Drukuj Powrót do artykułu

Biblia artystów, Biblia Polaków

21 lutego 2012 | 09:44 | rozmawiał Tomasz Królak / pm Ⓒ Ⓟ

Wbrew twierdzeniom mediów, Kościół w Polsce tętni w wielu dziedzinach bardzo intensywnym życiem – podkreśla ks. prof. Marek Starowieyski. W wywiadzie dla KAI wybitny znawca literatury wczesnochrześcijańskiej mówi m.in. o sile i słabościach polskiego laikatu, kiczu w świątyniach, walce ze złem w Kościele i postępie jaki dokonał się w naszym kraju pod względem znajomości Pisma Świętego.

Ks. prof. Starowieyski, który skończył niedawno 75 lat, opowiada też o swojej najnowszej książce, w której pokazuje inspiracje biblijne w dziełach artystów różnych epok.

Publikujemy treść wywiadu:

KAI: W swojej najnowszej książce „Tradycje biblijne. Biblia w kulturze Europy” dokonał Ksiądz Profesor próby swoistej „inwentaryzacji” wątków biblijnych w kulturze wszystkich stuleci. Imponujący zamysł. Skąd się wziął?

– Rozpocznę od odległego wspomnienia. Kiedy w 1945 roku wyrzucono nas z majątku, mama, oprócz niezbędnych rzeczy, zabrała ze sobą także liczne albumy. W największej biedzie, kiedy po pokoju łaziły karaluchy i było nam zimno, mama objaśniała nam malarstwo weneckie, francuskie, polskie i „oprowadzała” po Wenecji czy Florencji. Była to pierwsza lekcja kultury w moim życiu.
Dużo czytałem, a wyjechawszy za granicę na studia, wiele czasu poświęcałem na zwiedzanie zabytków i muzeów. Interesowało mnie co sztuka (literatura i malarstwo) przedstawia, jak przedstawia i dlaczego. Wtedy odkryłem Biblię jako tworzywo sztuki. Można powiedzieć, że „Tradycje biblijne” są rodzajem voyage sentimentale – powrotu do tych muzeów, zabytków i książek; jest to przeżycie tego wszystkiego na nowo, tyle że w sposób usystematyzowany.

Studiując Ojców Kościoła zdałem sobie sprawę, że teologia Kościoła starożytnego, a więc to, co jest największe i najpiękniejsze w historii teologii, powstawało z lektury Biblii, a pisma Ojców są do niej jakby komentarzem.

Potem przyszło studium apokryfów Nowego Testamentu, które są zazwyczaj interpretacją, reinterpretacją czy po prostu fantazjami na tematy biblijne, często dość dziwacznymi, a w każdym razie w zamyśle autorów kontynuacją i uzupełnieniem Biblii. Rodziło się więc pytanie: czy powieść, nowela lub dramat na tematy biblijne nie jest takim właśnie apokryfem.
Najpóźniej przyszła fascynacja muzyką na tematy biblijne. Natomiast nigdy nie zachwycał mnie biblijny film.

Te elementy wpłynęły na to, że chętnie przyjąłem wykłady z tradycji biblijnych i antycznych na Uniwersytecie Warszawskim. Trzeba było zacząć lekturę Biblii jako dzieła kulturotwórczego, a czytając ją w ten sposób myślałem nie tylko o historii Zbawienia, ale przesuwały mi się przed oczyma poznane dawniej epizody z powieści, obrazy czy rzeźby które interpretowały tekst, a w końcu zaczęła brzmieć muzyka wyjaśniająca tekst dźwiękiem. Zacząłem więc prowadzić wykłady o tej teologiczno-artystycznej interpretacji Biblii starając się je ilustrować fragmentami literatury, dziełami malarskimi czy utworami muzycznymi. Potem przyszła potrzeba usystematyzowania tych doświadczeń i utrwalenia ich dla innych. Tak powstała ta książka, bardzo osobista, gdyż za tymi wyliczankami nazwisk twórców kryje się wielka przygoda mojego życia kulturalnego…

KAI: Wynik tej kwerendy zaskoczył księdza mnogością wątków?

