Drukuj Powrót do artykułu

Nie nudzić! – rozmowa z Grzegorzem Polakiem

25 stycznia 2003 | 20:06 | pb //mr Ⓒ Ⓟ

– Bardzo trudno jest pisać w sposób atrakcyjny i przystępny o Kościele. Wydaje mi się, że w mediach katolickich popełniamy grzech przynudzania – mówi w rozmowie z KAI Grzegorz Polak, tegoroczny laureat Nagrody „Ślad” im. Biskupa Jana Chrapka.

*Otrzymał Pan nagrodę za umiejętność przekazywania wiedzy o Kościele w sposób atrakcyjny. Jak to się robi?*
Żebym to ja wiedział… Wydaje mi się, że ta nagroda została mi przyznana trochę na wyrost, bo nadal poszukuję naprawdę atrakcyjnego sposobu pisania o Kościele. Wszyscy szukamy złotego środka, który godziłby z jednej strony atrakcyjność i przystępność, a z drugiej – szacunek dla tego co święte.
Bardzo trudno jest pisać w sposób atrakcyjny i przystępny o Kościele. Wydaje mi się, że w mediach katolickich popełniamy grzech przynudzania. Zdarza się, że w mediach świeckich ukazują się fascynujące teksty o Kościele.
Nie mówię o tych, które świadomie szukają sensacji tam, gdzie jej nie ma. Klasycznym przykładem takiego podejścia był artykuł – pomińmy nazwę gazety – na temat rzekomego podatku kościelnego w jednej z sosnowieckich parafii. Ksiądz podał to jako jedną z możliwych propozycji dla tych, którzy mają takie życzenie, a w gazecie ukazał się tekst, z którego wynikało, że sprawa jest już przesądzona i proboszcz arbitralnie coś parafianom narzuca. Natomiast prawdą jest również, że np. sylwetka jakiegoś hierarchy na ogół będzie ciekawsza w piśmie niekościelnym.

*Jaka jest tego przyczyna?*
Nie wstaliśmy z klęczek… Uwiera nas gorset przekonania, że nie powinno się o pewnych sprawach pisać. Dlatego sylwetka biskupa na łamach pisma katolickiego to najczęściej portret uczesany, ulizany, ugrzeczniony. Tak jakby ten człowiek nie miał problemów, dramatów, a on je przecież ma, tak jak każdy. Biskupstwo to jest krzyż. Tymczasem z tych portretów w mediach katolickich wynika jakby wszystko się wspaniale układało, a tak przecież nie jest.

*Czy to znaczy, że media katolickie mogłyby się niejednego nauczyć w pisaniu o Kościele od mediów świeckich?*
Na pewno, ale nie do końca, bo to, co powiedziałem jest tylko częścią prawdy. Różnica między mediami katolickimi i świeckimi polega na tym, że dla nas biskup to jeden z następców Apostołów, a dla nich – szef diecezji albo jedna z osób życia publicznego. Tłumaczy to pewną powściągliwość, do jakiej jesteśmy zobligowani, choć z drugiej strony nie da się ukryć, że moglibyśmy pisać ciekawiej.

*A jak, Pana zdaniem, wygląda obraz Kościoła w mediach świeckich? Czy jest on obiektywny, czy raczej tendencyjny?*
Jest coraz lepszy, ale wciąż kaleki. Gdyby ktoś, kto zupełnie nie zna Kościoła w Polsce jego obraz budował na tym, co jest napisane w mediach świeckich, to niestety w gruncie rzeczy niewiele by się dowiedział o Kościele. Media świeckie na ogół pomijają to, co jest istotą Kościoła: posługę duszpasterską, życie sakramentalne, wielką pracę dla dobra bliźniego – choć akurat w tej ostatniej dziedzinie są chlubne wyjątki i czasami można przeczytać fascynujący reportaż o pracy jakiegoś zgromadzenia, zakonnicy czy zakonnika – zaskakująco dobry, ciekawy i obiektywny – nawet w takim piśmie, jak „Wysokie obcasy”. Niemniej media świeckie są zainteresowane głównie konfliktami w Kościele, jakimiś wynaturzeniami, które w jego życiu stanowią margines. Gdy czyta się wiadomości w biuletynach KAI i informacje kościelne w mediach świeckich widać między nimi olbrzymi dysonans.
Wydaje mi się, że wina leży także po stronie ludzi Kościoła, u których ujawnianie pewnych konfliktów i tematów kontrowersyjnych nieraz powoduje dystansowanie się od współpracy z mediami. Zarówno biskupi, jak i zwykli księża odmawiają komentowania nie tylko pewnych spraw konfliktowych w Kościele, ale także tematów neutralnych, jak np. dokument Stolicy Apostolskiej czy tekst Papieża. Jest jeszcze bardzo dużo do zrobienia, żeby te sfery: kościelna i świecka się przenikały i współpracowały ze sobą.

