Drukuj Powrót do artykułu

Katechetom nie zaszkodzi konkurencja

30 sierpnia 2010 | 01:30 | Tomasz Królak Ⓒ Ⓟ

Podstawowa katecheza odbywa się w rodzinie, a ta szkolna jest jej dopełnieniem – podkreśla w rozmowie z KAI abp Kazimierz Nycz, podsumowując 20. rocznicę powrotu lekcji religii do polskich szkół. Lewicowym politykom, którzy protestują przeciwko religii w szkole przypomina, że przedmiot ten obecny jest w szkołach w Niemczech, Austrii czy Włoszech i poza paroma wyjątkami nikt nie próbuje takiej praktyki zwalczać. Uważa także, że katechetom nie zaszkodzi mobilizacja i zdrowa konkurencja ze strony nauczycieli etyki.

Publikujemy treść rozmowy z abp. Kazimierzem Nyczem, metropolitą warszawskim, b. przewodniczącym Komisji Wychowania Katolickiego KEP.

KAI: Czy minione 20 lat obecności katechezy w szkole przyniosło wspólnocie Kościoła w Polsce spodziewane dobro?

– Nie da odpowiedzieć na to pytanie nie wracając do przeszłości. Należę do pokolenia, które w zakresie katechezy szkolnej i przyparafialnej przeżyło wszystkie te etapy, które pozwalają zrozumieć proces ostatnich 45, 50 lat. Jako uczeń podstawówki miałem katechezę w szkole, przeżyłem jej usunięcie, a później, już jako ksiądz i biskup byłem świadkiem jej powrotu do szkoły. Nie postrzegam jednak tego wydarzenia w kategoriach sprawiedliwości dziejowej, lecz widzę w nim raczej powrót do pewnej rzeczywistości, która była obecna w Kościele w Polsce przed wojną i po wojnie i która jest obecna bez przerwy w Kościele w Niemczech, we Włoszech, w Austrii i w wielu innych mniejszych krajach. Czyli: katecheza, która szuka swoich miejsc i szuka ich przede wszystkim w rodzinie i w parafii, bo tam jest to właściwe miejsce wtajemniczenia i katechezy. Niemniej – jak pięknie powiedział papież Jan Paweł II w dokumencie „Catechesi tradendae” – „miejscem nie do pogardzenia jest także publiczna szkoła”. Co wynika z tego stwierdzenia? Mianowicie to, że szkoła nie może być miejscem jedynym i wyłącznym, ale jednym z wielu miejsc ważnych dla katechezy Kościoła i to z pewnym ograniczeniem wynikającym z charakteru tego miejsca. W warunkach szkolnych nie da się bowiem spełnić wszystkich celów katechezy. Owszem, w sposób daleko posunięty można realizować nauczanie, ale już takie kwestie jak inicjacja, modlitwa czy liturgia we wspólnocie są zbyt trudne do realizacji w szkole i dlatego pozostaje ona tylko jednym z wielu miejsc katechezy.
Jeżeli rozpatrujemy bilans 20 lat obecności katechezy po jej powrocie do szkoły, to powiedziałbym tak: Kościół skorzystał z katechezy szkolnej jako szansy prowadzenia jej w jeszcze jednym miejscu. Ale łudzi się kto by uważał, że w takim razie można zamknąć salki katechetyczne, a pracę z młodzieżą zastąpić działalnością różnych stowarzyszeń, ruchów czy grup inicjacyjnych. Tylko przyglądając się trzeźwo i krytycznie temu, co się obecnie dzieje, można zrozumieć, dlaczego sama katecheza szkolna nie wystarczy.

KAI: Ale czy program, który od 20 lat starają się realizować katecheci w szkołach nie przyniósłby lepszych owoców w salkach przy parafii? Pomijam tu oczywiście możliwość dotarcia do większej liczby uczniów.

