Rekolekcje Adwentowe z biskupem Adrianem Galbasem cz. II

Rok: 2020
Autor: Bp Adrian Galbas SAC

Z 1. Listu św. Piotra Apostoła: „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa. On w swoim wielkim miłosierdziu przez powstanie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo nas zrodził do żywej nadziei: do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego, które jest zachowane dla was w niebie. Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, gotowego objawić się w czasie ostatecznym. Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa. Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go; wy choć teraz nie widzicie, przecież wierzycie, a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy, gdy osiągniecie cel waszej wiary – zbawienie dusz” (1P 1, 3-9).

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Moi kochani, trwamy w naszych adwentowych rekolekcjach o trzech pandemiach. Wczoraj mówiliśmy o pandemii świętości, o naszym pierwszym i podstawowym powołaniu, którego nie musimy rozeznawać, które zostało nam ofiarowane wraz z sakramentem Chrztu Świętego. I które jest jednocześnie naszym pierwszym, podstawowym i wspólnym wezwaniem.

A zakończyliśmy na myśli papieża Franciszka, który mówi, że przeciwieństwem świętości, tym co ją nam najbardziej utrudnia jest nasze upodobanie do życia przeciętnego, rozwodnionego i pustego. I myślę sobie, że nie powinniśmy tego przegapić, ponieważ to jest jedna z najważniejszych, a może najważniejsza sprawa, którą my chrześcijanie mamy dzisiaj do zrobienia w tym świecie. To, znaczy się zradykalizować. To słowo „radykalny” czasami źle interpretujemy, a ono pochodzi od „radix”, a więc korzeń. Radykalny chrześcijanin to jest taki, który jest wkorzeniony w Chrystusa, który jest coraz bardziej z nim związany. Właśnie, który ma wstręt do tego, co przeciętne, rozwodnione i puste.
Słyszałem kiedyś taką opowiastkę, która mi bardzo została w pamięci, o tym jak pewien biedak zobaczył jak w domu bogatego sąsiada zajadają się świetnym, jak wyglądało po reakcjach jedzących, pysznym ciastem. Poprosił kucharza o przepis na to ciasto, potem zaniósł przepis swojej żonie i mówi: słuchaj, jesteśmy biedni, ale przynajmniej przez chwilę poczujmy się jak Ci bogaci, upiec to ciasto. Ale żona spojrzała na przepis i mówi: ten stary zwariował. 10 jajek? Dam 5. Mąka? Dam wodę. Masło? Dam smalec. I tak te wszystkie składniki pomieszała, włożyła do pieca, upiekła, a potem dała swojemu mężowi. Ten ugryzł kawałek i wypluł ze wstrętem mówiąc: jak oni mogą jeść takie świństwo.

Myślę sobie, że to właśnie grozi chrześcijaństwu, kiedy jest ono nieradykalne. To znaczy, kiedy to wszystko sobie tak chcemy rozciapciać, rozmiękczyć, rozwodnić. Przychodzi upodobanie do życia przeciętnego, pustego, wtedy ani nas samych to chrześcijaństwo nie nakarmi, ani za bardzo nie możemy nikogo nim poczęstować. Bo ono jest po prostu niestrawne.

Dzisiaj, bo to było jeszcze à propos wczorajszej katechezy. Dzisiaj natomiast zgodnie z zapowiedzią, chciałbym, żebyśmy chwilę zatrzymali się na drugiej pandemii. To znaczy na radości. I znowu może wydać się to dziwaczne, a nawet bezczelne, żeby w czasie, gdy koronawirus zbiera tak straszne i smutne żniwo, mówić o radości. A jednak myślę, że jest to jeden z tematów najważniejszych pod warunkiem, że najpierw sobie powiemy, czym ta radość jest, o której chcemy mówić i ta, do której jesteśmy wszyscy wezwani. Bo ona nie jest tylko przelotnym i powierzchownym uczuciem, jakimś nieustannym hi hi hi, ha ha ha, jakimiś niekończącymi się gilgotkami i rozśmieszaczkami, jakimś wiecznie trwającym Disneylandem. Radość to nie jest także nieustanne „keep smiling” albo ćwiczenie się z pozytywnego myślenia. I to nie jest też tylko rozrywka. Czasem właściwie bywa tak, że im mniej radości, tym więcej rozrywki. Bywa taka rozrywka, która ma nas tylko rozerwać, jeszcze bardziej rozerwać. Podczas gdy prawdziwa radość scala. Radość to nie są też tylko zabawy i przyjemnostki, choć żeby było wszystko jasne: Kościół przeciwko zabawom i przyjemnościom nic nie ma. Rzecz jasna, tym godziwym. A św. Tomasz z Akwinu mówi nawet, że kiedy jest Ci smutno to jednym z najważniejszych lekarstw na smutek jest sprawienie sobie godziwej przyjemności, więc zabawy jak najbardziej polecam. One dobrze robią. Ale ta radość, która jest owocem Ducha Świętego w nas, i która jest chrześcijańską cnotą to jest coś dużo głębszego. To jest ta głęboka postawa serca, które w każdej, także w trudnej sytuacji potrafi zachować stałość, harmonię i pokój. To jest ta pewność, że moje życie jest w dobrych, czyli Bożych dłoniach. Radość to jest to przekonanie, że także wtedy, gdy jest trudno, nie jestem sam. Że spełnia się na mnie to, o czym mówi słynny Psalm 23: „Choćbym przechodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną” (Ps 23, 4).

