Drukuj Powrót do artykułu

Kiedy zaczniemy być chrześcijanami? – wywiad z dr. Kazimierzem Szałatą przed Światowym Dniem Trędowatych

24 stycznia 2025 | 15:54 | Tomasz Królak, tk | Warszawa Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. Archiwum prywatne

Trąd ma się na świecie dobrze tylko dlatego, że o pewnych rejonach cywilizowany świat zapomniał – mówi KAI filozof i etyk dr Kazimierz Szałata. Prezes Fundacji Polskiej Raoula Follereau zwraca też uwagę na to, że los trędowatych zmieniał się w ciągu wieków tam, gdzie był Kościół katolicki, a pierwsze leprozoria powstawały przy klasztorach, kościołach i katedrach.  W najbliższą niedzielę po raz 72. obchodzony będzie Światowy Dzień Trędowatych.

Tomasz Królak, (KAI) Trąd to jedna z najstarszych i najokrutniejszych chorób jakie zna ludzkość – przypomina Pan to od dawna. Chociaż od 40 lat trąd jest uleczalny, to liczba nowych zachorowań wzrasta i dziś według WHO zbliża się do 200 tysięcy rocznie. O czym to świadczy? O wyjątkowej inwazyjności tej choroby, o obojętności świata, o czymś innym jeszcze?

Kazimierz Szałata: Trochę o wszystkim naraz. Rzeczywiście, trąd od czterdziestu lat jest chorobą uleczalną. Dzięki skutecznej terapii polegającej na swoistego rodzaju taktyce stosowania trzech podstawowych antybiotyków, w ciągu ostatnich 40 lat wyleczono blisko 16 mln trędowatych. Ale nie wszystkich udało się przywrócić do normalnej kondycji. Dlatego że trąd jest chorobą niesłychanie podstępną a poza tym bardzo okaleczającą i wyniszczającą organizm. Wśród wyleczonych z trądu mamy dzisiaj mniej więcej 4-4,5 miliona ludzi na tyle okaleczonych na skutek przebytej choroby, że nie są zdolni do samodzielnej egzystencji i dlatego wymagają opieki.

Co to znaczy, że trąd jest bardzo podstępny?

To, że można przez dziesięć lat być zarażonym i żyć bez żadnych objawów. A nawet jeśli się już pojawią, to wyglądają na pozór bardzo łagodnie, w postaci niewinnie wyglądających odbarwień na skórze. Na jasnej skórze, taką, jaką mamy w Europie, to są ciemne plamy. Natomiast u ludzi o ciemnej karnacji są one jasne.  Na dodatek te plamy są pozbawione czucia, dlatego można powiedzieć, że na początku trąd nie boli i jest bardzo często bagatelizowany. A wtedy, kiedy już pojawią ostrzejsze symptomy, jest już za późno, żeby człowieka przywrócić do zdrowia. Inaczej mówiąc, z trądu można wyleczyć, ale nie można naprawić  jego  skutków. Bo jeżeli ktoś nie ma rąk i nóg, jest niewidomy,  ma całkowicie zrujnowane zdrowie (bo trąd atakuje system nerwowy, a wiadomo, że system nerwowy to jest jakby system zarządzający funkcjonowaniem całego organizmu człowieka) – to trudno tu mówić o całkowitym przywróceniu zdrowia i sprawności chorego.

Patrząc na wskaźniki dotyczące występowania tej choroby, to pojawia się ona głównie w Afryce, Ameryce Południowej i Azji i to w tych miejscach największego ubóstwa. Można więc chyba wiązać ogniska tej choroby z obszarami skrajnej biedy?

Tak, można powiedzieć wprost i jasno: trąd to choroba biedy i bieda jest jego główną przyczyną, a więc złe warunki higieniczne, sanitarne, brak dostępu do czystej wody pitnej, brak dostępu do medycyny. Trzeba pamiętać, że gdzieś, w najuboższych regionach świata, wciąż rodzą się dzieci, które nie mają szans na to, by w życiu spotkać lekarza.  Wciąż istnieją rejony o bardzo słabo rozwiniętych strukturach medycznych. Do takich miejsc docierają często tylko najodważniejsi misjonarze.

