościła w Polsce grupa młodych ewangelizatorów z Wysp Zielonego Przylądka.

Afrykańczyków zaprosili studenci z Akademickiego Koła Misjologicznego przy Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i Sekretariat Misyjny Archidiecezji Poznańskiej, który prowadzą siostry klawerianki.

Przyjazd afrykańskich ewangelizatorów był rewizytą – latem zeszłego roku grupa 13 młodych poznaniaków gościła na Wyspach Zielonego Przylądka, by poznać warunki, w jakich działa tamtejszy Kościół katolicki.

– Teraz chcieliśmy podzielić się z nimi doświadczeniem z pracy z młodzieżą w Kościele w Polsce oraz przybliżyć im nasz kraj i naszą tradycję – mówi ks. Szymon Stułkowski, naukowy opiekun Akademickiego Koła Misjologicznego.

Maria do Rosario, jedna z uczestniczek pobytu w Polsce: – Polacy mają głęboką wiarę.

Tatony i capoeira

„Dzień dobry!” – odezwał się łamaną polszczyzną ciemnoskóry mężczyzna. Tak Tatony, nauczyciel wychowania fizycznego z Wysp Zielonego Przylądka, przywitał się w niedzielny sierpniowy poranek z wiernymi w kościele Matki Boskiej Bolesnej w Poznaniu.

– W Polsce w kościele mówimy „Szczęść Boże!” – poprawił go po Mszy świętej ks. Szymon. Od tej pory Tatony nie tylko w świątyni, ale na każde powitanie mówił: „Szczęść Boże!”.

Na Mszach u Matki Boskiej Bolesnej opowiadał o swojej działalności ewangelizacyjnej w ojczystym kraju. – Dajemy świadectwo wiary innym młodym ludziom. Robimy to, bo każdy człowiek potrzebuje świadków wiary – przekonywał Tatony.

Wieczorem w sali Duszpasterstwa Akademickiego przy kościele świętego Stanisława Kostki młody Afrykanin dał pokaz capoeiry. Towarzyszyli mu poznani w Polsce fani tego tańca. Spotkał ich tego samego dnia w kościele Matki Boskiej Bolesnej i przyprowadził na wieczorny koncert.

Wywodząca się z tradycji afrykańskiej i brazylijskiej capoeira połączona jest z elementami imitującymi sztukę walki, której głównymi elementami są kopnięcia i rytmiczne, akrobatyczne ruchy. Taniec stworzyli w XVIII i XIX wieku murzyńscy niewolnicy w Brazylii. Chcieli w ten sposób zamanifestować swoją odrębność kulturową i zapomnieć o ciężkiej, codziennej niedoli.

Tatony napisał o capoeirze pracę magisterską. Okazał się jednak także wybitnym praktykiem. Jego rodacy oprócz tradycyjnych tańców dali również poznaniakom koncert kaboweryjskiej muzyki i śpiewu.

Ale młodzi Afrykańczycy nie tylko się bawili. Już na początku pobytu w Polsce wyruszyli z Krakowa do Częstochowy w Dominikańskiej Pieszej Pielgrzymce. Przez siedem dni pokonali prawie 200 kilometrów. Była to ich pierwsza w życiu pielgrzymka. – Byłam zaskoczona, że tylu młodych ludzi chciało iść i śpiewać – opowiadała potem Maria do Rosario o polskich uczestnikach marszu na Jasną Górę.

Goście z Czarnego Lądu odwiedzili też prowadzony przez Caritas ośrodek dla młodzieży uzależnionej w podpoznańskiej Wierzenicy, rozegrali z pensjonariuszami mecz piłki nożnej, zjedli z nimi obiad i spotkali na wspólnej modlitwie. Ponadto wzięli udział w kursie ewangelizacyjnym, modlili się w różnych parafiach i wybrali się na… spływ kajakowy po Pojezierzu Drawskim. Oprócz Poznania, zobaczyli Kraków, Wieliczkę, niemiecki obóz zagłady Auschwitz, Łagiewniki i Krosno.

Ważnym wydarzeniem był dla nich udział w Pallotyńskim Spotlkaniu Młodych w Ołtarzewie pod Warszawą. Poprowadzili warsztat o życiu w Afryce. Podobnie jak pozostali uczestnicy spotkania, przywieźli też ziemię ze swojego rodzinnego kraju. Była w kolorze czerwonym i różniła się od ziemi przywiezionej przez ich rówieśników z różnych zakątków Polski. Na pamiątkę spotkania posadzono w niej dąb.

