Drukuj Powrót do artykułu

Bp Jan Piotrowski: Byśmy razem nieustannie budowali w sobie nowego człowieka

11 listopada 2014 | 09:06 | tom (KAI) / br Ⓒ Ⓟ

„Chciałbym, aby moim wiernym żyło się jak najlepiej, także w wymiarze materialnym, byśmy razem nieustannie budowali w sobie nowego człowieka – jak mówił św. Paweł Apostoł, gdyż tak łatwo można rozbić dzban nawet najpiękniejszego życia” – powiedział bp Jan Piotrowski. Nowy biskup kielecki w rozmowie z KAI mówi m. in. o swoim misjonarskim doświadczeniu, pracy w Kongo i Peru, zakończonym niedawno Synodzie Biskupów na temat rodziny, rodzinnym domu, religijnym wychowaniu, powołaniu kapłańskim, misyjnych wyzwaniach przed jakimi stoją Europa i Polska, misyjnej postawie papieża Franciszka. a także o swoich pasjach i marzeniach. W sobotę 29 listopada o godz. 11 odbędzie się ingres bp Piotrowskiego do bazyliki kieleckiej.

KAI: Chciałem Księdza Biskupa powitać w języku munukutuba z czasów misjonarskiej pracy w Kongo. Jak będzie brzmiało: „Dzień dobry”, „Szczęść Boże”?

Bp Jan Piotrowski: „Mote ya beno” – „Dzień dobry wszystkim”. Odnośnie powitania „Szczęść Boże” to niestety nie ma odpowiednika w tym języku. Ale mamy takie wyrażenie, którym się można ładnie pożegnać: „Bueno kwenda mbote, Nzambi sema nge”, co można przetłumaczyć: „Idź w pokoju, nich Bóg ci błogosławi”.

KAI: Zawołaniem biskupim Księdza Biskupa są słowa: „W miłości głosić Ewangelię”. To znaczy?

– Hasło jest proste i raczej nie wydumane. Jest ono drogowskazem mojego kapłańskiego i biskupiego życia. Pan Jezus mówił: „Idźcie i głoście Ewangelię” i wszyscy, którzy to robią mogą się z tymi słowami identyfikować. Mówili o tym papieże: św. Jan Paweł II, Benedykt XVI i teraz papież Franciszek. Zachęcają oni, aby orędzie Chrystusa głosić z miłością i radością. Słowo „miłość” to wielki skarbiec, w którym kryje się wszystko. Bez ewangelicznej miłości, nawet gdy jest ona niekiedy trudna, to nie ma po co wychodzić do ludzi. Bez miłości nasze przepowiadanie nie ma ewangelicznego charakteru i prowadzi na bezdroża.

KAI: Dwie nominacje w tak krótkim okresie zaskoczyły Księdza Biskupa?

– Jestem misjonarzem i zawsze liczyłem się z tym, że w każdej chwili będę musiał wyruszyć w dalszą drogę. Nominację na biskupa kieleckiego przyjąłem pełen ufności, ale też nie bez obaw. To, co nowe, rodzi liczne pytania i jest dużym wyzwaniem.

KAI: Jakie obawy ma Ksiądz Biskup?

– Moje obawy mają charakter raczej praktyczny. Jeszcze nie okrzepłem jako biskup pomocniczy w diecezji tarnowskiej i już zmieniam miejsce swojej posługi. Tym bardziej, że diecezja tarnowska jest moim naturalnym środowiskiem, z niej pochodzę i tutaj zaczęło się moje kapłaństwo i posługa biskupia. Tutaj czułem się zawsze bardzo dobrze wśród kolegów kapłanów i blisko rodzinnego domu. Odejście z tego miejsca rodzi naturalne obawy, gdyż idę w trochę inny świat, a z drugiej strony pozostaję cały czas w tym samym Kościele. Idę do siostrzanej diecezji oddzielonej jedynie „matką Wisłą” i to napawa ufnością. Gdy patrzy się na tradycję diecezji kieleckiej, która wprawdzie w porównaniu z innymi diecezjami jest stosunkowo młoda gdyż powstała w 1805 r., to dostrzegam bogate dziedzictwo religijne i kulturowe. Jak każdy Kościół partykularny miała swoje dzieje, czasami nawet dramatyczne. Przez pewien okres strukturalnie nie istniała. Od 1883 r. istnieje na trwałe i miała, jak dotychczas, sześciu biskupów. Wśród nich była wspaniała postać biskupa Czesława Kaczmarka, odważnego pasterza tak doświadczonego przez ustrój komunistyczny. Nie oszczędzono mu szykan i więzienia. Do końca zachował się heroicznie i wiernie jako pasterz Kościoła. Jest pięknym wzorem do naśladowania.