*Czy lekiem na uproszczenia pojawiające się w mediach świeckich byłaby większa otwartość ludzi Kościoła wobec tychże mediów?*
Tak, na pewno. Zauważmy, że bieżące wydarzenia w Kościele komentuje w mediach grono zaledwie kilku duchownych… Ale ja bym też trochę rozumiał tych, którzy mieli niedobre doświadczenia z mediami i się od nich odwracają plecami.

*To już kolejna nagroda, którą otrzymuje Pan za budowanie pomostów, tym razem między mediami świeckimi i kościelnymi. Kiedyś były to głównie pomosty ekumeniczne…*
Prawdę mówiąc, nie czuję się najlepszym budowniczym. W przeciwieństwie do wielu dziennikarzy katolickich mam jednak ten atut, że pracowałem również w mediach świeckich i rzeczywiście starałem się tam być jakimś pomostem między Kościołem a światem mediów świeckich. Nawet przychodzili do mnie koledzy i wylewali swoje żale na Kościół, a ja im wszystko starałem się wytłumaczyć.
Także teraz redaguję pismo – nie wahałbym się powiedzieć – religijne, katolickie, które funkcjonuje w obrębie wydawnictwa absolutnie świeckiego, będącego potentatem na rynku prasy kobiecej, czyli Edipresse Polska. Nie szedłem tam z zamiarem nawracania, najwyżej dawania świadectwa i pisania w miarę obiektywnie, dobrze i ciekawie o Kościele. Taki jest mój podstawowy cel.
Wydaje mi się, że robię to, na co zwracał uwagę patron Nagrody „Ślad”, biskup Jan Chrapek. W rozmowie ze mną kilkakrotnie powtarzał, że chodzi o to, by dziennikarze katoliccy przenikali do redakcji mediów świeckich, tam dawali świadectwo i tworzyli obiektywny obraz Kościoła. Mam to szczęście, że akurat tak jest ze mną. Taka sytuacja daje większy komfort, bo nie czuję gorsetu przy podejmowaniu pewnych tematów, chociaż tego gorsetu i tak bym nie odczuwał, ponieważ przez ostatnie kilka lat właściwie tylko opisywałem pontyfikat Jan Pawła II, a potem wszedłem w hagiografię i popularyzujemy sylwetki świętych. Tu nie ma spraw kontrowersyjnych. Po prostu opisuje się rzeczy wspaniałe, wielkie. Z maleńkim gronem kolegów staramy się to robić w sposób nowoczesny i atrakcyjnym językiem.