Przybysze z Wysp Zielonego Przylądka poznali też kawałek historii Polski. 1 sierpnia gospodarze zaprowadzili swoich gości pod pomnik Państwa Podziemnego w Poznaniu, by pomodlić się za ofiary Powstania Warszawskiego. Gdy Rilmar, jedyny skaut wśród Afrykańczyków, dowiedział się, że w powstaniu ginęli harcerze – zaśpiewał dla nich pieśń.

W Poznaniu afrykańscy goście mieszkali w Domu Sióstr Klawerianek – założonego pod koniec XIX wieku przez błogosławioną Marię Teresę Ledóchowską zgromadzenia, którego celem jest prowadzenie misji katolickich, głównie w Afryce. Nad wejściem do domu zakonnego studenci wywiesili barwny transparent z napisem: „Benvindo”, co po portugalsku (oficjalnym języku na Wyspach Zielonego Przylądka) znaczy: „Witamy”.

Przystanek niewolników

620 kilometrów na zachód od wybrzeży Czarnego Lądu. Na wysokości Zielonego Przylądka rozciąga się archipelag 10 większych i kilku mniejszych wysepek oblanych wodami Atlantyku. To właśnie od tego najbardziej na zachód wysuniętego punktu kontynentalnej Afryki wyspy wzięły swą nazwę.

Bezludny archipelag odkrył w 1456 roku wenecki żeglarz w służbie królów portugalskich – Alvise Cadamosto. Pięć lat później Portugalczycy założyli tu swoją bazę wojskową. Na początku XVI wieku wyspy stały się centrum światowego handlu niewolnikami. Przez kilka stuleci przywożono tu ludzi z zachodniej części Czarnego Lądu i transportowano ich do portugalskich i francuskich, a następnie angielskich kolonii w obu Amerykach.

Będące przez prawie pięć wieków portugalską kolonią Wyspy Zielonego Przylądka stały się w 1975 roku niepodległym państwem. Cabo Verde – jak brzmi portugalska nazwa kraju – zajmuje powierzchnię niewiele ponad 4 tysiące kilometrów kwadratowych, czyli tyle, ile kilka powiatów w Polsce. Mieszka tam niecałe pół miliona ludzi – mniej niż w Poznaniu. Jednak aż 700 tysięcy Kabowerdyjczyczyków żyje rozproszonych w różnych krajach świata.

– Wyspy Zielonego Przylądka są niewielkie, ale za to bardzo zróżnicowane – mówi ks. Stułkowski. Największa – Santiago charakteryzuje się górzystym krajobrazem i wilgotnym klimatem. Wyspy Sal, Boavista i Maio są z kolei równinne, a ich wybrzeża kuszą piaszczystymi plażami. Zróżnicowani są także mieszkańcy – od czarnoskórych i mulatów po białych.

Większość ludności, bo aż 96 procent, to katolicy. Dwa procent wyznaje protestantyzm, reszta tradycyjne religie afrykańskie. – Dużym problemem są sekty – mówi ojciec Ima, który wraz z siostrą Reginą ze zgromadzenia klawerianek towarzyszył młodym ewangelizatorom w ich wyprawie do Polski.

Spadkobiercy Doktor Błeńskiej

Akademickie Koło Misjologiczne w Poznaniu działa ponad 80 lat – prawie tyle samo co Uniwersytet Adama Mickiewicza, który obchodzi w tym roku 90-lecie istnienia. – To dobrze świadczy o poznańskich studentach, którzy zawsze byli wyczuleni na sprawy misji – mówi ks. Stułkowski.

To nie tylko kurtuazja. Przed wojną do AKM należała studentka medycyny Wanda Błeńska, która później jako lekarka przez 42 lata leczyła w Ugandzie chorych na trąd. – Wspólnie z przyjaciółmi pakowaliśmy i wysyłaliśmy książki, leki i opatrunki do placówek prowadzonych przez polskich misjonarzy. A w parafiach opowiadaliśmy o misjach – wspomina sędziwa misjonarka.

Obecne Koło skupia studentów różnych poznańskich uczelni, których łączy jedna pasja: misje. Asia jest na piątym roku biologii. W Kole jest od dwóch lat – wciągnęła ją Malwina, koleżanka z farmacji. Jednak do zaangażowania misyjnego Asię od najmłodszych lat zaprawiała mama. Namawiała ją, by oddawała część kieszonkowego dla dzieci z Afryki. Pieniądze wysyłała następnie misjonarzom jej ciocia.