– Owszem. Okazało się, że Biblia, w ciągu wieków stanowiła inspirację dla twórców – zarówno tych największych, jak Dante, Michał Anioł czy Verdi, jak i dla autorów czytadeł, pomniejszych powieści czy kiczowatych obrazów, a także nie bardzo mądrych autorów opowieści o charakterze sensacyjnym (tak było zresztą także z niektórymi apokryfami). Czytając książki, oglądając obrazy lub rzeźby, słuchając muzyki, człowiek pogłębia jakoś swoje zrozumienie Biblii, artyści bowiem swoją świeżą intuicją burzą stereotypy i schematy odkrywają w nim inne warstwy, takie, na które „mędrca szkiełko i oko” (tu: biblisty czy teologa) nigdy nie wpadnie lub na które zazwyczaj nie zwraca się uwagi. Na przykład historię córki Jeftego (o której w Księdze Sędziów jest zaledwie kilka zdań!) powiązano z historią Ifigenii i stała się ona natchnieniem dla licznych dzieł literackich czy muzycznych.

Przygotowuję teraz nową książkę, która ukaże się, o ile uda się wywalczyć prawa autorskie do poszczególnych utworów. Postaram się w niej pokazać Biblię „skomentowaną” dziełami wybitnych prozaików i poetów, od starożytności do dziś. Chciałbym, by przemówili sami pisarze mówiący o Biblii, choć dobrze wiem, że te znakomite skądinąd dzieła artystyczne, nigdy nie zastąpią porządnego, naukowego komentarza biblijnego.

KAI: W swojej książce uwzględnia Ksiądz nie tylko dzieła „oczywiste”, a więc wprost wyrosłe z Biblii, inspirowane jej opowieściami, motywami, przesłaniem ale także te mniej ortodoksyjne. Jest Bach, Goethe i Penderecki ale też Pier Paolo Pasolini…

– Biblii jak każdego wielkiego dzieła nie da się zamknąć do jakiegokolwiek getta kulturowego czy religijnego, jak to obecnie próbuje się czynić. Wielki artysta – czy będzie to mistyk, jak Dante czy niewierzący, jak Pasolini – potrafi w tej Księdze nie tylko znaleźć coś dla siebie ale też odkryć niedostrzegane dotąd warstwy. Nie chodzi tu tylko o twórców ze sfery kultury chrześcijańskiej: w Koranie znajdziemy interpretację historii Józefa, a Żyd Szloma Asz dał piękną powieść o Mistrzu z Nazaretu. Oczywiście, zrozumieniu Starego Testamentu służy literatura żydowska np. haggada.

Wyłączam natomiast jedną grupę – bluźnierców i autorów ośmieszających Biblię. Bluźnierca to albo mały człowieczek, który nie jest w stanie zrozumieć wielkości Dzieła, więc staje i ujada (choćby w najpiękniejszej formie) albo beztalencie, które szuka sposobu zwrócenia uwagi na swe wypociny. Ponadto obydwaj są ludźmi nie rozumiejącymi jednej z podstawowych zasad kultury europejskiej – tolerancji i szacunku dla Dzieła, które dla milionów ludzi jest świętym. Gubiąc ten szacunek, gubi też i swoje człowieczeństwo. Wyroki sędziów broniących bluźnierstwa jako ”dzieła artystycznego” są hańbą: zarówno dla tych sędziów jak i danego systemu sprawiedliwości.

KAI: Opracowanie „Tradycji biblijnych” to była „podróż sentymentalna” ale chyba także przygoda?

– Oczywiście. Kultura europejska wyrasta bowiem z dwóch podstawowych korzeni: z tradycji klasycznej i z Biblii. Zaproponowanie mi prowadzenia cyklu wykładów na ten temat na Wydziale Polonistyki UW było dla mnie zapowiedzią wielkiej przygody. Musiałem bowiem odbyć podróż przez całą naszą kulturę europejską, raz jeszcze odczytać lub przynajmniej porządnie przejrzeć dzieła Homera, Eurypidesa, Plauta czy Tacyta i innych wielkich pisarzy antycznych, a także Stary i Nowy Testament, i zacząć tropić ich ślady w kulturze europejskiej. Nie mam najmniejszych złudzeń, że bardzo wiele opuściłem… Jeśli chodzi o Biblię, pomogły mi historie kulturalne niektórych ksiąg Starego Testamentu pióra wielkiego humanisty kard. Gianfranco Ravasiego, który następnie osobiście wskazał mi ścieżki, którymi powinienem pójść.