Dowodem na to, że trąd wykluwa się z biedy jest fakt, że od tej strasznej choroby uwolniły się Europa i inne bogatsze części świata zanim pojawiły się antybiotyki, zanim jeszcze odkryto skuteczną terapię. Wystarczyło, że poprawiły się warunki sanitarne.

Kiedy powracam z podróży do ośrodków dla trędowatych bardzo często spotykam się z pytaniem, czy się nie boję, że się zarażę. Otóż nie, jesteśmy normalnie odżywieni, mamy dostęp do wody, do medycyny i dla nas trąd nie jest groźny. Natomiast jest groźny tam, gdzie  ludzie nie mają dostępu do wody pitnej, bo, na przykład żyją na granicy pustyni, gdzie w ciągu ostatnich lat  płytkie studnie wyschły i trzeba przebić się głębiej często przez litą skałę, by dostać się do wody.

Podczas moich podróży do Wybrzeża Kości Słoniowej uświadomiłem sobie że, w pasie równikowym, na obszarach wiecznych mokradeł, dostęp do czystej wody jest równie trudny, jak na suchej pustyni. Woda zalegająca w tych wiecznych, ciepłych bagnach i rozlewiskach to optymalne środowisko do rozwoju najbardziej groźnych bakterii. Wybudowanie tam studni  z zachowaniem bezpieczeństwa sanitarnego jest bardzo, bardzo trudne.

W materiałach kierowanej przez Pana Fundacji Polskiej Raoula Follereau wyczytałem, że Waszym działaniom przyświeca hasło: „Zero trądu do 2030 roku”. Ale w świetle tego, co Pan powiedział brzmi to, mówiąc wprost, nierealistycznie.

Można by powiedzieć, że jest to program trochę naiwny. Patrząc chociażby na statystyki i biorąc pod uwagę fakt, że trądu nie zlikwidujemy przy pomocy samych środków farmakologicznych ale raczej przez poprawę warunków sanitarno-bytowych mieszkańców najuboższych rejonów świata. Światowa Organizacja Zdrowia wielokrotnie już wyznaczała terminy, kiedy uda się wyeliminować tę straszną chorobę. Nie dało się tego zrealizować. Trzeba jednak przyznać, że w ciągu ostatnich lat zradykalizowano walkę z trądem. Stało się to dzięki wysiłkom wielu ośrodków naukowych, które pracują nad coraz bardziej skutecznymi terapiami, nad wczesną diagnostyką, nad oświatą sanitarną ale również dzięki niezastąpionej pracy misjonarzy, którzy docierają tam, dokąd bardzo często nie docierają misje medyczne.

Trądu nie udało się wyeliminować, to prawda. Ale takie, być może naiwne  cele trzeba sobie wyznaczać. Program „Zero trądu do 2030 roku” w sposób wzorcowy funkcjonuje na przykład na Wybrzeżu Kości Słoniowej. W jego realizację zaangażowały się Ministerstwo Zdrowia i Higieny, Kościół katolicki, miejscowa Fundacja Raoula Follereau. Te wspólne działania  prowadzone są oczywiście także w innych krajach, między innymi w Kongo, Czadzie czy na Madagaskarze. Ich celem jest poszerzanie obszarów wolnych od zagrożenia trądem. Pocieszające jest to, że  spośród 180 krajów, które przekazały w ubiegłym roku stosowne dane do Światowej Organizacji Zdrowia, aż 56 krajów po raz pierwszy wykazało zero nowych przypadków zachorowań.  Musimy wierzyć w to, że do 2030 roku takich obszarów zdecydowanie przybędzie.

Jednak widać światło w tunelu.