– Powiem coś, co będzie pewną demitologizacją, ale po 20 latach można to zrobić. Otóż w 1961 roku przenieśliśmy się ze szkoły do parafii ze szkolnym właśnie modelem katechezy: z jej programem, podręcznikami, formą i modelem. W salkach przy parafii realizowaliśmy katechezę szkolną, taką jaką narzucono w 1961 roku. Często wynikało to z nadziei, że jednak wkrótce wrócimy z powrotem. Poza tym czasy wtedy były takie, że trudno było wypracowywać nowy model katechezy – podręczników, programów dla katechezy parafialnej, czyli bardziej zbliżonej do ołtarza, do liturgii. Dopiero w latach 70. dzięki wprowadzeniu na polski grunt ruchu odnowy kerygmatycznej, a potem antropologicznej w katechezie, praktycznie rzecz biorąc głównie dzięki jezuitom: o. Janowi Charytańskiemu i jego szkole, weszły do katechezy parafialnej podręczniki kerygmatyczne oparte na katechezie biblijno-liturgicznej, które w jakimś sensie przez następne 15 lat, do 1990 roku kształtowały polską katechezę, ale też nie wiązało się to ściśle z odejściem od modelu, czy formy katechezy szkolnej.
Osobiście więc, jeśli chodzi o formę katechezy, nie widzę tak bardzo wielu różnic między tym, co się działo w szkole do roku 1961, realiami katechezy prowadzonej przez kolejne 29 lat przy parafii i tym, co się dzieje w tej chwili. Oczywiście, kiedy powróciliśmy z katechezą do szkoły w roku 1990 i kiedy trzeba było się zmierzyć z korelacją do przedmiotów i podręczników szkolnych, to podręczniki katechetyczne, jezuickie nie bardzo pasowały do tej rzeczywistości. Dlatego zasługą tych 29 lat jest owoc swoistej „konfrontacji” z programem szkolnym, zmierzenia się ze szkołą, z problemem korelacji z innymi przedmiotami szkolnymi tak, aby nie być „obok”, ale wchodzić w dialog z biologią, z historią, z językiem polskim. Otóż ważnym owocem tej konfrontacji było dopracowanie się poważnej, wydanej 10 lat temu podstawy programowej oraz realizujących ją podręczników. Powiem więcej: dokonana dwa lata temu modyfikacja podstawy kształcenia ogólnego szkoły, także nas zmusiła do modyfikacji programu.

KAI: Niemniej katechezie realizowanej w szkole grozić może zawieszenie w próżni. Pojawiają się opinie, w tym wypowiadane przez biskupów, że nie zaspakaja ona ani tych, którzy nie mają jakiegokolwiek duchowego wtajemniczenia ani bardziej ugruntowanych religijnie, którzy poszukują czegoś więcej. W związku z tym katecheci „uśredniają” przekaz, do czego nie byliby zmuszani w salce katechetycznej.

– Zgadzam się z tą oceną. Bardzo często mówię, że przy wszystkich problemach i trudnościach związanych z katechezą w szkole, ta właśnie jest największa. Proszę jednak pamiętać, że na lekcji matematyki nauczyciel ma podobny problem: w tej samej klasie są uczniowie wybitni i bardzo słabi, bo taki jest model polskiej szkoły – nie ma możliwości zestawienia klas.
Gdyby katecheta miał w jednej grupie osoby zaangażowane w życie oazowe, to rzeczywiście może zrobić kilka kroków do przodu. Ale realia są inne, zwłaszcza w mieście, bo tam klasę tworzą dzieci z rodzin zupełnie obojętnych, zimnych, które posyłają dziecko, bo np. uważają, że to mu nie zaszkodzi, jak i takie, które są bardzo wtajemniczone dzięki przynależności do rozmaitych grup parafialnych. Tak, to jest trudność i to zupełnie podstawowa. Nie mam gotowej recepty dla katechety, jak rozwiązać ten problem. Jedynym sposobem, i to możliwym wyłącznie na poziomie szkoły podstawowej, gdzie dzieci pochodzą zazwyczaj z jednej parafii, jest zaproszenie ich do grup parafialnych.
Cały czas towarzyszy nam wyzwanie uzupełniania katechezy szkolnej. Podkreślam: podstawowa katecheza wtajemniczająca odbywa się w rodzinie, w parafii, we wspólnotach i w grupach. Natomiast katecheza szkolna jest jej ważnym dopełnieniem. Jeżeli odwrócimy sprawę, to wtedy zaniedbamy rodzinę i parafię, jako miejsca katechezy najwłaściwszej.