Przejrzałem sporo książek obcojęzycznych na temat związków Biblii z kulturą i muszę przyznać, że wiele z nich skorzystałem ale nie znalazłem prac całościowych i syntetycznych, a takie opracowanie zamierzałem napisać. Musiałem więc sam znaleźć własną drogę i sam sobie ją torować. Nie można się więc dziwić krytykom, które pojawiły się po oddaniu książki do druku.

KAI: Z czego wynikały krytyki?

– Zacznijmy od tego, że gdy mówiłem o projekcie ludzie pukali się w głowę. I chyba mieli rację, bo projekt jest wariacki i mógł się udać tylko pod warunkiem twardej dyscypliny w zachowaniu pewnego stopnia ogólności. Trzeba było jednak znaleźć złoty środek pomiędzy ogólnikami i przerostem „naukowości”.

Krytycy zwracali uwagę, w pewnej mierze słusznie, że książka nie jest dość szczegółowa. Uważano, że powinienem był podać dać opis wspominanego dzieła (data powstania czy wydania, muzeum w którym się obraz znajduje), że powinna być charakterystyka, ewentualnie analiza dzieła oraz kompletna lub prawie kompletna lista dzieł na ten temat, itd., itd. Racja, to powinno być, ale po pierwsze: celem książki było podanie zestawu ogólnych wiadomości i kierunków o całości recepcji Biblii i ogólne wskazanie jej głównych linii, po drugie: gdybym zaczął wypełniać te postulaty, nie doszedłbym po latach nawet do końca opisu stworzenia świata w Genesis. A ponadto: o jakie daty chodzi? Na przykład przy operze można podać datę napisania, wystawienia, a może – jeśli była – drugiego przedstawienia, w nowej wersji. Dodajmy, że różne encyklopedie podają czasami różne daty. To samo jeśli chodzi o obrazy: często kilka obrazów na ten sam temat znajduje się w kilku muzeach.

A jeśli chodzi o interpretacje: wiele obrazów znam z reprodukcji, nie zawsze najlepszych, wielu podanych tu dzieł nie przeczytałem, co mówić więc o ich interpretacji. Trzeba było się na coś zdecydować. Wybrałem formę mniej doskonałą, bardziej ogólną i powszechną, ale jedyną, jaką byłem w stanie wykonać. Nie mam wątpliwości, że nie ustrzegłem się błędów.

KAI: Kiedy przegląda się skorowidz nazwisk uwzględnionych w „Tradycjach”, uderza wręcz ich liczba i ranga – to prawdziwa plejada najwybitniejszych twórców różnych epok i z różnych dziedzin sztuki. Nie uważa Ksiądz Profesor, że dziś, gdy chrześcijańskie symbole – Krzyż czy Biblia – są używane do tanich prowokacji artystycznych ta bogata lista autorów czerpiących z inspiracji biblijnych może być dla wielu czymś odkrywczym?

– Oczywiście. Trudno znaleźć wybitnych artystów – katolików czy protestantów, wierzących czy niewierzących, którzy by w jakiś sposób nie wykorzystywali Biblii, choćby w warstwie słownictwa i terminologii. W wydanej na germanistyce UJ bardzo ciekawej książce na temat inspiracji biblijnych w literaturze niemieckiej znalazłem informację, że świetny dramaturg NRD-owski Berthold Brecht (na pewno nie bigot!) stwierdził, że jego ukochaną lekturą jest Biblia. Ale ponadto pytanie jest źle postawione: to o czym Pan mówi to nie żadne „prowokacje artystyczne”, bo tam nie ma „dzieł artystycznych” – to zazwyczaj tanie i w złym guście wyczyny i próby zwrócenia uwagi poprzez skandal na siebie i na swoje, zazwyczaj dość mierne, dzieła.
Co jest jednak ciekawe to selekcja tematów. To co interesuje teologów często nie interesuje artystów, i odwrotnie. Mówiliśmy już o córce Jeftego. Podobnie św. Paweł: życie interesuje pisarzy i malarzy a nawet muzyków, ale nie jego listy.

