Drukuj Powrót do artykułu

Karawaki, amulety, magiczne rytuały – jak dawniej radzono sobie z zarazą

24 marca 2020 | 19:08 | Dawid Gospodarek | Toruń Ⓒ Ⓟ

Sample Triumf Śmierci, Pieter Bruegel (starszy) | Fot. Wikipedia

– O północy, nago „czyste panny” i stare kobiety oborywały pługiem granice wsi. W tych szczególnych miejscach, w pobliżu specjalnie stawianych osikowych krzyży wysiewano len lub mak, palono jałowiec pospolity. Sposobem na wygonienie zarazy ze wsi mogło być także „krzesanie nowego ognia” – opowiada w rozmowie z KAI Marta Domachowska, etnolog i edukatorka muzealna z Muzeum Etnograficznego im. Marii Znamierowskiej-Prüfferowej w Toruniu.

Dawid Gospodarek (KAI): Jak sto lat temu radzono sobie z zarazą czy epidemią? Władze państwowe tak jak dziś stosowały jakieś ograniczenia na ludności, żeby zapobiec rozprzestrzenianiu się chorób?

Marta Domachowska: Choroby były dla mieszkańców wsi europejskich przełomu XIX i XX w. nadal tajemniczymi niebezpieczeństwami. Te, które przenosiły się w człowieka na człowieka często kojarzone były z wpływem „morowego powietrza” czynnika wywołującego epidemie dżumy, czarnej ospy, cholery czy tyfusu. Choć władze w przypadkach trawiących Europę epidemii stosowały środki prewencyjne, przypominające w niektórych punktach bliskie naszemu doświadczeniu zalecenia WHO, jak zakaz przybywania obcokrajowców z terenów objętych epidemią, nadzór nad mobilnością flisaków i podróżujących (poddawano ich kwarantannie) i transportem towarów, czy nawet zakaz wysyłki listów (przesyłki okadzano, pieniądze zanurzano w occie), lud wierzył raczej w skuteczność sił nadprzyrodzonych, które, tak jak w każdej innej biedzie, miały chronić orbis interior – naszą wioskę, parafię, dom, rodzinę – przed nieznanym zagrożeniem. „Pan Bóg najlepszy doktor” – mówi powiedzenie z Ziemi Dobrzyńskiej.

KAI: Czyli kościołów raczej nikt nie ośmielił się zamykać?

– Marek Paweł Czapliński opisując działania władz pruskich w obliczu epidemii cholery na Śląsku w drugiej połowie XIX wieku wymienia zamykanie kościołów, szkół i targów, a Leokadia Boniewicz w swoich wspomnieniach zarazy na Ziemii Chełmińskiej przełomu XIX i XX w. mówi nawet o zabijaniu deskami domów, w których przebywali chorzy. Zakazywano przemieszczania się, dla uniknięcia zbiorowisk, zmarłych grzebano nocą, wyznaczano odosobnione cmentarze cholerne.

Druk wydany w Krakowie w 1613 roku przez Sebastiana Petrycego, Instructia abo nauka, jak się sprawować czasu moru | Fot. Wikipedia

KAI: Dawano ludziom jakieś zalecenia? Jak dziś – częste mycie rąk?

– Pouczano o konieczności zachowania zdrowego trybu życia; regularnego snu i odpowiedniego żywienia, umiarkowanej aktywności fizycznej na powietrzu, jak spacery i przejażdżki konne. Zalecano wietrzenie, a nawet dezynfekcję środkami aptecznymi domostw oraz unikanie silnych „wzruszeń umysłu” (jak frasunek, smutek i bojaźń), podając do wiadomości publicznej dokumenty lub druki ulotne typu „Instructia nauka jak się sprawować czasu moru” lub „Nauka do utrzymania zdrowia i od oddalenia choroby cholera morbus zwaney gdyby się do nas wkraść miała”. Lekarzom zalecano przystępując do obowiązków nie być na czczo, najlepiej pokrzepić się kawą, herbatą czy specjalnie sporządzanymi trunkami korzennymi, a przy udawaniu się do chorych nakładać białe fartuchy i często je prać. Osobom mającym kontakt z chorymi zalecano mycie w mydlinach lub np. roztworze wapna chlorowanego. Wśród typowych prezerwatyw od zarazy wymieniano mocny alkohol, opary z octu oraz palenie tytoniu.