Potrzebny jest optymizm i to, co Jan Paweł II nazywał wyobraźnią miłosierdzia. Kiedy w 1943 roku Raoul Follereau spotkał się w ogrodzie klasztoru Sióstr Matki Bożej od Apostołów w Venissieux koło Lionu z siostrą Eugenią Ravasio to wymarzyli sobie, że wyleczą, a przynajmniej odmienią los trędowatych, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że chodziło wówczas o jakieś 20 – 25 milionów chorych.  Ale nie zrezygnowali. Zaczęli od pierwszego wzorcowego ośrodka Adzopé na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Miała to być wioska w której trędowaci nie tylko mogli być leczeni i pielęgnowani, ale mogli się żenić, zakładać rodziny, pracować i żyć, jak wszyscy inni ludzie. W centrum świetnie funkcjonującego do dziś ośrodka stoi kościół, klasztor sióstr Matki Bożej od Apostołów, ale też szpital, warsztaty rzemieślnicze i szkoła. Po tym pamiętnym spotkaniu w Venissieux siostra Eugenia wróciła na Wybrzeże Kości Słoniowej a Raoul Follereau  wykorzystując swój niezwykły talent oratorski ruszył w świat z jedną konferencją, którą po raz pierwszy wygłosił w wieku 15 lat: „Bóg jest miłością”. W ten sposób poruszał ludzkie sumienia i organizował pomoc. Bo tak naprawdę nie brakuje nam dziś ani środków ani leków. Problem ludzi chorych na trąd polega na tym, że jest to choroba zapomniana przez świat, a wraz z zapomnieniem choroby, zapomniano również o chorych.

W ubiegłym roku w Watykanie odbyła się sesja inspirowana postacią znanego z Ewangelii miłosiernego Samarytanina przypominająca o losie wszystkich „zostawionych przy drodze”. Otóż Światowy Dzień Trędowatych jest po to, byśmy sobie uświadomili, że dramat ludzi chorych na najstarszą i najstraszniejszą chorobę trwa nadal oraz, że każdy z nas coś może zrobić, by im pomóc. Trąd to choroba krajów biednych. Ma się tam dobrze dlatego, że kraje bogate są toczone przez równie zdradliwy i równie niebezpieczny trąd moralny w postaci egoizmu, relatywizmu moralnego, bezbożności i zwykłej nikczemności.

Czy dałoby się oszacować  „udział” Kościoła katolickiego – jego instytucji, środowisk, osób, misjonarzy duchownych i świeckich –  w dziele pomocy chorym na trąd?

Odpowiem tak: los ludzi trędowatych zmieniał się w ciągu wieków tam, gdzie był Kościół katolicki. Przecież pierwsze leprozoria powstawały przy klasztorach, kościołach i katedrach. To tam tworzono miejsca, w których pomagano tym, którzy byli wyrzucani na margines życia społecznego i rodzinnego; których izolowano, wyrzucano na przeklęte wyspy, tak jak wyspa Desiré na lagunie Abidżanu czy wyspa Molokai na Hawajach, na której pracował św. Damian De Veuster. Trędowaci byli przez wieki traktowani jak ludzie umarli za życia. Ich los w ciągu wieków  zmieniał się wraz z rozwojem dzieł charytatywnych Kościoła katolickiego, który w walce o godność ludzi trędowatych odegrał największą rolę.