KAI: Papież Franciszek powtarza często, że biskup powinien znać zapach swoich owiec. Biskup Jan poznał zapach swoich owiec?

– Jeśli chodzi o diecezję tarnowską to chyba poznałem. Byłem wikariuszem katechetą w dużej wiejskiej parafii Wniebowzięcia NMP w Przecławiu, czy w parafii pw. Ducha Świętego w Mielcu. To wszystko sprawiało, że żyłem codziennością moich wiernych. Były to czasy PRL-u. W pewnym sensie ludziom żyło się łatwiej. Przede wszystkim mieli pracę. Praktycznie nie było bezrobocia, które w dzisiejszych czasach ma też duży wpływ na stosunek ludzi do Kościoła. Teraz ludzie są poniżani a wręcz maltretowani obecną sytuacją i inaczej przeżywają swoją religijność. Wiele nauczyłem się też będąc proboszczem parafii pw. św. Małgorzaty w Nowym Sączu. Do zeszłego roku była to jedna z dwóch największych parafii w diecezji tarnowskiej licząca ponad 22 tys. wiernych. Jest to parafia niezwykle dynamiczna z wieloma grupami modlitewnymi i stowarzyszeniami. Nasza wspólnota kapłańska liczyła 11 księży. Na co dzień byli z nami także ks. prałat Andrzej Piotrowski, jeden z pierwszych misjonarzy w Kongo Brazzaville oraz ks. Andrzej Mulka, twórca wydawnictwa „Promyczek” i zespołu „Promyczki Dobra”. Ponadto w budynkach parafialnych działają Radio RDM Nowy Sącz i szkoły katolickie. Ta szeroka działalność pozawalała nam być blisko siebie i wzajemnie się wzbogacać doświadczeniami. Nie raz prowadziliśmy spory co uczyło nas też akceptacji innych ludzi i ich poglądów nie tylko dotyczących Kościoła ale i społeczeństwa oraz polityki. Zawsze w mojej pracy wspomaga mnie wyniesiony z pracy misjonarza w Afryce duch wspólnoty.

KAI: Na ile misjonarskie doświadczenie pomaga w pracy duszpasterskiej i kapłaństwie?

– Podczas obchodów 25-lecia Centrum Formacji Misyjnej powiedziałem, że właśnie tam w 1984 r. narodził się inny Jan Piotrowski. W siedzibie Centrum w Warszawie, gdzie przygotowywaliśmy się na misje w grupie 27 osób w czterech grupach językowych uczyliśmy się innego spojrzenia na człowieka, a także innego rozumienia naszych potrzeb. Dzięki formacji misyjnej jeszcze bardziej mogliśmy czerpać z bogatego skarbca Kościoła powszechnego, z doświadczeń misjonarzy, ludzi głębokiej wiary i pracujących w zupełnie różnych kręgach kulturowych, cywilizacyjnych i religijnych. Z tego okresu wspominam choćby fantastycznego Japończyka prof. Franciszka Ksawerego Hasihimoto z Poznania. Z żyjących wielkich misjonarzy nie sposób nie wymienić dr. Wandy Błeńskiej. Uczono nas, że bycie misjonarzem polega, m. in. na wielkiej otwartości w stosunku do innych ludzi. Centrum było naszym pierwszym oknem na świat, z którego można było spojrzeć na rzeczywistość z szerszej perspektywy niż parafialna czy diecezjalna.