KAI: Rozdawano ulotki, pisano w gazetach, jednak panował wówczas spory analfabetyzm. Jak radzili sobie ludzie, którzy nie sięgali do druków?

– Niepiśmienny w większości swej lud zabezpieczał się po prostu znanymi sobie od wieków sposobami, zanim jeszcze wystąpiło niebezpieczeństwo epidemii, czy każdego innego rodzaju zewnętrzne zagrożenie.
Krzyże i kapliczki przydrożne, ustawiane np. na rozstajach dróg – na granicach znanego, oswojonego świata z rzeczywistością obcą, nieznaną, w optyce ludowej korelowaną ze światem nadprzyrodzonym wraz z jego potężnymi siłami – miały właśnie takie zadanie: chronić przed wszelkimi działaniami tajemniczych złych mocy, w tym chorób. Jeśli już pojawiło się widmo zarazy podejmowano bardzo konkretne działania. Np. o północy, nago „czyste panny” i stare kobiety oborywały pługiem granice wsi. W tych szczególnych miejscach, w pobliżu specjalnie stawianych osikowych krzyży wysiewano len lub mak, palono jałowiec pospolity.

Sposobem na wygonienie zarazy ze wsi mogło być także „krzesanie nowego ognia”; wygasiwszy wcześniej stary płomień we wszystkich chatach, o świcie, na czczo gospodarze rozniecali nowy, który następnie przenoszony był do domów wszystkich sąsiadów. Specjalnym rodzajem remedium, znanym w całej Europie, a stosowanym m.in. podczas epidemii cholery na Kujawach w 1852 r. były karawaki (od nazwy hiszpańskiego miasta Caravaca de la Cruz), zwane także krzyżami cholerycznymi lub morowymi czy krzyżami św. Zachariasza. Te krzyże o dwóch poprzecznych belkach, z których górna jest krótsza, stawiane na granicach wsi lub cmentarzach, miały zapobiegać rozprzestrzenianiu się groźnych zakaźnych chorób.

Fot. kapliczki.org.pl/kapliczki/Karawaka

KAI: Tak chronili granice wsi. A jak chronili swoje własne ciała?

– Popularne były kartki z nadrukowanymi karawakami sprzedawane na jarmarkach, odpustach i w miejscach pielgrzymkowych. Umieszczano na nich 18 liter (początkowe litery zdań modlitw lub błogosławieństwa św. Zachariasza) i 7 krzyżyków. Te można było nakleić na drzwi domu lub nosić przy sobie jako talizman, nie bacząc na – a w większości przypadków nie będąc ich świadomym – oficjalne zakazy. Papież Innocenty XI zabronił ich używania w takim charakterze już w 1678 r.

Znane były też monety noszone jako amulety. W czasie epidemii w Krakowie w 1707 r. popularnością cieszyła się wykonana z „siedmiu metali planetarnych” moneta przedstawiająca na awersie św. Jerzego, walczącego ze smokiem, a na rewersie karawakę oraz kabalistyczne symbole. Po 3 grosze za sztukę można było nabyć ją od obwoźnego handlarza na jarmarku św. Elżbiety we Wrocławiu w 1735 roku. Popularne było powiedzenie, które dziś znane jest tylko w części: „Krzyżyk na drogę, a na popas karawaczka”.