Ktoś, kto widział trędowatego – osobę, która nie ma twarzy a całe jego ciało pokryte jest wiecznie jątrzącymi otwartymi ranami zrozumie dlaczego ludzie się bali i izolowali tych nieszczęśników.  Tylko ludzie święci, tacy jak św. Franciszek z Asyżu, św. Marcin z Tours , wspomniany św. ojciec Damian, bł. ojciec Jan Beyzym – polski jezuita z Wołynia, który zajmował się trędowatymi na Madagaskarze, ojciec Adam Wiśniewski, pallotyn i  ojciec Marian Żelazek, werbista posługujący w Indiach, jak też świecka misjonarka dr Wanda Błeńska z Ugandy – to są ci, którzy w zdeformowanej twarzy człowieka zniszczonego przez trąd potrafili dostrzec oblicze cierpiącego Chrystusa. Ta niezwykła historia posługi w imię cierpiącego w umęczonych ciałach ludzi chorych na trąd Chrystusa trwa. Mamy przecież takich wspaniałych polskich misjonarzy: Siostra Noemi Świeboda ze zgromadzenia św. Józefa która leczy trędowatych w Kongo Brazzaville, siostra Małgorzata Langer, franciszkanka misjonarka  Maryi, od wielu lat pracująca w szpitalu na Madagaskarze, gdzie też pracuje brat Daniel Kloch ze zgromadzenia misjonarzy oblatów Maryi Niepokalanej. Chyba wszyscy znamy dr Helenę Pyz, która wciąż leczy ludzi w Indiach, gdzie zresztą dzisiaj mamy największy problem, bo według statystyk znaczna większość trędowatych to mieszkańcy Indii. Oczywiście jest także rzesza zaangażowanych w działa charytatywne na rzecz trędowatych misjonarzy z innych krajów.

Może jednak trąd da się ostatecznie wyleczyć? Liczy się każda pomoc ludzi dobrej woli, ale medycyna też chyba nie jest bezradna?

Mimo wysiłku wielu ośrodków naukowych nie udało się wyprodukować skutecznej szczepionki, która by zradykalizowała walkę z trądem. A nie udało się to z jednego prostego tego powodu: jest to choroba, która rozwija się tylko w ludzkim organizmie, więc nie można na nim eksperymentować badawczo. Prowadzi się natomiast badania na różnych organizmach zwierzęcych, ale, póki co, bez oczekiwanego skutku.

Zainteresował mnie fakt, że Fundacja, pomimo skoncentrowaniu się na pomocy trędowatym stara się nieść pomoc  nie tylko im, ale na przykład także na Ukrainie. To dość odległe od tego czym zajmujecie się na co dzień.

Nie do końca. Follereau powtarzał, że Światowy Dzień Trędowatych ma być dniem walki z trądem w każdej postaci, z wszelką ludzką biedą. W związku z tym reagujemy tam, gdzie możemy; tam gdzie są aktualnie pilne potrzeby.  Muszę się pochwalić się, że mimo naszych skromnych środków, a dzięki różnym kontaktom wśród przyjaciół we Włoszech, Szwajcarii, a przede wszystkim w we francuskiej Wandei, przekazaliśmy dla Ukrainy blisko 500 ton żywności.  Dary, które wysyłane były do nas z Francji, to dzieło tercjarza franciszkańskiego brata Jacquesa Humeau założyciela  stowarzyszenia Tous Entrepreneurs pour la Paix. Ma ponad 90 lat, jest niestrudzonym człowiekiem otwartego serca, gorącej wiary i zaangażowania które streszcza się we franciszkańskim haśle  „Pokój i Dobro”. Myślę, że ponad 400 ton tych darów to właśnie jego zasługa.