KAI: W liście z okazji 20-lecia katechezy biskupi napisali, że rodzina nie może przerzucać prawa do religijnego wychowania i wykształcenia dzieci na Kościół i szkołę. Widać więc, że jest tu problem, ale czy większy niż 20 lat temu?

– Nauczyciele mówią, a ja oceniam to podobnie, że z chwilą kiedy szkoła się uwiarygodniła, kiedy przestaliśmy o niej mówić, że ideologizuje i kiedy w jakimś sensie uwiarygodnił ją także Kościół wchodząc do niej z katechezą – rodzice wyłączyli się ze współodpowiedzialności. Niechętnie pojawiają się na dniach otwartych, na wywiadówkach, uważają, że oddają dziecko w pewne ręce szkoły, która jest już naszą szkołą i w związku z tym niech robi z moim dzieckiem wszystko, co trzeba, i to zarówno w wymiarze dydaktycznym jak i pedagogicznym, „bo ja nie mam czasu”. Ale to jest niebezpieczne, bowiem szkoła i katecheza zamiast wspomagać rodziców, próbują ją zastępować, co jest oczywiście rzeczą niemożliwą.

KAI: Z badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wynika, że uczniowie bardzo wysoko oceniają podejście, jakie mają do nich katecheci, natomiast bardzo krytycznie oceniają swój stosunek do nich. Dlaczego tak jest?

– Trudno powiedzieć, trzeba by zapytać o to samych uczniów. Ale można mniemać, że jest to kwestia postrzegania rangi religii jako przedmiotu szkolnego. Jeżeli dany przedmiot jest ważny przy rekrutacji na studia, to uczeń go traktuje poważnie, nawet jeśli go nie lubi. Natomiast jeśli wynosi z rodziny przekonanie, że religia nie stanowi wielkiej wartości, zwłaszcza wówczas, gdy został na religię zapisany, a nie sam się zapisał… Zdecydowana polaryzacja następuje na poziomie liceum. Myślę, że w warszawskich liceach niewielu jest takich uczniów, którzy przychodzą na religię tylko dlatego, że im rodzice kazali. Ci, którzy są obecni, chcą z jakiś powodów z tej religii korzystać: to albo bardzo wierzący, albo bardzo szukający, albo uważający, że to jest im potrzebne do ogólnego wykształcenia.
Problem, o którym pan wspomniał, jest niewątpliwie problemem gimnazjum. Nakłada się na to wiele przyczyn, np. trudny wiek, krótki etap edukacyjny. Przyczyną może być także to, że na poziomie gimnazjum procent przychodzących na religię jest jeszcze zbliżony do 100 proc. w wioskach i do 90 w miastach, stąd polaryzacja, o której mówiłem nie jest taka duża. Tutaj więc szukałbym odpowiedzi na pytanie, dlaczego doceniają pracę katechetów i słabiej oceniają swoje zachowanie wobec nich. Natomiast to, że są krytyczni, że się potrafią do tego przyznać, trzeba pochwalić.

KAI: Jak Ksiądz Arcybiskup odnosi się do powracających co jakiś czas zarzutów o nie zapewnieniu zajęć z etyki uczniom, którzy nie chcą chodzić na religię?

– Ten temat będzie się tak długo pojawiał, jak długo nie zostanie rozwiązany.

KAI: Kto ma go rozwiązać i jak?