Ta chrześcijańska radość to jest też jakkolwiek dziwnie to dzisiaj brzmi: umiejętność złapania pewnego dystansu do chwili obecnej, jakaś autoironia. Trochę tak, jakby spojrzeć na siebie i na swoje życie z większej perspektywy. Tak jakbyśmy stali na szczycie wysokiej góry i stamtąd oglądali pozostałe szczyty albo jakbyśmy patrzyli na bezkres morza. W ogóle dobrze i w tym także pomaga cnota chrześcijańskiej radości, mieć w sobie taką umiejętność, żeby widzieć to, co jest, a nie tylko to, czego nie ma. To, co mimo wszystko jest, chociaż tak wielu rzeczy nie ma.

Widziałem kiedyś pewien reportaż w telewizji katalońskiej, który bardzo mi utkwił w pamięci. Kiedy do mieszkającego pod jednym z drzew w Barcelonie czarnoskórego mężczyzny podszedł miejscowy dziennikarz i mówi: Człowieku, po coś Ty tu przyjechał? Przecież Ty tu nic nie masz. A tamten spojrzał na niego swoimi wielkimi oczyma i mówi: Ja nic nie mam? Posłuchaj, przyjechałem z Sudanu. W mojej wiosce nie ma studni, musiałem więc chodzić 5 km do najbliższej studni. Teraz robią to moja matka i moje rodzeństwo. A 5 kroków od tego drzewa, pod którym mieszkam jest fontanna. I ona jest czynna 24 godziny na dobę. Cały rok, bo tu jest zasadniczo ciepło. Ja nic nie mam czy Ty nie umiesz patrzeć?

To mniej więcej o to by chodziło w chrześcijańskiej radości. Żeby mimo wszystko, mimo tego co oglądamy po drugiej stronie szklanych ekranów. Mimo tego, czego doświadczamy teraz już od blisko roku z powodu koronawirusa, nie dać się temu. Zobaczyć to, co mam. Zobaczyć to, co jest. Całość, a nie tylko dziury w całym.

Jak w tej bajce o złotej rybce, to są bardzo pouczające bajki. Wśród nich jest także i ta, gdy złota rybka poprosiła tego, który ją złowił, by jednak on ją wypuścił, a w zamian spełni jego trzy życzenia. Dobrze, w takim razie niech zniknie moja żona, ponieważ jest bardzo gderliwa i mam jej po prostu dość. Żona zniknęła, ale w ten sposób ten człowiek stał się bardzo samotny. Mam drugie życzenie mówi do rybki: niech pojawi się moja żona. No, ale w ten sposób pozostało mu jeszcze tylko jedno życzenie do spełnienia. O co mam prosić, podpowiedz mi. A sama złota rybka mówi: poproś o to, żebyś potrafił docenić to, co masz i żeby to dało Ci radość.

Jedną z osób, która chyba najwięcej w życiu powiedziała mi, choć nigdy z nią nie rozmawiałem, która najwięcej w życiu powiedziała mi o radości jest św. Matka Teresa z Kalkuty. Raz jeden w życiu ją widziałem. Było to, gdy jeszcze byłem klerykiem. Przyjechała wtedy do naszego seminarium i byliśmy razem na nabożeństwie różańcowym. I byłem urzeczony jej rozpromienioną, piękną twarzą, na której nie był tylko jakiś powierzchowny uśmiech, ale ta twarz emanowała radością, która płynęła z wnętrza. Pomyślałem sobie wtedy: ona pewni widzi Jezusa, tak jak my widzimy ją. I już po jej śmierci opublikowano listy, które pisała. A w tych listach jest także i takie zdanie: „Nic nie widzę, jest absolutna ciemność. Nie mam z zewnątrz żadnego pocieszenia. Ale jeśli to przyniesie Ci chwałę, jeśli to da Ci choć trochę radości, Panie Jezu. Jeśli ktoś zostanie przyprowadzony do Ciebie, jeśli mój smutek zaspokoi Twoje pragnienia z krzyża, to jestem przy Tobie. Z radością akceptuję wszystko. Do końca życia będę się uśmiechać do Twojej ukrytej twarzy”.