Chociaż od studenckich czasów doktor Błeńskiej upłynęło ponad 70 lat, młodzież zaangażowana w działalność misyjną robi w zasadzie to samo. Studenci odwiedzają parafie i opowiadają o pracy misjonarzy, zajmują się zbieraniem pieniędzy na misje. Jedną z form zdobywania finansów jest sprzedaż butelek na wodę święconą, które młodzież własnoręcznie maluje.

Od dwóch lat AKM organizuje także latem projekty pod nazwą „Doświadczenie misyjne”. Polegają one na wyjeździe do któregoś z krajów misyjnych, najlepiej odległego od Polski. – Chodzi o to, by sprawdzić się w konkretnym działaniu na terenie misyjnym, innym kulturowo od tego, w którym żyje się na co dzień – mówi opiekun Koła.

Pierwszą próbą był wyjazd w 2007 roku do Kazachstanu. Młodych sympatyków misji zaprosił arcybiskup Astany – Tomasz Peta, który prawie 20 lat temu jako kapłan archidiecezji gnieźnieńskiej wyjechał na misje wśród mieszkających w tym środkowoazjatyckim kraju Polaków. Młodzież z Poznania przez kilka tygodni pomagała pracującym w Kazachstanie kapłanom.

Do Afryki przez Austrię

– Nasze narody bardzo się różnią, ale jednoczy nas wiara w Chrystusa. Bez niej pewnie byśmy się nie spotkali – mówił ojciec Ima podczas sierpniowego pobytu w Polsce.

Dzieje przyjaźni polsko-kabowerdyjskiej rozpoczęły się dwa lata temu w… Austrii. W Maria Sorg, gdzie w 1893 roku Maria Teresa Ledóchowska założyła pierwszy dom klawerianek, spotkały się siostra Elżbieta z Polski i siostra Regina z Wysp Zielonego Przylądka. – Pochwaliłam się, że jedziemy z młodzieżą do Kazachstanu – wspomina tamto spotkanie siostra Elżbieta.

Gdy tylko siostra Regina usłyszała o Kazachstanie, od razu zaproponowała, by w następnym roku młodzi Polacy przyjechali na Cabo Verde. – Początkowo przyjęliśmy to jako dobry żart – opowiada ks. Szymon. – Niełatwo było wyekspediować grupę do Kazachstanu, a co dopiero do Afryki. Nie wiedzieliśmy nawet za bardzo, gdzie leży Cabo Verde?

Uczestnicy wyprawy przygotowywali się przez cały rok. Uczyli się nawet portugalskiego, żeby łatwiej porozumieć się z mieszkańcami Wysp Zielonego Przylądka. Na Cabo Verde spędzili prawie sześć tygodni. Uczestniczyli w rekolekcjach, odwiedzali chorych, uczyli miejscowych udzielania pierwszej pomocy, a nawet sprzątali nowo wybudowany przez siostry akademik.

Na własne oczy zobaczyli też dużo biedy, w jakiej żyje wielu mieszkańców Wysp Zielonego Przylądka. Asia nigdy nie zapomni wizyty w nędznej chacie u chorej kobiety w ubogiej dzielnicy miasta Mindelo. – Jeszcze nigdy nie byłam w tak ubogim domu. Ściany były czarne, a chorą obsiadały roje much – opowiada. – Jak wyszłam stamtąd, popłakałam się.

Czego poznańscy studenci nauczyli się na Cabo Verde? Asia mówi, że po powrocie do Polski kupuje mniej ciuchów i oszczędza jedzenie. – Wcześniej zdarzało mi się coś wyrzucić. Teraz wolę nie dojeść, niż kupować na zapas. Boję się, żeby się potem nie zmarnowało – opowiada. – Ja nauczyłam się większej otwartości na ludzi – wyznaje Malwina.

Dziewczyny zauważyły jeszcze coś. – W Polsce w parafiach i wspólnotach kościelnych angażuje się głównie płeć piękna, a tam przede wszystkim chłopcy. I to tacy najfajniejsi!

Misjonarz przekracza granice

W każdą niedzielę siostra Regina jedzie samochodem albo idzie pieszo pięć kilometrów do jednej z wiosek na terenie swojej rozległej parafii na wyspie Świętego Wincentego. Czyta z wiernymi Pismo Święte, głosi im kazanie i rozdaje Komunię świętą. Jej współsiostry robią to samo w innych stacjach należących do parafii. – Mamy za mało kapłanów – tłumaczy siostra Regina.