– Od samego początku nie zmieniłem poglądu na ten temat. Kiedy 20 lat temu religia „wchodziła” do szkół, rozważano tylko i wyłącznie wariant włoski i niemiecki: religia albo etyka, wybór należał do ucznia. Z natury rzeczy przedmiot był obowiązkowy. Dawało to uczniowi sygnał, że dla edukacji, formacji przedmiot natury filozoficzno-etyczno-religijnej jest ważny. Natomiast pod wpływem różnych przepychanek politycznych za czasów ministra Stelmachowskiego, ostatecznie w rozporządzeniu wymuszono wariantowość: religia, etyka, albo nic. Uważam, że od samego początku był to dla uczniów fałszywy sygnał, mianowicie, że w czasie, kiedy inni pracują na religii albo etyce, można sobie pójść na miasto i wrócić za godzinę. To jest absolutnie niewychowawcze i także dlatego Kościół nigdy nie był przeciwko etyce.
Rozumiem dwa główne powody, które stanowią dziś trudność we wprowadzeniu etyki: jedna to ta, która występuje zawsze, kiedy państwo przeżywa kryzys finansowy i szuka oszczędności, także na oświacie, zatem także na nowych nauczycielach. Drugi problemem ma charakter praktyczno-logistyczny, zwłaszcza w szkołach, gdzie procent uczniów nie chodzących na religię jest mały. Powstaje wówczas kwestia zgromadzenia tych uczniów, znalezienia sali itp. Jeśli jest przepis mówiący o tym, że jeżeli w klasie jest siedmiu uczniów jakiegoś innego niż katolickie wyznania, to mają oni prawo do uczestnictwa w zajęciach ze swojej religii, to trzeba by było zastosować ten przepis także do etyki. Jeżeli siedmiu uczniów nie chodzi na religię, trzeba im zorganizować osobną lekcję, natomiast jeśli jest ich mniej, to trzeba łączyć różne klasy. Może się to wiązać z problemem oczekiwania uczniów na te zajęcia, więc nie jest to takie proste, ale myślę, że po tych wszystkich ostatnich dyskusjach Ministerstwo Edukacji Narodowej, we współpracy z samorządami poradzi sobie z tym problemem.
Nie przyjmuję do wiadomości argumentów, które nieraz słyszę od katechetów, czasem od księży, czy nawet biskupów, że etyka może być konkurencją dla katechezy, że może okazać się ciekawsza. Uważam, że katechetom nie zaszkodzi mobilizacja i zdrowa konkurencja, i sprzyjam takiemu rozwiązaniu tego problemu, które podkreśli znaczenie przedmiotu natury etyczno-duchowej. Nie może być tak, że uczeń bez żadnej konsekwencji rezygnuje z takiego przedmiotu. Wtedy zniknie też problem np. pustej rubryki na świadectwie, czy wpisywania obydwu przedmiotów obok siebie.

KAI: Ostatnio, w kontekście gorączkowych dyskusji wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim, lewica powróciła do haseł walki o świeckie państwo, w tym „wyprowadzenie” religii ze szkół. Niektórzy zapowiadają starania o wypowiedzenie konkordatu, który m.in. i tę kwestię reguluje. Niepokoi się Ksiądz Arcybiskup?