Pomoc na poziomie chrześcijańskiego miłosierdzia, to rzecz nie byle jaka. To wytrwałe budowanie czegoś, co papież Paweł VI nazywał cywilizacją Miłości. To jak mawiał Jacques Maritain nasycanie świata Ewangelią. To istotny element formacji osobowej, to budowanie w nas samych prawdziwego człowieczeństwa. To dzielenie się doświadczeniem Bożej miłości. Zaczyna się od zrobienia w sobie trochę miejsca dla drugiego człowieka, zwłaszcza tego, który potrzebuje pomocy. Raoul Follereau mówił, że każdy biedak którego spotykamy na naszej drodze, to wysłannik samego Chrystusa, który chce nas uwolnić od zagrożenia jakie niesie egoizm. W związku z tym zupełnym nieporozumieniem jest znane nam hasło (mam nadzieję, że już nieco przebrzmiałe): „róbta co chceta”. Otóż, nie. Nie „róbta, co chceta”. Bo nie chodzi o to, by coś komuś dać, ale by się z nim dzielić sobą, by stawać się dla niego darem. Logika daru domaga się miłości. Dar jest prawdziwym darem tylko wtedy, gdy wynika z miłości. A miłość polega na tym, że znajduję w sobie trochę miejsca dla drugiego człowieka. Zrozumiałem to, kiedy bodaj w 2005 roku w Niamej, stolicy Nigru, trzymałem na rękach umierające z głodu dziecko. Uświadomiłem sobie, że ono musi odejść z tego świata, bo jest na etapie śmiertelnej choroby głodowej, gdyż zabrakło dla niego jakieś może 20 groszy dziennie na kawałek chleba, garść ryżu. Ale tak naprawdę ono odeszło do Pana Boga, bo zabrakło w nas trochę miejsca dla  niego i dla tych, którzy nas potrzebują. Wszystko zaczyna się właśnie od tego. Tak jak w przypowieści o dobrym Samarytaninie. Żeby zauważyć drugiego człowieka, żeby mieć siłę i odwagę zatrzymać się tak, jak to zrobił dobry Samarytanin, pochylić się nad biedą drugiego człowieka i dopiero na samym końcu zastosować swoje zdolności, umiejętności, wiedzę i środki, jakimi dysponujemy.

Trąd ma się na świecie dobrze tylko dlatego, że o pewnych rejonach cywilizowany świat zapomniał. Kiedy realizując na pustyni reportaż o życiu Karola de Foucauld, Raoul Follereau po raz pierwszy w życiu spotkał trędowatych, był zbulwersowany losem, jaki im zgotowaliśmy. Wrócił do Europy i wobec autorytetów i możnych tego świata wygłosił konferencję  podczas której stwierdził, że jeżeli tak traktujemy ludzi potrzebujących pomocy, nie możemy się nazywać ludźmi kulturalnymi, a tym bardziej – chrześcijanami. A później dodał : mamy już 2000 lat ery chrześcijańskiej, kiedy zaczniemy być chrześcijanami? Te słowa muszą nas poruszać. Każdy z nas musi sobie odpowiedzieć na to pytanie.

Czego nauczył się Pan po latach pomagania trędowatym? Czy i jak zmieniło się Pana postrzeganie siebie, innych, świata?

Przede wszystkim odkryłem, co to znaczy, że Opatrzność prowadzi nas poprzez różne, niby to przypadkowe wydarzenia. Nigdy nic nie słyszałem o trędowatych, a tym bardziej o Raoulu Follereau. Niby przez przypadek w Genewie spotkałem syna duchowego Follereau André Récipon, który po krótkiej rozmowie powiedział mi, że potrzebuję kogoś, kto filozofię rozumie jako naukę praktyczną czyli naukę prowadzącą do mądrości. (W Polsce mówi się, że lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć.) Bardzo szybko pojawiłem się w Paryżu, gdzie dostałem misję tworzenia ruchu Follereau w Europie Środkowej. Miesiąc później razem z panem André byliśmy u papieża Jana Pawła II, żeby zameldować, że dzieło przekracza „żelazną kurtynę”. Warto wspomnieć, że na Follereau był „zapis”, nie można było go publikować, bo przed wojną napisał broszurę „Dwie twarze Antychrysta”, przestrzegając świat przed Hitlerem i Stalinem.

No a później, krok po kroku, kolejne niby to przypadkowe spotkania zbudowały we mnie silne przekonanie, że przecież można coś zrobić; że co prawda nie nakarmimy wszystkich ludzi na świecie, ale możemy nakarmić jedną, drugą, trzecią osobę; że nie wyleczymy wszystkich, ale możemy się zaopiekować tym czy innym ośrodkiem misyjnym, który na co dzień niesie pomoc najuboższym mieszkańcom naszego globu. I że ta skuteczność zaczyna się od tego, iż naprawdę ja chcę, że naprawdę mam nadzieję i wierzę iż z pomocą Bożą uda mi się to zrobić.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.