KAI: Dlaczego? Ma Ksiądz tu jakąś teorię?

– Nie mam. Po prostu niektóre wątki artystycznie „nie chwytały”. Gęste teologicznie fragmenty, często nie nadają się interpretacji artystycznej a z kolei barwne opisy – do interpretacji teologicznej; a niektórymi tematami nie interesowała się ani teologia ani sztuka: przykład Księgi Ezdrasza czy Nehemiasza. Natomiast w Ewangelii niemalże każdy wers prowokował artystów.

KAI: A gdybyśmy chcieli stworzyć „ranking” motywów biblijnych najczęściej eksponowanych w literaturze i sztuce motywów biblijnych, to jak wyglądałaby czołówka? Domyślam się, że na pewno męka Chrystusa…

– Przede wszystkim: Ewangelie musimy traktować inaczej, bo one mówią o Osobie najdroższej wszystkim wierzącym – o Jezusie Chrystusie. Nie tylko zresztą wierzącym – iluż ludzi niewierzących odnosi się do Niego jeśli nie z miłością, to z wielkim szacunkiem, także wśród nie chrześcijan, jak np. Ghandi. Stąd też z tej wiary i miłości zrodziły się tysiące dzieł artystycznych.

Rzeczywiście, motywy męki Pańskiej czy Narodzenia są niezwykle popularne i obrazy tych scen można zobaczyć w każdym, wiejskim nawet kościele. Podobnie z wizerunkami Matki Bożej, zwłaszcza podczas Zwiastowania! Nie ma na świecie muzeum ze sztuką średniowieczną czy nowożytną, gdzie nie będzie kilku Zwiastowań. Dodajmy, że Ewangelie wywarły swe piętno na języku: odsyłam do setek zwrotów biblijnych w języku polskim. Bardzo popularne w sztukach plastycznych były przedstawienia wzięte z Apokalipsy. Natomiast niewielki wpływ wywarły listy.

Swoje szczególnie popularne wśród twórców postaci i tematy ma także Stary Testament. Najbardziej inspirująca okazała się Księga Rodzaju, która została „przewałkowana” bardzo dokładnie: od stworzenia świata do śmierci Józefa. Bardzo mocno eksploatowane są także postaci Mojżesza, Dawida, Salomona. Często interpretowano Księgę Hioba, nie mówiąc o Psalmach jako księgi modlitwy Kościoła. Niektóre jednak księgi zostały niemalże nietknięte jak np. Księga Syracha.

KAI: Ale są twórcy, których inwentaryzacja Księdza Profesora nie objęła, chociaż ich dzieł bez uwzględnienia inspiracji biblijnych nie sposób zinterpretować. Z jednej strony byłby to np. Krzysztof Zanussi, z drugiej np. Samuel Beckett. Dla obydwu z nich – choć w odmienny sposób – Biblia stanowi ważny punkt odniesienia.

– To prawda. Ale książka ta mówi raczej o parafrazach i dłuższych interpretacjach wydarzeń czy tekstów niż do odniesień. Gdybym zaczął się bawić opisywanie i katalogowanie odniesień, musiałbym wymienić obok Miłosza i Becketta nie tylko cała literaturę europejską i amerykańską, ale również Gomułkę (tak, tow. Wiesława!) i Stalina, w których dziełach jest sporo nawiązań biblijnych. A to tylko literatura, a obok niej jest jeszcze malarstwo, muzyka… Ale taka praca przerastałaby moje siły. I chyba nie tylko moje.

Po romantyzmie Biblia wolno i stopniowo znika z literatury, by niemalże zaniknąć w drugiej połowie XX w. Znika ona także z malarstwa, choć tu mamy tak wielkiego malarza biblijnego jak Marc Chagall. Nie jestem zresztą pewien czy oderwanie się od korzeni biblijnych wyszło na dobre tak literaturze jak i malarstwu. Dziedziną sztuki, w której tematyka religijna wciąż tkwi bardzo mocno jest muzyka, ta najbardziej abstrakcyjna ze sztuk. Mamy oczywiście Pendereckiego, ale także dzieła Arvo Pärta, Henryka Mikołaja Góreckiego, Wojciecha Kilara i wielu innych.