KAI: Później los skierował Księdza Biskupa do Kongo…

– Wyjazd do Konga poprzedzony został kilkumiesięcznym pobytem we Francji, gdzie uczyłem się francuskiego. Tam w Wyższej Szkole Języka i Kultury w Paryżu uczyliśmy się nie tylko języka, ale też kultury i cywilizacji francuskiej. Z tamtego pobytu bardzo mile wspominam spotkania z członkami stowarzyszenia rodzin katolickich, nasze dyskusje dotyczące choćby spraw demografii czy aborcji. Podejmowane były one z niezwykłą odpowiedzialnością za Kościół, kraj i środowisko w którym żyjemy. Bardzo mocno przeżywano to co dzieje się w Afryce, a szczególnie problemy braku szacunku dla życia, które z Zachodu docierały na Czarny Kontynent.

KAI: Jak wspomina Ksiądz Biskup pracę w samym Kongo?

– Przylatując do Konga we wrześniu 1985 r. byłem milej zaskoczony niż rozczarowany. Wiedzieliśmy trochę o kongijskim Kościele dzięki relacjom obecnego biskupa diecezji w Ouesso, francuskiego misjonarza ze zgromadzenia duchaczy. Ja i moi dwaj koledzy – ks. Jan Kudłacz i ks. Marian Pazdan – rozpoczęliśmy pracę w nowej diecezji Nkayi na południu kraju. Po bardzo krótkim pobycie w Brazzaville u naszych tarnowskich kolegów, którzy pracują tam od 1973 r. ruszyliśmy do naszej „ziemi obiecanej”. Zostałem wikariuszem parafii pw. Nawrócenia św. Pawła Apostoła w liczącym ok. 50 tys. mieszkańców mieście Loubomo z dwiema parafiami. Tam uczyłem się dość sprawnie lokalnego języka munukutuba. Mogę powiedzieć, że na Boże Narodzenie w 1985 r. byłem już samodzielnym misjonarzem i zacząłem wyjeżdżać do okolicznych wiosek. Nasza misja św. Pawła Apostoła była bardzo rozległa, obejmowała obszar w promieniu 150 km od miasta i liczyła ok. 70 wspólnot wiernych. Od samych jej początków opiekowali się nią misjonarze ze Zgromadzenia Ducha Świętego. W tej parafii stawiałem więc swoje pierwsze misjonarskie kroki. Młodość ma swoje przywileje. Wtedy łatwiej było mi znosić trudy, wyzbywać się nadmiernych oczekiwań czy komfortu. Zdarzało mi się popełniać też liczne gafy gdyż jeszcze nie rozpoznawałem dobrze fizjonomii Kongijczyków. Np. dwukrotnie kłaniałem się osobom, które nie dawno co dopiero widziałem. Na misji byłem też odpowiedzialny za katechizację. W kontekście prowadzonej już od lat działalności misyjnej nie było aż tak ciężko, gdyż na terenie parafii działało już wielu katechistów, którzy ukończyli diecezjalną szkołę katechetyczną (EFC) i wspomagali nas w pracy ewangelizacyjnej. Dzięki nim m. in. były lata, że mieliśmy po 1500 katechumenów. Byli wśród nich, nie tylko dzieci, ale i osoby starsze, m. in. kobiety pochodzące z byłych związków poligamicznych.

KAI: Ksiądz Biskup doświadczał problemów afrykańskiej rodziny.

– Rodzina afrykańska jest przede wszystkim rodziną wielopokoleniową i liczną. Poznałem ją dość dobrze gdyż już po ośmiu miesiącach zostałem proboszczem tej rozległej parafii. Tam gdzie były rodziny katolickie tam przekaz wiary był czymś naturalnym. Przypominam sobie piękną rodzinę Michela Ngoumy z wioski Tsembo, w której po ojcu syn był katechistą, a jego dzieci były ochrzczone. Takich rodzin mieliśmy już dosyć dużo. Odpowiadając na prośbę pierwszego pasterza diecezji, bp. Ernesta Kombo, jezuity poszukiwaliśmy osób o dłuższym stażu małżeńskim, które żyją w związkach sakramentalnych. Okazało się, że takich osób wcale nie brakowało. Niektórzy mieli za sobą po 25 a nawet 50 lat małżeństwa. Kiedyś bardzo się wzruszyłem, gdy przyszła do mnie pewna kobieta i zapytała, czy dostanie dyplom z okazji małżeńskiego jubileuszu. Spytałem: „Dlaczego miałaby nie dostać?” Odpowiedziała mi, że jej mąż jest poligamistą, a ona jako pierwsza żona była mu zawsze wierna. Było to piękne świadectwo małżeńskiej wierności i miłości. Nadal patrzymy na Afrykę z dużym dystansem i zbyt krytycznie choć oczywiście istnieją na tym kontynencie zjawiska kulturowe i obyczajowe, których nie da się pogodzić z duchem Ewangelii, jak choćby wspomniane związki poligamiczne.