Jak zdobyć taką radość? Jak otworzyć się na ten dar? I jak dać się pandemii radości? No trochę jak w anegdotce z krakowskiego rynku, gdzie przybysz pyta krakusa: przepraszam, jak dostać się do filharmonii? A ten mówi: trzeba dużo ćwiczyć. Żeby mieć radość taką właśnie wewnętrzną też trzeba dużo ćwiczyć. A pierwszym ćwiczeniem, które chciałbym przypomnieć, bo myślę, że jest to rzecz znana, jest spotkanie ze Słowem Bożym. Pan Jezus powiedział do Apostołów krótko przed swoją męką: „Słowa, które Wam powiedziałem. Powiedziałem, aby radość moja w Was była i aby radość Wasza była pełna” (J 15,11).

Kiedy spotykam się ze Słowem Boga, wtedy rośnie we mnie radość. Im więcej tego spotkania, tym więcej radości. Być może dlatego papież Franciszek swoją pierwszą adhortację, a więc oficjalny dokument, który chciał wszystkim nam Kościołowi i światu zaproponować – niektórzy mówią, że rodzaj jego manifestu – ten pierwszy dokument nazwał „Radość Ewangelii”. A pierwsze zdanie z tego dokumentu brzmi: „Radość Ewangelii napełnia serce i całe życie tych, którzy spotykają się z Jezusem. Ci, którzy pozwalają, żeby ich zbawił, zostają wyzwoleni od grzechu, od smutku, od wewnętrznej pustki, od izolacji. Z Jezusem Chrystusem rodzi się zawsze i odradza radość”. Ci, którzy spotykają się z Jezusem obecnym w Jego słowie, Ci otwierają się na dar Jego radości. Ich życie napełnia się tym darem. Radość się w nich czasem rodzi, a czasem odradza. Wtedy, gdy została przygaszona albo gdy trochę już przymrze.

Moi drodzy bracia i siostry, bardzo chciałbym Was zachęcić w tym czasie Adwentu, ale w ogóle do tego, żebyśmy się więcej, częściej i wierniej spotykali w naszym życiu ze Słowem Bożym. Wtedy to życie będzie najgłębiej radosne. Pięknym przykładem jest tutaj Maryja, o której tyle w Adwencie rozważamy. Maryja, która zostaje słowem napełniona Słowem Pana, która w Nazarecie odpowiada na to Słowo swoim „fiat”. A potem idzie do Elżbiety, wypowiada zwykłe słowa pozdrowienia, na które jednak Elżbieta bardzo dziwnie reaguje. Mówi: Skoro usłyszałam te Słowa, z radością poruszyło się dzieciątko w moim łonie. Ktoś kto przebywa ze Słowem Bożym nie tylko sam jest człowiekiem wewnętrznym radośnie, ale może także tą radością dzielić się z innymi.

Bardzo Was do tego, więc zachęcam, abyśmy każdego dnia wzięli kawałek Jego Słowa. Tego zapisanego na kartkach Biblii. Pozwolili, aby to słowo nas prowadziło. Aby jak mówi psalmista było „lampą dla naszych stóp”.

Mam znajomego, który jest człowiekiem niewierzącym, wielkim miłośnikiem krzyżówek. I pamiętam, któregoś dnia wszedłem do jego domu i on ślęczy nad Biblią. Mówię: Co Ty robisz? A on odpowiada: Szukam odpowiedzi. Szukał odpowiedzi do któregoś z haseł w krzyżówce. To jeszcze były czasy, kiedy wujek Google nie istniał. Ale tamta scena mi bardzo zapadła w pamięci. Co robisz? Szukam odpowiedzi. Ile macie pytań, które zaczynają się od słów: jak, dlaczego, po co, czemu. Tu jest odpowiedź. Nawet jeżeli odpowiedzi nie znajdziemy od razu, jeżeli od razu ona do nas nie dotrze to dzięki spotkaniu ze Słowem Boga otrzymamy siłę, żeby żyć z tymi pytaniami, żeby się nie zniechęcić. Tym, więc którzy praktykują codzienne spotkanie ze Słowem Bożym chciałbym bardzo polecić, żeby z tego nie rezygnowali mimo zniechęcenia.