KAI: A może „oderwanie” się literatury i malarstwa od biblijnych korzeni jest tendencją chwilową?

– Być może, nie będę się bawił w proroctwa. Ale odarcie Biblii z jej misterium, do którego, dodajmy, walnie przyczynili się teologowie i bibliści XIX i XX w., jej „zlaicyzowanie” a ponadto zanik pojęcia „sacrum” spowodowały stanowcze zmniejszenie zainteresowania się tą Księgą. Ciekawym zjawiskiem kulturowym jest głęboko biblijne malarstwo Marka Chagalla. Spotkały się w nim trzy wielkie tradycje religijne: żydowska, prawosławna i katolicka. To spotkanie dało zupełnie wyjątkowy fenomen we współczesnej sztuce: jego obrazy podziwiamy w muzeach, ale także na witrażach w kościołach: tak w katolickiej Moguncji jak i protestanckim Zurychu.

KAI: Czy i na ile uwzględniał Ksiądz dzieła innych chrześcijan – prawosławnych i protestantów?

– Starałem się. Ostatecznie, wielka muzyka niemiecka – Bach, Mendelssohn i inni to tradycja protestancka, podobnie jak Klopstock w literaturze i chyba Tomasz Mann. Starałem się także uwzględnić w miarę moich możliwości literatury wschodnie: koptyjską, ormiańską czy gruzińską i włączyć inne jeszcze tradycje w nowym, poprawionym i uzupełnionym wydaniu tej książki.
Ciekawą jest również kultura żydowska, którą niestety znamy bardzo mało. Myślę, że i tam można by znaleźć wiele interesujących elementów. Kultura nie może być czymś w rodzaju getta; musi być otwarta jak najszerzej na wszystkie wartości, na to, co dobre w innych, często nawet przeciwnych, kierunkach.

KAI: Bo mogą być żywe i inspirujące.

– Właśnie. I mogą mnie nauczyć czegoś bardzo ważnego, odkryć niezauważone dotąd elementy. Jak piękna np. jest interpretacja Biblii ormiańskiego patriarchy monofizyty, Nesrsesa Sznorchalego, którego dzieło tłumaczyłem podobnie jak innego monofizyty, syryjczyka Filoksena z Mabbug.

KAI: Myśli Ksiądz Profesor, że ta książka przyczyni się do tego, by w homiliach i kazaniach częściej pojawiały się odniesienia do ważnych, inspirujących dzieł kultury, czego dziś, mam wrażenie, bardzo brakuje?

– Być może, choć na podstawie własnych doświadczeń – wątpię. Moje książki poruszające się w sferze kultury religijnej nie znalazły niemalże żadnego oddźwięku w polskiej literaturze teologicznej. Trzy tomy antologii starożytnej i średniowiecznej poezji greckiej, łacińskiej czy orientalnej, podobnie homilie patrystyczne na niedziele i święta w czterech tomach (trzy wydania polskie, dwa włoskie + wydanie włoskie na CD) miały zaledwie kilka recenzji. Tak samo wygląda sprawa z Tradycjami, które choć otrzymały nagrodę katolicką w Katowicach „Hyacinthus Slesianus” miały minimalny oddźwięk, także w prasie śląskiej, nawet tej katolickiej.

Wprowadzenie kultury w szerokim tego słowa znaczeniu w teologię polską nie jest rzeczą łatwą, choć powstają coraz nowe katedry i instytuty teologii kultury (ciekaw jestem, ile dzieł literatury, muzyki czy sztuk plastycznych jest tam interpretowanych z punktu widzenia zawartości teologicznej?). Wydaje się, że kultura nie może się przebić do teologii. Teologia jest ciągle jeszcze akulturalna, choć czasami pojawiają się teologowie, którzy do niej nawiązują, H. de Lubac, który cytował z pamięci Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego (sam to słyszałem, przywitał mnie tymi słowami!), Urs von Balthasar i Gianfranco Ravasi są, niestety, raczej wyjątkami.

KAI: Choć w „Tradycjach” wielokrotnie cytuje Ksiądz dzieła Miłosza, to próżno szukać odwołań do jego literatury nie tylko na kazaniach, ale na organizowanych w Kościele sympozjach, na debatach w seminariach itp.