KAI: Mówimy o Afryce, a trzeba zadać pytanie, czy Europa, w tym i Polska, nie stały się już terenami misyjnymi?

– Do Soboru Watykańskiego II mówiono o obszarach misyjnych. Dzisiaj trzeba raczej mówić o sytuacjach misyjnych. Obecnie trzeba powtarzać pytanie św. Jana Pawła II, które zadał podczas wizyty we Francji. Parafrazując je należy zapytać: „Polsko, co uczyniłaś z łaską chrztu św.?” Mamy coraz więcej obszarów braku chrześcijańskiej wiary. Z drugiej strony Kościół nie może żyć tylko statystykami, które dają niekiedy 100% satysfakcji. Wszyscy zostaliśmy odkupieni przez Jezusa Chrystusa, ale o zbawienie musi się starać każdy człowiek z osobna. W tym kontekście mówiłbym o sytuacjach misyjnych, których jest coraz więcej. W naszym sąsiedztwie możemy spotkać osoby, które w ogóle nie znają Chrystusa, a Kościół jest czymś zupełnie niezrozumiałym, jego liturgia, kult itp. Dotyczy to także znajomości sensu wielkich świąt chrześcijańskich jak Wielkanoc czy Boże Narodzenie.

KAI: Czy to nie paradoks, że w świątyniach Europy bardzo często spotykamy kapłanów z Afryki, Azji, kontynentów jeszcze niedawno uważanych z misyjne?

– W prawidłowym rozumieniu Kościoła powszechnego w tym wypadku mamy do czynienia z sytuacją wymiany darów. Kościół nie jest ani „biały, czarny, czy żółty”. Jest powszechny. U nas w Polsce kapłan czarnoskóry, czy Azjata wzbudza jeszcze zdziwienie. Ale na przykład w Niemczech czy Francji już tak nie jest. Kościół można porównać do obiegu krwi w ludzkim organizmie. Powiedzmy krótko: nowe ciała budują organizm Kościoła. Musimy i my brać przykład z innych Kościołów na świecie. Zadajmy sobie też pytanie: czy w obecnej sytuacji nasz Kościół nie ulega swoistemu oczyszczeniu?

KAI: Chciałbym nawiązać do zakończonego niedawno synodu biskupów na temat rodziny. Co było w nim zdaniem Księdza Biskupa najważniejsze?

– Gdy byłem proboszczem w Nowym Sączu to wypełnialiśmy ankiety przedsynodalne. Zatem wiedziałem już co będzie mniej więcej przedmiotem obrad Synodu Biskupów. Paleta tematów była rzeczywiście niezwykle bogata, a papież udzielił ojcom synodalnym naprawdę dużej przestrzeni wolności w dyskusji. Oczywiście media lubią polaryzować stanowiska, ustanawiając np. skrzydła konserwatywne i liberalno-reformatorskie. Jest to narzucanie Kościołowi pewnych kategorii świeckich, co wielokrotnie prowadzi do błędnych interpretacji. Z drugiej strony Kościół cały czas wymaga refleksji nad sobą samym i poszukiwania nowych metod głoszenia Ewangelii, form duszpasterskich dotyczących małżeństwa i rodziny, a także wobec osób, które z własnego wyboru znalazły się w sytuacjach nie do pogodzenia z jego nauczaniem i przesłaniem Ewangelii. Oczywiście w żadnym wypadku takich osób nie można potępiać, ale z drugiej strony, idąc za słowami Chrystusa nie możemy akceptować grzechu. W tym kontekście powrócę do Afryki, gdyż tam uświadomiłem sobie bardzo ważną rzecz. Francuski misjonarz o. Bernard Aguillon pracował w Kongu od 1948 r. przez kolejne 16 lat. Był między innymi oskarżony o przygotowywanie zamachu stanu, co było oczywiście niedorzecznością. Po tym musiał wyjechać do Gabonu. Kiedy w 1988 r. towarzyszyłem mu podczas jego odwiedzin w Kongo to zauważyłem, że ten będący już w podeszłym wieku misjonarz, po latach, spokojnie mógł ludziom spojrzeć prosto w oczy, gdyż to co im głosił w 1948 r. było tak samo ważne w 1988 r., że Ewangelia, jej przepowiadanie w Kongu jest tak samo ważne jak przed laty. Wtedy też po raz kolejny uświadomiłem sobie wagę słów autora listu do Hebrajczyków: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki”(Hbr 3,18). Od tego nie możemy odejść, bo inaczej Kościół nie będzie Kościołem Chrystusowym. Świat co raz częściej tworzy kramy nowoczesności zbudowane na nietrwałych wartościach, chociaż dają one ludziom jakąś tam satysfakcję. Jednak one nic nie budują, a tylko usypiają ludzkie sumienia. Bez Chrystusa nie mamy busoli, a wtedy można się tak łatwo pogubić.