Do zgromadzenia wstąpiła ćwierć wieku temu. O istnieniu klawerianek dowiedziała się z czasopisma „Echo z Afryki i innych Kontynentów”, które ukazuje się także w języku portugalskim. – Zawsze chciałam być misjonarką, bo misjonarz przekracza granice państw, by wszędzie głosić ludziom Chrystusa – mówi siostra Regina.

Napisała list do Lizbony, gdzie klawerianki mają swój dom. Przyjęto ją. Była na placówkach we Francji, Włoszech, Szwajcarii i Brazylii. Od czterech lat pracuje na Wyspach Zielonego Przylądka – w diecezji Mindelo, jednej z dwóch w całym kraju. To pierwsza placówka klawerianek na Cabo Verde. – Biskup zaprosił nas, bo chciał ożywić ducha misyjnego – tłumaczy siostra Regina.

Przyznaje jednak, że Kościół w jej ojczyźnie nie mógłby się rozwijać, gdyby nie zaangażowanie osób świeckich. – Już bardzo młodzi chętnie garną się do pomocy – zachwala swoich rodaków kabowerdyjska klawerianka.

Dla 25-letniej Marii do Rosario o czarnych kręconych włosach praca ewangelizacyjna to chleb powszedni. Od wielu lat katechizuje dzieci, koordynuje pracę innych młodych ewangelizatorów i pomaga przygotowywać nabożeństwa. Pracy jest co niemiara, bo aż połowa młodych Kabowerdyjczyków żyje w związkach niesakramentalnych. – Często jest tak, że biorą ślub dopiero wtedy, gdy chcą ochrzcić dziecko – mówi Maria do Rosario.

Po raz pierwszy w więzieniu

„Jedynym naprawdę niebezpiecznym zwierzęciem na Cabo Verde jest… stonoga! 🙂 To około 10-centymetrowy skorupiak, po którego ataku można nawet trafić do szpitala! Nas na szczęście ta przyjemność ominęła. Stonogę widzieliśmy, ale martwą” – to fragment książki „Czas spotkania – doświadczenie misyjne na Wyspach Zielonego Przylądka”. Jej autorami są uczestnicy ubiegłorocznej poznańskiej wyprawy na Cabo Verde. Publikacja ukazała się w połowie sierpnia, w czasie pobytu Kabowerdyjczyków w Polsce.

– To pierwsza książka o Cabo Verde w języku polskim – przekonuje ks. Szymon. Mówi, że przed wyjazdem do Afryki nie mogli znaleźć w księgarniach nawet przewodnika o tym egzotycznym kraju.

Zrobili ją sami. – Jest to książka o wszystkim i dla wszystkich. Ostrzegano nas, że takich książek nie udaje się zrobić. Mam wrażenie, że się nam udało – nie kryje radości ks. Szymon. Przed kościołami, gdzie ją sprzedawano, ustawiały się długie kolejki. Zysk przeznaczony zostanie na sfinansowanie kolejnych projektów Akademickiego Koła Misjologicznego.

Książka przybliża polskiemu czytelnikowi ten mało znany kraj, opisując żyjących tam ludzi, ich kulturę i obyczaje oraz przyrodę. Liczący 80 stron album zawiera ponad 150 zdjęć, które wykonali uczestnicy pobytu na Carbo Verde.

Fragment książki: „W Mindelo trafiliśmy do więzienia 🙂 Wybraliśmy się tam razem z chłopakami z parafii, którzy regularnie grają z więźniami w piłkę. Oczekiwanie przed bramą, pozostawienie u strażnika telefonów i aparatów fotograficznych, a potem fizyczna bliskość skazanych podczas Eucharystii, sprawowanej przez hinduskiego kapłana, wszystko to budowało specyficzny klimat napięcia pomiędzy więźniami a nami. Większość z nas pierwszy raz w życiu miała możliwość zrealizować Chrystusowe wezwanie: >>byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie<<”.

Prośba o kapłanów

Ks. Stułkowski ma nadzieję, że kontakty Poznania z Cabo Verde będą trwały nadal. Marzy mu się partnerstwo archidiecezji poznańskiej z Cabo Verde. – Przecież tam mieszka tylko pół miliona ludzi, trzy razy mniej niż w naszej diecezji – mówi. – U nas i u nich są klawerianki, znamy księży, znamy biskupa…

Bliższa współpraca archidiecezji poznańskiej z Cabo Verde marzy się nie tylko ks. Szymonowi. Ojciec Ima wykorzystał spotkanie z metropolitą poznańskim, arcybiskupem Stanisławem Gądeckim i poprosił o przysłanie kapłanów na Wyspy Zielonego Przylądka.

Stanisław Zasada

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.