– Nie jestem szczególnym miłośnikiem tego poety, ale w swojej książce lojalnie podawałem jego dzieła. Dość sceptycznie odnoszę się do tendencji robienia z niego wielkiego teologa, a ponadto nie jestem pewien, czy naprawdę u Miłosza jest tak wiele elementów wartych do cytowania w kazaniach? O Miłoszu mówią wszyscy a o pisarzach katolickich zapomniano. Czy więc rolą uczelni katolickich nie jest przypominanie o tych, tak wybitnych pisarzach katolickich często świadomie pomijanych, jak Karol Hubert Rostworowski, Gertruda von Le Fort czy Pierre Emanuel. „Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”.

KAI: Rozmawiając o inspiracjach biblijnych w literaturze nie sposób nie wspomnieć o nieco szerszej kwestii, to znaczy o kulturze biblijnej w Polsce. Jak ocenia Ksiądz jej stan? Czy mamy powody do niepokoju?

– Jestem księdzem od pięćdziesięciu jeden lat i widzę na własne oczy nieprawdopodobny wprost postęp jaki w tej dziedzinie dokonał się w Polsce od chwili, gdy jako młody ksiądz poszedłem na pierwszą parafię. W domach katolickich jest naprawdę Biblia, ludzie ją czytają, studenci na polonistyki na UW potrafią mnie poprawić! O czymś takim nie mogłem marzyć pół wieku temu. Przełomu dokonały Oazy i ks. Blachnicki. Obok niego ogromne zasługi mają świeccy pisarze, którzy uczyli czytać Biblię, jak Tadeusz Żychiewicz i jego Stare Przymierze (kiedyż w końcu ukaże się nowe wydanie!) Zofia Starowieyska-Morstinowa, Anna Świderkówna, Roman Brandstaetter, z zagranicznych Paul Claudel i Daniel Rops. Nie można nie wpsomnieć o twórczości beletrystycznej Jana Dobraczyńskego i o Przymierzu Zofii Kossak.

A polscy bibliści? Oni położyli fundamenty, bo bez nich prawdopodobnie wiele z tych dzieł nigdy by nie powstało. Oni dali nowe przekłady Pisma Świętego i przełożyli wiele dzieł zagranicznych jak tak ważny dla kultury biblijnej „Słownik Teologii Biblijnej”, powstały ważne prace jak te ks. Józefa Kudasiewicza i różne komentarze do Ksiąg Pisma Świętego. Ale bezpośrednio chyba nie wywarli tak wielkiego wpływu, jak można by się było spodziewać, a to z bardzo prostych powodów. Po pierwsze język ich prac często przypomina język gnozy naukowej niezrozumiałej dla przeciętnego czytelnika. Po drugie: powstają dzieła nie dość, że niezrozumiałe to jeszcze traktujące o tematach bardzo odległych od ludzkich zainteresowań. Po trzecie: powiem coś, co będzie uznane za bluźnierstwo, ale wydawanie w wielkich nakładach takich tekstów Biblii jak Biblia Tysiąclecia a jeszcze gorzej Biblia Jerozolimska jest wielkim nieporozumieniem, a to z prostego powodu: zwyczajnego czytelnika (do takich się zaliczam) czytającego na co dzień Biblię nie interesuje jak jest w tekście hebrajskim czy greckim i jakie są ich warianty, ale co tekst znaczy. A tego w okrojonych poniżej minimum komentarzach do tych tekstów świętych – nie odnajduję.

Biblia powstała wiele wieków temu i musi być wyjaśniana tak, jak się wyjaśnia wszystkie dzieła starożytne. Wiedzą o tym wszyscy wydawcy tekstów dawnych, z wyjątkiem wydawców tych wydań Biblii. A ponadto Biblia, ze względu na swoją szczególną treść i rolę w chrześcijaństwie, powinna być objaśniona przede wszystkim także i teologicznie. Sola scriptura, nagi tekst bez komentarza jest być może dobry dla absolwenta Biblicum, ale nie dla przeciętnego czytelnika. A jednak Biblia, nawet z tymi okrojonymi komentarzami, jest naprawdę jest czytana i coraz mniej jest aktualny piękny wiersz Brandstaettera Lament nieczytanej Biblii…