KAI: W niektórych relacjach z synodu pomieszano niewłaściwie wymiar doktrynalny z duszpasterskim. Chciałbym zadać pytanie o duszpasterstwo, bo to był główny temat synodu. Media przede wszystkim komentowały kwestie dotyczące osób homoseksualnych i udzielania Komunii św. osobom rozwiedzionym, które ponownie zawarły związek cywilny. Czy Ksiądz Biskup w swoim kapłańskim życiu odmówił spotkania, porady, osobie rozwiedzionej czy deklarującej się jako homoseksualista?

– Spotkania z takimi osobami są niezwykle delikatne. Bardzo często ich problemy pojawiają się przy sakramencie pokuty i pojednania. Zazwyczaj osoby z takimi problemami przychodzą w sytuacjach granicznych, np. śmierci kogoś bliskiego. Klękają w konfesjonale i chcą uzyskać rozgrzeszenie. W takich przypadkach niestety bardzo często zapominamy, że zrywając sakramentalny związek dokonujemy osobistego wyboru. Poczucie wykluczenia z życia sakramentalnego nie wychodzi ze strony Kościoła lecz od konkretnej osoby. To ja poprzez grzech tracę prawo do życia sakramentalnego gdyż nie idę drogą, do której się zobowiązałem zawierając sakrament małżeństwa. Oczywiście za zerwaniem sakramentalnego związku stoją różne, bardzo często niezwykle dramatyczne sytuacje i dlatego nie można takich osób osądzać. Musimy kierować się wielką roztropnością, ale i też świadomością, że nikt takiej osobie nie odmawia miejsca w Kościele. Nikt nie zabrania uczestnictwa w Eucharystii, modlitwie, wychowywania po katolicku dzieci itd. Tak naprawdę obszar więzi osoby rozwiedzionej żyjącej w nowym związku z Kościołem jest bardzo szeroki. Nie możemy też tutaj dawać przykładów innych Kościołów czy religii w podejściu do rozwiedzionych. Sakrament małżeństwa jest wielkim skarbem naszego Kościoła, który musimy chronić i jeszcze bardziej go cenić a nie pod wpływem chwili go zmieniać.

KAI: A podejście duszpasterskie do osób homoseksualnych…

– W Kościele jest wiele możliwości, aby osoby homoseksualne uzyskały pomoc i poradę. Kiedyś odbyłem długą rozmowę z homoseksualistą i udzieliłem mu porad. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że pozytywnie rozwiązał swój problem, co mnie bardzo ucieszyło. Dla wielu ludzi homoseksualizm jest nadal czymś szokującym, ale już w wielu środowiskach nie panuje wobec nich duch potępienia, ale coraz większe zrozumienie. Dużo zależy też od tego, jak te osoby się zachowują. Przypomnijmy, że Kościół nie może w żadnym wypadku akceptować czynnego homoseksualizmu, ani też legalizacji związków homoseksualnych. Podkreślmy, że nasza konstytucja mówi, że małżeństwem jest tylko związek mężczyzny i kobiety. Jako kapłan mimo, że w tym sensie nie akceptuję zachowań i związków homoseksualnych, to nikogo też nie potępiam i nie wykluczam z Kościoła. Przypomnę, że przez grzeszne zachowania, niezgodne z katolickim nauczaniem, człowiek sam wyklucza się z życia sakramentalnego. To jednak nie znaczy, że Kościół jako matka go nie kocha, a tym bardziej nie wyklucza go ze swojej wspólnoty.