Obok krzyżyków, medalików czy druczków ochronnych, noszono przy sobie również inne amulety. Podczas epidemii dżumy w XVII wieku ci, którzy chcieli uniknąć tej śmiertelnej choroby, nosili na szyi kulki, sporządzone wg specjalnej receptury z żywego srebra, grynszpanu, soli witriolowej i octu, owinięte jedwabiem. Czerwona barwa materiału miała dodatkowo wzmacniać działanie amuletu. Zmiana koloru tkaniny na niebieski była znakiem, że przedmiot przejął na siebie chorobę. Podczas zarazy w 1625 roku w Toruniu można było taki amulet kupić za 12 groszy.

Mieszkańcy wsi starali się jeść i mieć przy sobie ząbki czosnku – białego ziela czy korzenie biedrzeńca mniejszego – dzikiego anyżu. Żydzi i starozakonni jedli, nosili za pazuchą, a także wieszali w oknach swych domów cebulę ogrodową.

KAI: Magiczne podejście do rzeczywistości, a jednocześnie ta magia bardzo przeniknięta religijnością…

– Religijny światopogląd kontaminował oba te porządki. Aby zapewnić sobie bezpieczne samopoczucie w obliczu niebezpieczeństw, na co dzień chętnie otaczano się przedmiotami związanymi ze sferą sacrum. Granicy między domem a światem zewnętrznym, między porządkiem znanego świata a chaosem strzegły zawieszane przy drzwiach kropielniczki z wodą święconą, a na ścianach domostw umieszczano święte obrazy patronów. Za ich ramy zatykano palmy wielkanocne – zielone „gałęzie życia” i wianki zielne, przygotowywane na oktawę Bożego Ciała – apotropeiony, których ochronną moc multiplikował fakt poświęcenia w kościele.

KAI: Do jakich świętych uciekano się w sprawie ochrony przed zarazą?

– Jedną z pierwszych świętych, której orędownictwa wypraszano w czasach zarazy, była… św. Korona, męczennica z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Jako patronka w ucieczce przed chorobami i zarazami była przyzywana już od IV w. Jednak na ziemiach polskich szczególną sławę w tym obszarze zyskała sobie św. Rozalia. Sprowadzenie relikwii tej pustelnicy do katedry w Palermo w 1624 roku miało powstrzymać rozwój ówczesnej epidemii dżumy. Kult świętej Rozalii powszechny był m.in. na Śląsku, co miało związek z cyklicznymi epidemiami nawiedzającymi ten region. Orędownictwa w takich razach szukano także u św. Sebastiana, obrońcy zagrożonej widmem zarazy w 680 roku Pawii i św. Andrzeja Boboli, któremu przypisywane jest uratowanie mieszkańców Wilna przed epidemią, jaka nawiedziła miasto w drugiej połowie XVII w.

Warto wspomnieć tu także postać św. Rocha, któremu dla miłości chrześcijańskiej niestraszne było zbliżanie się do chorych na trąd lub – według innych podań – zadżumionych. Legenda mówi, że pielęgnował ich z takim oddaniem, iż zapominał o własnej strawie lub – w innej wersji – sam zaraził się dżumą, w związku z czym doświadczył wygnania i przebywał w odosobnieniu. Dlatego jego wierny pies, którego tradycja każe nazywać Roszkiem, przynosił mu w pysku bułkę chleba. Udział w służbie potrzebującym przyniósł psu nie tylko ogromną sławę (jako towarzysz Świętego jest stałym punktem Rochowej ikonografii), ale i… dostęp do rozkoszy Raju. Z tego wynikałoby, że to Roszek (a nie Łajka!) jest pierwszym psem, który znalazł się w niebie.

KAI: Warto naśladować nie tylko świętych, ale inspirować w czasach zarazy może dziś też pies Roszek…

– Tak, mając na uwadze jego historię, warto i dziś pamiętać o tych, którzy z poświęceniem i narażeniem własnego zdrowia służą chorym. Wesprzyjmy ich kanapką lub ciepłą zupą. Jeśli nie wiadomo, jak się do tego zabrać, można wesprzeć zdalnie akcję pomocową. W Internecie jest dużo inicjatyw, takich jak działania zanurzeniwmilosci.pl czy Widzialna Ręka.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.