Dokonał się ogromny postęp, ale bardzo wiele jest jeszcze do zrobienia. Wszyscy pokładamy wielką nadzieję w powstającym Dziele Biblijnym. W tej chwili, przy tym dużym zainteresowaniu Biblią, najważniejsze byłoby dać ludziom jak najwięcej dobrej teologii biblijnej, dobrych katechez biblijnych, jak te w Radiu Maryja i w Telewizji Trwam. Ważne jest publikowanie dobrych komentarzy biblijno-liturgicznych do czytań i popularyzacja literatury o treści biblijnej. Biblistyka musi stać się duszpasterska, ale – podkreślam to mocno – nie przestając być naukową. Tego niestety nie daje Biblicum, przez które przeszła większość polskich biblistów.
Gdy kiedyś zapytałem jednego ze studentów tejże uczelni, czy mają wykłady z duszpasterstwa biblijnego, z związków Biblii z liturgią itd. spojrzał na mnie jak na wariata: „Proszę księdza – wyksztusił w końcu zdumiony głupotą mojego pytania – to jest uczelnia naukowa”. No comment! Ilu wyniosło ze studiów biblijnych takie pojęcia?

KAI: Kilka lat temu udzielił nam Ksiądz Profesor wywiadu pt. „Kicz, banał i inne polskie przypadłości”. W ostatnich miesiącach temat stał się w Polsce żywy: w alarmistycznym tonie pisze się o kiczu pieśni (muzyki i słów) jakie rozbrzmiewają w naszych kościołach, o kiczu kazań, bezguściu styropianowego wystroju świątyń itp. Nic nie zmienia się na lepsze?

– Otóż to. Przecież od początku o tym rozmawiamy, podobnie jak wtedy rozmawialiśmy, o konieczności formacji kulturowej zarówno kleru polskiego i polskiego laikatu; jaki bowiem laikat, taki kler i vice versa! A jednemu i drugiemu bardzo brak tej właśnie kultury religijnej. Fakt, że się o tym dyskutuje odbieram jako wielki postęp. Nareszcie przebiło się do świadomości, że jest taki problem.
Zaczyna się mówić o rzeczach ważnych a nie bzdurach typu: czy kazanie przeczytane z jakiegoś innego źródła jest kazaniem „ściągniętym” i czy kazania w „Bibliotece Kaznodziejskiej” są objęte copyright czy nie. Przecież nie trzeba dużej inteligencji by wiedzieć, że pisma kaznodziejskie publikują homilie po to, by pomóc księżom nie czującym się najpewniej w tej dziedzinie i że bywają przez nich przerabiane lub po prostu odczytywane – dobrze, że tak jest, skoro sami nie potrafią ich napisać. Natomiast jeśli ludzi zaczyna razić styropian, zła polszczyzna, „pianie” nieprzygotowanych organistów czy chórków śpiewających pieśni typu „Bum cyk, cyk, Alleluja!”, i to jest bardzo pozytywne i, daj Boże, żeby to się rozwijało, tyle żeby nie przeszło w krytykanctwo, to jest by coś konkretnego z tego wyniknęło a nie zostały tylko dwie strony na siebie obrażone.

Wbrew temu co, co mass media wtłaczają w głowy polskich katolików, Kościół w Polsce jest żywy i tętni bardzo intensywnym życiem w wielu dziedzinach, jest pełen ciekawych inicjatyw duszpasterskich, z którymi się spotykamy na każdym kroku. Mieszkam w domu rekolekcyjnym w Warszawie na Bielanach i z podziwem przyglądam się tym wszystkim dziesiątkom czy setkom grup różnego rodzaju: od tych najważniejszych, modlitewnych, do różnych dyskusyjnych i studiujących, o czym nawet mi się nie śniło, gdy pół wieku temu wchodziłem w życie duszpasterskie Kościoła. Do rozpaczy doprowadza mnie ten laikat katolicki i laicki, który siedzi na kanapie i nieustannie i we wszystkich możliwych dziedzinach ma za złe (jest to pewnego rodzaju sztuka dla sztuki krytykowania!), tak dziwnie przypominający ową starą ciotka ze Słówek Boya.