– W przyszłość patrzę ze spokojem, bo uważam, że polski zapis konkordatowy ani nie narzuca nikomu państwa wyznaniowego, ani nie preferuje państwa o modelu świeckim, laickim typu francuskiego. Państwo, które jest neutralne światopoglądowo stara się wszystkim religiom i światopoglądom zapewnić równe i sprawiedliwe prawa. W tym znaczeniu nie uważam, żeby obecność religii w szkole dla tych, którzy tego chcą, była łamaniem konkordatu, czy polskiej konstytucji, nie widzę tu żadnego zagrożenia. A tym, którzy mają jakieś kompleksy, może wynikające z czasów sprzed 20 lat – że jesteśmy w Europie mało nowocześni – chcę przypomnieć, że religia jako przedmiot jest obecna nieustannie w takich państwach, jak np. Niemcy, Austria czy Włochy, i poza paroma wyjątkami nikt nie próbuje takiej praktyki zwalczać.
Szkoda, że sami, przez tak niefortunnie sytuacje, jak chociażby wrzawa wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu dajemy środowiskom lewicowym, laickim pretekst do kolejnego wszczynania dyskusji na temat relacji Kościół-państwo. Natomiast w demokratycznych państwach Europy jest kilka takich tematów, które są barometrami relacji na styku etyka-państwo, czy Kościół-państwo: aborcja, in vitro, religia w szkole. Te tematy będą co pewien czas powracać. Zresztą w ciągu 20 lat katechezy w szkole też kilka razy takie dyskusje przeżywaliśmy. Przypomnę, że już na samym początku prezentowano bardzo ostre opinie, że powrót religii do szkół spowoduje nietolerancję wobec ludzi o innych, niekatolickich przekonaniach. Na szczęście wielu uczestników ówczesnych dyskusji wycofało się ze swoich poglądów przyznając, że były to obawy na wyrost.
Myślę, że powrót do dyskusji nie jest groźny, bo po pierwsze nie wolno się obrażać, a poza tym jeżeli coś mówią, to trzeba słuchać, czy nie ma tam także choćby cząstki prawdy, dzięki czemu można by coś poprawić w sposobie nauczania religii w szkole. Na pewno trzeba ciągle nad tym pracować, jak również nad formacją katechetów, przygotowaniem nowych kadr, nad programami, podręcznikami.
Dzisiaj w szkolnictwie wszystko zmienia się niezwykle szybko. Pamiętam czasy, kiedy to jeden podręcznik czy elementarz służył pokoleniu zarówno rodziców jak i dzieci. To się już skończyło, bo i do metod, i do treści wchodzą nowe zagadnienia. Dotyczy to także przedmiotu religii. Ponadto możliwości podręcznikowe, graficzne czy multimedialne są dziś tak rozwinięte, że Kościół w musi dbać o to, by ciągle iść naprzód.

KAI: Wspomniał ksiądz Arcybiskup o tematach-barometrach. Można się spodziewać, że dotychczasowe nie znikną, a do tego pojawią się nowe, jednym z nich będzie zapewne kwestia eutanazji. Czy myśli Ksiądz Arcybiskup, że Kościół hierarchiczny i ogół wiernych są na takie debaty i batalie przygotowani?

– Nie byłbym wielkim optymistą. Nie wiem, czy w tak trudnych kwestiach jak in vitro czy eutanazja ktokolwiek jest całkowicie przygotowany. To są problemy wkraczające w nasze życie tak szybko, że wszyscy – hierarchia, wierni, społeczeństwo, świat medycyny – nieustannie się tego uczymy. Kto mógłby przypuszczać, że na początku XXI wieku w Europie będzie kilka krajów, które w taki czy inny sposób, ale jednak – zalegalizują eutanazję? To jest przestroga. Kościół nauczający, ale także katolicy przez swoją żarliwość muszą robić wszystko, żeby umieć się zmierzyć z tym problemem.
Wiadomo, że w demokratycznym, pluralistycznym państwie nie można zapisać Ewangelii w prawie stanowionym, natomiast nikt nie może nakazać katolikowi, niezależnie od tego, jakie jest prawo, dokonywania eutanazji itd. To jest kwestia odpowiedzialności sumienia, odpowiedzialności osobistej człowieka. Z jednej strony katolicy w polityce powinni zrobić wszystko, co się da, natomiast Kościół powinien głosić niezmienne zasady dotyczące życia: od początku do naturalnej śmierci. Po to, żeby każdy człowiek, który to słyszy wiedział, jaka jest nauka.

Rozmawiał Tomasz Królak

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.