KAI: W jakiej rodzinie Ksiądz Biskup się wychowywał?

– Jestem jednym z pięciorga dzieci moich rodziców Jana i Natalii. Mam siostry Barbarę, Zofię, Teresę, i nieżyjącego już brata Henryka. Jesteśmy bardzo ze sobą zżyci. Podczas ostatniego naszego zjazdu rodzinnego w Starym Sączu pojawiło się ponad 100 osób. Znana nam genealogia rodziny sięga 1795 r. W naszej wielodzietnej i wielopokoleniowej rodzinnej wspólnocie nie brakowało różnych powołań. Mieliśmy i mamy w niej profesorów, lekarzy, prawników, rolników, handlowców, nauczycieli i kapłanów. Mój tata Jan Piotrowski, syn Jana i wnuk Jana był bratem księdza, wujkiem księdza i ojcem księdza. Religijność naszej rodziny była i jest nadal żywa. Mam wiele wspaniałych wspomnień z dzieciństwa, szczególnie spacerów z tatą w naszej rodzinnej miejscowości Szczurowa. Zaszczepił on w nas romantycznego ducha odkrywania i zachwytu nad przyrodą. To przeniosło się na kolejne pokolenia. Teraz wiec moi siostrzeńcy i siostrzenice lubią rodzinne wyjazdy i wycieczki.

KAI: Jak wyglądało wychowanie religijne w Waszym domu?

– Podobnie jak wiele innych, nasza rodzina była naturalnie religijna. W naszym domu panowała zdrowa pobożność. Mamy piękną tradycję, która trwa już od 30 lat, odprawiania nabożeństw majowych pod figurą Matki Bożej, która stoi w ogrodzie mojej siostry. Nasza mama bardzo dbała i pilnowała naszych religijnych praktyk, obecności na mszach św., codziennej modlitwy, rekolekcjach i nabożeństwach, tym bardziej, że w okresie szkoły średniej ja i moje siostry mieszkaliśmy w internacie w Radłowie.

KAI: A kiedy zrodziło się powołanie kapłańskie?

– O kapłaństwie zacząłem myśleć gdy byłem ministrantem. Po maturze jednak nie wstąpiłem od razu do seminarium duchownego tylko poszedłem do pomaturalnej szkoły chemicznej w Tarnowie. Ostatecznie w wyborze drogi kapłańskiej bardzo mi pomógł ks. prałat Stanisław Nykiel, człowiek o niezwykle szerokich horyzontach myślowych, duchowych i gorliwy kapłan. Dziś mogę powiedzieć, że bardzo dużo mu zawdzięczam. Podejmując decyzję wyboru kapłańskiej drogi, nie mogłem sobie powiedzieć, że w 100 proc. przy niej wytrwam. Ale dzięki Bożej pomocy moje powołanie cały czas dojrzewało. Na czwartym roku seminarium miałem wątpliwości, czy wybrałem dobre seminarium, gdyż chciałem zostać misjonarzem. Myślałem o zakonie werbistów. Ale dzięki księżom misjonarzom, którzy ukończyli tarnowskie seminarium i ich częstej bytności w Tarnowie rozwiały się moje wątpliwości.

KAI: Często spotyka się Ksiądz Biskup z rodzinami, zna ich prawdziwe problemy?

– Gdy byłem wikariuszem, a później proboszczem zawsze chciałem być blisko rodzin. Podczas mojego proboszczowania w Nowym Sączu często po mszach św. zapraszałem do siebie na plebanię jakąś rodzinę. Spotykało się to z powszechną wzajemną akceptacją, a mnie i księżom współpracownikom dawało to wiele satysfakcji.

KAI: Czyli zna Ksiądz Biskup problemy rodziny nie z teorii lecz praktyki?