Z pewnością pamiętacie Psalm 1, który opowiada o człowieku, który dniem i nocą rozważa Prawo Pana. I tam jest takie piękne zdanie, że On otrzyma owoc w swoim czasie. Jeśli medytujecie nad Słowem Boga, a mimo wszystko wydaje Wam się to absurdalne i bezsensowne, i wcale nie widzicie w Waszym życiu przypływu radości, nie zniechęcajcie się. Przyjdzie swój czas, w którym liście Waszego życia, tak jak to mówi ten psalm zakwitną, i w którym przyjdzie odpowiedź. A tym, którzy nie mają praktyki dotychczas osobistego spotkania, zwłaszcza wiernego spotykania ze Słowem Bożym, tych bardzo zachęcam, żeby się na to zdobyli.

Tydzień ma, policzmy szybko, 168 godzin – to bardzo dużo. Jeżeli każdego dnia, dajmy na to kwadrans, spędzimy na spotkaniu ze Słowem to przecież na tydzień nazbierają nam się ledwie dwie godziny. Wcale nie dużo. Zostanie jeszcze 166. A zobaczymy bardzo szybko jakie to daje owoce. Takie spotkanie jest prościuteńkie. Po prostu przeczytajmy fragment Słowa może ten, który na dany dzień proponuje nam Kościół. Potem pozwólmy, żeby to Słowo się w nas ułożyło. Trochę tak jak dziecko, które jest w łonie swojej mamy i dla której to łono jest pierwszą kołyską. Pozwólmy, aby tak ułożyło się w nas Słowo. Abyśmy je trochę w sobie pokołysali. W swoim sercu i swoim wnętrzu. I posłuchajmy tego, co nam to Słowo przyniesie. Czasem nas rozsmuci, a czasem ucieszy, czasem nas zaniepokoi, a czasem uspokoi. Czasem rozdrażni. Pozwólmy, aby to Słowo do nas przemówiło, także poprzez nasze uczucia, poprzez stany, które przeżywamy. A potem pomyślmy sobie: Co mogę zrobić, żeby moje życie troszeczkę dostosować do tego Słowa. Nie, żeby Słowo nagiąć do swojego życia, ale żeby życie dostosować do Słowa. I w końcu to zróbmy.

W ćwiczeniu radości bardzo pomaga także to, by nasze życie było wolne od grzechu. Pamiętacie z Ewangelii św. Łukasza to zdanie, kiedy Pan Jezus mówi, że w niebie jest większa radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z 99 tych, którzy nie potrzebują nawrócenia. Ale nie tylko w niebie jest ta większa radość, ona jest także na ziemi. Ona jest także w życiu samego grzesznika, bo wtedy, kiedy porzuca swój grzech jest przecież pewien, że ktoś go chce, że jest kochany, że jest przyjęty. To jest także radość, która towarzyszy całej wspólnocie Kościoła. Więc o ile to możliwe, bardzo zachęcam. żeby także w tym czasie adwentowym oddać swój grzech Panu Bogu w sakramencie pokuty. A jeżeli będzie niemożliwe, bo boimy się wyjść albo nie ma za bardzo możliwości to wtedy bardzo gorąco tego pragnijmy, aby przy pierwszej możliwej okazji oddać swój grzech, porzucić go i w ten sposób także pozwolić, aby nasze serce wypełniła radość.

I wreszcie kochani ostatnia rzecz, którą chciałbym powiedzieć. Choć każda z tych, które powiedziałem wymagałaby większego rozwinięcia. Ale jest jeszcze jedna. Otóż w tym kawałku z Listu św. Piotra, który na początku zabrzmiał, św. Piotr mówi, że jest radość niewymowna. Ta, o której tu mówimy jest wymowna, możemy o niej opowiadać, ale będzie jeszcze jedna – niewymowna. To jest radość, która spotka nas dopiero w wieczności. Bardzo często przecież mówimy, że jest radość życia wiecznego. A jeden z psalmów powie – Psalm 16, że „przyjdzie taka chwila, kiedy znajdę pełnię radości i wieczną rozkosz po Twojej prawicy” (Ps 16, 11).

Wierzymy, że taką rozkosz i wieczną radość znajdują Ci, którzy odeszli od nas w ostatnim roku. Może jeszcze rok temu byli z nami. Jeszcze była Wigilia wspólna, jeszcze można było przełamać się opłatkiem, złożyć życzenia, usiąść do jednego stołu. A teraz ich nie ma. Przyjmujemy, więc to puste miejsce i nucimy sobie słowa pięknej kolędy – modlitwy. „Daj nam wiarę, że to ma sens. Że gdziekolwiek są dobrze im jest. Bo są z nami, choć w innej postaci. I przekonaj, że tak ma być. Że odeszli po to, by żyć. I tym razem będą żyć wiecznie”. Niech Pan Bóg da im już dzisiaj wieczną radość, a nam nadzieję, że sami także doświadczymy kiedyś rozkoszy po Jego prawicy.
Amen.

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.