Drukuj Powrót do artykułu

Bój się tylko niespełnionego życia

10 stycznia 2012 | 11:22 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ

„FPS – jest moim trudem, czymś co mnie kosztuje nieprzespane noce, ileś pracy, której czasem nie widać. Ale jest tez spełnieniem jakiegoś marzenia, bo jeszcze 10 lat temu nigdy bym nie pomyślał, ze dojdziemy do miejsca, w którym jesteśmy”
(Drakka, fragment wywiadu z Mirem – członkiem hip-hopowego składu FPS).

No właśnie. Jeszcze kilka dni temu myślałam sobie: „To chyba jakiś żart. Nie miałyśmy od nie wiem kiedy nawet jednego dnia wolnego, święta minęły nam w kuchni i teraz jeszcze sylwestra przyjdzie nam spędzić z trzema dziadkami przy stole. I właściwie, to po co im sylwester, skoro szampana pije się tu do kolacji wigilijnej, którą je się o północy w akompaniamencie wystrzelanych w niebo petard. To po polsku Nowy Rok już przywitali. Co prawda kolacja z dwunastoma daniami też jest, ale jako tradycja… wielkopiątkowa. Jak zwykle, wszystko na odwrót”.

Tak, wizja sylwestra z dwoma księżmi i bratem (reszta wspólnoty wyjechała do swoich rodzin, albo odeszła na stale) ostatecznie uświadomiła mi, że jestem na misji i że moja wolność, co by nie mówić, jest bardzo ograniczona. Oczywiście miałyśmy zaproszenia od naszych animatorów na imprezę w wydaniu peruwiańskim, ale jako wolontariuszki reprezentujące Salezjański Ośrodek Misyjny, a także jako dwie gringi, które zna już prawie cala dzielnica, zadecydowałyśmy ostatecznie, że lepiej zostać w Bosconii. Tak żeby schować się przed oczami Wielkiego Brata, który ma swoich ludzi wszędzie.

Zostałyśmy w Bosconii. Ugotowałyśmy kolację. Poszłyśmy na Mszę sylwestrową. Wypiłyśmy gorącą czekoladę ze wspólnotą. O północy wyszłyśmy pooglądać fajerwerki i palące się munieki, czyli kukły symbolizujące Stary Rok z głowami najbardziej nielubianych osób. Coś jak nasze marzanny, tylko sylwestrowe i w męskiej wersji. Później mogłyśmy pozwolić sobie na nocne rozmowy w zaciszu naszego pokoju i na film, którego i tak nie obejrzałyśmy do końca, bo nie starczyło już sił.

Ale wiecie co… Mimo wszystko to był jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny sylwester. Bo spędziłam go w Peru. Spędziłam go w otoczeniu ludzi, którzy stali się dla mnie bliscy, chociaż wcale tego nie zauważyłam. Dopiero stojąc na tej wieczornej Mszy i obserwując uśmiechające się twarze mijających mnie osób, zrozumiałam, że warto było tu przyjechać. Poczułam wreszcie na 100% po co tu jestem. I jedyne, co przechodziło mi przez gardło patrząc na Krzyż, to słowo dziękuję. Dziękuję, że tu jestem.

Nowy Rok jest więc dla mnie przełomem. Przełomem w moim nastawieniu, w sposobie myślenia o mojej misji. Bo po tych trudnych chwilach, które w ostatnim czasie wpływały na mnie tak demotywująco, zrozumiałam wreszcie, że co by się nie działo, to spełnia się marzenie mojego życia. I to nie jedno. Kurde Doris, jak to możliwe, że do tej pory nie wstawałaś rano z łóżka i nie krzyczałaś, że dziękujesz Mu za wszystko, co masz. Przecież ten rok przyniósł ci więcej szczęścia, niż normalny człowiek byłby w stanie udźwignąć. A ty się wkurzasz, że już nie jest tak cudownie, bo misje to więcej straconych nerwów, więcej ciężkiej pracy, której nie widać i więcej poświecenia, niż myślałaś.

Dlaczego warto było tu przyjechać? Właśnie dla takich chwil, w których czujesz, że życie nie przecieka ci przez palce. Że masz 23 lata i czujesz się spełniona. Siedzisz na krawężniku razem z całą ekipą pomagającą w roznoszeniu ulotek po dzielnicy, słuchasz peruwiańskiego hip-hopu na przemian z Łoną i Paktofoniką i myślisz sobie, że właśnie łapiesz chwile ulotne jak ulotka. Poznajesz Artura Szczęcha, który jest twoim guru (Artur założył razem ze swoją peruwiańską żoną dom dla 20 chłopców ulicy), a teraz przychodzi jak gdyby nigdy nic do Bosconii i rozmawia z tobą jak ze współtowarzyszką misyjnej doli. Jeździsz sobie po slumsach busem z wizerunkiem Marii Wspomożycielki na szybie i robisz, razem z siedzącą za kierownica Anią, większe zamieszanie niż umieszczone na górze głośniki wykrzykujące jak zdarta płyta: „Sol Bosco 2012, alegra tus tar des”. Całujesz podbiegające zewsząd dzieci z „twojego” sektora szóstego i czujesz, ze już zostawiłaś tu kawałek swojego serca.

Dorota Rudzińska
Peru, Piura 9 stycznia 2012

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.