– Uważam, że bez względu na to, ilu kapłanów jest w parafii trzeba znaleźć czas dla każdego człowieka. Myślę, że piękna jest idea Mszy św. dla dzieci z rodzicami. Jest to niezwykle ważne dla wychowania religijnego młodego człowieka gdy na Eucharystii są razem z nim jego rodzice. Tworzy się klimat serdecznej więzi rodzinnej z Chrystusem. Równie ważne są katechezy dla rodziców i chrzestnych przed sakramentem chrztu św., wyjaśnienie jego symboliki, gestów i głębokiego sensu. Ponadto wielką rolę mają do odegrania różne grupy apostolskie z udziałem małżeństw z długim życiowym stażem, które dzieliłyby się swymi doświadczeniami z młodymi małżonkami i ich dziećmi. Przypominam sobie słowa św. Jana Pawła II, które wypowiedział podczas wizyty w Starym Sączu, że „święci rodzą świętych oraz że święci potrzebują świętych”. Jeśli dziecko zobaczy, że rodzic modli się na różańcu, klęka do modlitwy to nie trzeba później zbyt wielkiej zachęty, aby robił to samo.

W obecnej sytuacji jednym z największych problemów jest to, jak ofiarować sobie wzajemnie czas również w przestrzeni życia religijnego. Jest to paradoks, że mimo coraz większego komfortu życia współczesnemu człowiekowi brakuje czasu na wszystko. Myślę też, że ciekawą inicjatywą jest organizowanie kilkudniowych, wspólnych rekolekcji dla rodzin o różnym statusie zawodowym i materialnym, które pogłębiałyby życie religijne. Robi to na przykład regularnie jeden z misjonarzy diecezji tarnowskiej. Ma wielu chętnych, co świadczy jak wielkie jest pragnienie pogłębienia życia duchowego przez osoby świeckie. Musimy pomagać współczesnym ludziom w ich poszukiwaniach własnej tożsamości. Jest to tym bardziej potrzebne, gdyż zamazuje się nasza tożsamość, nie tylko chrześcijańska, ale i zawodowa. Jak szewc nie wie, co to znaczy być szewcem, to dobrze nie naprawi butów, jak kapłan nie będzie wiedział, co to znaczy być dobrym kapłanem, to nigdy nie da dobrego świadectwa wiary i życia duchem Ewangelii. Musimy się ciągle pyta, na ile korzystamy z darów, jakie nam na co dzień Bóg daje i nieustannie siebie kształtować.

KAI: Jako misjonarz pracując w Peru poznał też Ksiądz Biskup dobrze Amerykę Łacińską. Jak postrzega Ksiądz Argentyńczyka Franciszka na stolicy Piotrowej?

– Pracowałem przez jakiś czas w Peru, więc mogłem poznać specyfikę kontynentu i jego Kościoła. Bywałem też często na latynoskich kongresach misyjnych. Niestety, w tym czasie nie poznałem kard. Jorge Mario Bergoglio. Dopiero w tym roku poznałem papieża Franciszka, będąc z polskimi biskupami z wizytą ad limina Apostolorum w Watykanie. Poznałem papieża gorącego serca i dobrego ojca z Ameryki Łacińskiej. Drugi raz spotkałem się z papieżem Franciszkiem we wrześniu tego roku, gdy byłem w Rzymie na spotkaniu formacyjnym nowo wyświęconych biskupów. Podczas spotkania wprost powiedziałem papieżowi, że odprawiłem mszę św. w jego intencji i poprosiłem równocześnie o modlitwę za mnie. Ofiarowałem mu obrazek z moich biskupich prymicji z wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. W papieżu Franciszku fascynuje jego prosty, komunikatywny język i duszpasterski styl, co wyrasta z głębokiej medytacji Chrystusa i Kościoła. Świetnie wiąże słowo Boże z obserwacją codziennego życia, o czym świadczą jego kazania w watykańskim Domu św. Marty. Nosi w sobie potężnego ducha misyjnego w myśl zasady: „widzieć, ocenić i działać”. Dostrzega w rzeczywistości, to co piękne i słabe, a to pozwala mu mówić prawdę o świecie w sposób jasny i prosty. Wyniósł te cechy z Ameryki Łacińskiej, w której niezrozumiała jest postawa kapłana, który nie jest blisko ludzi, nie porozmawia z nimi przy przysłowiowej filiżance kawy.