Twierdziłem i coraz bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu, że Sobór Watykański II, jeśli przeniknął (lepiej czy gorzej!) na „doły” polskiego Kościoła, to nawet nie musnął wielu spośród naszych publicystów katolickich, którzy często pozostają na poziomie jakiejś bardzo zacofanej i podbarwionej manicheizmem eklezjologii, gdzieś z bardzo odległych czasów. Zasadniczą ideą Soboru było pozytywne myślenie: o świecie, o braciach odłączonych, o innych religiach i w końcu o samym sobie – o Kościele, i o wielu innych problemach; szukanie wszędzie tego, co dobre i od tego dobra zaczynanie budowy.

Tymczasem typowe dla pewnych grup katolickich świeckich intelektualistów i dziennikarzy jest zaczynanie od zła, węszenie go wszędzie, tropienie skandali w Kościele, krytykowanie księży. Pewien poważny publicysta, w poważnym czasopiśmie stwierdził, że krytyka Kościoła instytucjonalnego jest głównym zadaniem świeckich katolików. Z takimi „postępowymi” fundamentalistami spotykamy się, niestety, aż nazbyt często w mass mediach, szczególnie dla nich łaskawych, dla których każde dobre słowo o czymkolwiek w polskim Kościele jest przejawem jego triumfalizmu (jedno z ulubionych słów naszej współczesnej katolickiej drętwej nowomowy!).

Jeśli mówię, że jest w Kościele polskim wiele dobra, to nie twierdzę bynajmniej, że nie ma zła. Jest zło, trzeba je widzieć, krytykować i z nim walczyć, ale w sposób jedyny dopuszczalny w Ewangelii, przez ciągłe budowanie dobra. Jednym z elementów tego dobra w Kościele jest kultura chrześcijańska, oparta na Biblii i miłości, i na jej budowanie, a nie na bezpłodne krytyki, warto poświęcić czas i siły.

Pozwoli Pan, że jak zacząłem tak skończę to spotkanie wspomnieniem. Jest rok 1960. Jako młody ksiądz zostaję wysłany do parafii w Józefowie pod Otwockiem. Wkrótce po moim przybyciu zaprasza mnie dawny działacz Macierzy Polskiej, który kieruje rozmowę na to, jak dobrze przemawiać i, niby niechcący, robi mi wykład o dobrym mówieniu, delikatnie nawiązując do moich kazań. Nieco później zaprasza mnie pani pracująca w Service Culturel ambasady francuskiej i podsuwa mi ciekawe francuskie książki i czasopisma katolickie, które wtedy tak bardzo mi pomogły. Niedługo potem nauczycielka angielskiego proponuje mi podszlifowanie moich umiejętności w tej dziedzinie. To tylko kilka przykładów. Tak oto, w pewnym momencie zorientowałem się, że laikat parafii poczuł się odpowiedzialny za nowego wikarego: on im niesie Boga, my mu dajemy to, co służy jego formacji. Nie wiem, czy gdyby nie mądry proboszcz, ks. Wincenty Malinowski i ci ludzie świeccy z Józefowa, udzielałbym dziś tego wywiadu: im zawdzięczam dużo z tego, czym dziś jestem. Takie bywały elity laikatu przed Vaticanum II. Jakimi one powinny być teraz, tym bardziej po dekrecie o świeckich?

Rozmawiał Tomasz Królak

***

Ks. Marek Starowieyski (ur. 1937), profesor Uniwersytetu Warszawskiego (Instytut Filologii Klasycznej), wybitny patrolog i historyk, specjalista w dziedzinie literatury wczesnochrześcijańskiej.
Był profesorem patrologii, łaciny i greki w Wyższym Seminarium Metropolitalnym w Warszawie, przez kilka lat pracował w watykańskiej Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego. Redaktor serii „Źródła monastyczne” (38 tomów) i „Ojcowie żywi” (17 tomów). Opublikował m.in. „Słownik wczesnochrześcijańskiego piśmiennictwa” (współaut.), dwutomowe „Apokryfy Nowego Testamentu”, „Duchowość starożytnego monastycyzmu”. W ubiegłym roku opublikował „Tradycje biblijne. Biblia w kulturze europejskiej” (Wydawnictwo Petrus, Kraków).

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.