KAI: Gdzie łatwiej było ewangelizować w Afryce czy Ameryce Łacińskiej?

– Dla mnie w pewnym sensie Afryka w porównaniu z Ameryką Łacińską jest kontynentem łatwiejszym w ewangelizacji. Nie ma tam tak wielkich różnic społecznych, jak na kontynencie latynoskim. W regionach górskich Peru panuje jeszcze duży analfabetyzm i też trudniej znaleźć kandydatów na katechistów. Pracowałem na wielkich przedmieściach Limy wśród bardzo ubogich ludzi, a sytuacja polityczno- społeczna wtedy była bardzo napięta. Mieliśmy wiele uciekinierów z terenów opanowanych przez terrorystów. Mimo tego, owocnie prowadziliśmy duszpasterstwo socjalne, podobne do działalności naszego Caritasu. Mogłem wspomagać stowarzyszone z parafią tzw. jadłodajnie ludowe (los comedores populares), zakupić lekarstwa dla potrzebujących i w okolicach Bożego Narodzenia organizować tzw. „czekolatady” dla dzieci. Mile więc wspominam czas spędzony w Peru, gdzie też dużo się nauczyłem. Dlatego wcale niedawno prosiłem o wyjazd do Peru, ale stało się inaczej.

KAI: Jakie są pasje Księdza Biskupa?

– Jako chłopiec kopałem w piłkę, zbierałem znaczki i odznaczenia. Później byłem kinomanem i szczególnie lubiłem westerny. Następnie przyszła fascynacja literaturą przygodową. W późniejszej młodości przeszedłem fazę fascynacji motocyklami. Prawo jazdy zrobiłem mając 16 lat. Ale w seminarium duchownym przesiadłem się na rower, który do dzisiaj pozostał moim ulubionym środkiem lokomocji. Ten, który teraz mam, zabiorę do Kielc. Ponadto stałą pasją jest literatura dotycząca misji, antropologii kulturowej i historii. Zresztą pracę magisterską pisałem z historii Kościoła u słynnego profesora KUL ks. Bolesława Kumora. I oczywiście kocham muzykę, i tę klasyczną też.

KAI: Na koniec zapytam o marzenia…

– Marzeniami do końca nie można żyć, chociaż nie należy się ich wyzbywać. Trzeba zachować poczucie realizmu. Idę do Kościoła kieleckiego, którego historię teraz intensywnie poznaję. Cieszę się, gdyż jest to znacząca część Kościoła w Polsce. Diecezja liczy ponad 300 parafii i blisko 780 kapłanów, są tam liczne piękne dzieła charytatywne i wydawnicze. A moim pragnieniem jako biskupa jest to, aby jak najlepiej odpowiedzieć na ewangeliczne oczekiwania ludzi do których zostałem posłany, aby rodziło się tam jak najwięcej powołań kapłańskich i zakonnych. Chciałbym, aby moim wiernym żyło się jak najlepiej, także w wymiarze materialnym, byśmy razem nieustannie budowali w sobie nowego człowieka – jak mówił św. Paweł Apostoł, gdyż tak łatwo można rozbić dzban nawet najpiękniejszego życia.

Rozmawiał Krzysztof Tomasik

***
Biskup Jan Piotrowski ma 61 lat i pochodzi z diecezji tarnowskiej. W latach 1984-1991 pracował jako misjonarz w Republice Konga w Afryce. Po powrocie został mianowany sekretarzem krajowym Papieskiego Dzieła św. Piotra Apostoła, a w 1995 r. został sekretarzem krajowym Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary. Ponownie wyjechał na misje – w latach 1997 – 99 pracował na przedmieściach Limy w Peru.
W latach 2000-2010 pełnił funkcję dyrektora krajowego Papieskich Dzieł Misyjnych w Polsce. Od 2009 r. pełnił urząd proboszcza parafii pw. św. Małgorzaty w Nowym Sączu. 14 grudnia 2013 r. papież Franciszek mianował ks. dr. Jana Piotrowskiego biskupem pomocniczym diecezji tarnowskiej. 11 października br. został ordynariuszem diecezji kieleckiej.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.