*Czy to właśnie zmianę języka mówienia o Kościele chciał Pan osiągnąć angażując się w redakcję „Kolekcji Jana Pawła II” i „Księgi Świętych”?*
Język jest sprawą istotną, ale wtórną. Ponieważ jestem zafascynowany osobą Papieża, gdy pojawiła się propozycja, żeby powstało pismo poświęcone jego pontyfikatowi, od razu się zgodziłem zostać jego redaktorem naczelnym. Chodziło o to, żeby w sposób jasny, prosty, przystępny jak największej rzeszy czytelników przybliżyć pontyfikat Jana Pawła II i życie Karola Wojtyły. Okazuje się, że to się udało – nie tylko dzięki stronie graficznej, o którą dbamy, ale dzięki językowi dalekiemu od żargonu kościelnego. Dziennikarze katoliccy mogliby sobie w tej dziedzinie wiele zarzucić. Szczególnie teologowie piszący o Kościele popełniają tutaj sporo grzechów. Czasami odnoszę wrażenie jakby ważniejsze od dotarcia do czytelnika były popisy erudycyjne. Stąd w tekstach roi się od konwergencji, konsensusów, soteriologii, mistagogii i Bóg wie jeszcze czego. Pewien biblista mówi o komemorowaniu swojego mistrza, zamiast wspominaniu, inny, historyk Kościoła pisze, że biskup X. sanował, zamiast odnowił dekrety swojego poprzednika. Wybitny ekumenista mówi o aporiach w dialogu interkonfesyjnym, miast o trudnościach w dialogu międzywyznaniowym. Jak z takim tekstem można dotrzeć do młodego chrześcijanina albo do kogoś, kto stoi trochę z dala od Kościoła, nie ma należytej edukacji religijnej? Można wszystko opisać słowami zrozumiałymi i dla przysłowiowej sprzątaczki, i dla profesora uniwersytetu.
O tym, że to jest możliwe, świadczy chociażby świetny wywiad z ks. prof. Tomaszem Węcławskim o życiu pozagrobowym, który parę miesięcy temu przeczytałem w KAI. Wszystko było znakomicie wytłumaczone. Jeżeli już koniecznie używamy terminu „apokatastaza”, to wytłumaczmy, co to znaczy.
Oczywiście nie możemy przeginać w drugą stronę. Nie może dochodzić do takich absurdów, gdy kaznodzieja mówi o Matce Bożej jako pasie transmisyjnym między Chrystusem a nami. Innym razem jeden z duszpasterzy akademickich tłumaczył dialog dwóch łotrów na krzyżu w ten sposób: „Ej, ociec, zbastuj, on za nas cierpi…”. To już jest skandaliczna wulgaryzacja przekazu ewangelicznego. Można się narazić na śmieszność, gdy się chce na siłę docierać do młodzieży, być zbyt blisko języka potocznego.
Powtórzę: językiem trzeba wyrazić w sposób jasny i prosty nawet to, co jest trudne do zrozumienia. To jest naprawdę możliwe.

*Tylko jak osiągnąć taką lekkość pióra?*
Przede wszystkim – nie przeciążać odbiorcy informacjami. Nie popisywać się swoją wiedzą. Trzeba ją ujawniać dosyć dyskretnie. To prawda, kogoś może razić, że pojęcie teologiczne, które on zna, ja jeszcze raz tłumaczę. Ale muszę mieć na względzie czytelnika, który się z tym terminem nie spotkał albo go nie rozumie. To jest niestety konieczne.
Mam jeszcze taki subiektywny sposób – gdy coś piszę, to z zaangażowaniem. Kiedy ktoś to czyta, wtedy sobie myśli: ten facet chyba wierzy i to bardzo gorąco. Nie potrafię pisać beznamiętnie, sucho, jakbym pisał o cenach jajek, cukru czy mąki. Przez to być może wzrasta wiarygodność moja i pisma, na którego łamach publikuję.

*Czy nie tęskni Pan za dziennikiem katolickim, który by te wszystkie postulaty, o których Pan mówi, spełniał?*
Bardzo tęsknię. Praca w takim dzienniku jest moim niespełnionym marzeniem. Było kilka przymiarek założenia dziennika katolickiego, które się nie udały ze względów finansowych: w sprawę angażowały się osoby mało wiarygodne i Kościół się ze współpracy z nimi wycofywał. Ale widzę potrzebę takiego dziennika, ponieważ wypełniałby on dotkliwą lukę. Uzupełniałby niepełny obraz Kościoła w mediach świeckich.
Pracując w KAI doznawałem niekiedy olśnienia, jak bogatą i różnorodną rzeczywistością jest Kościół. Opisać choćby najważniejsze i najciekawsze jej przejawy to zadanie dla wielu mediów, w tym również dla dziennika katolickiego. Trochę odciążyłoby to tygodniki katolickie, które są – moim zdaniem – przeładowane informacją, kosztem publicystyki, reportaży, tekstów formacyjnych. Byłoby ze wszech miar wskazane, gdyby informacją zajmował się dziennik katolicki.

*Wróćmy do budowania mostów. Był Pan wieloletnim współpracownikiem biskupa Władysława Miziołka, współorganizatorem comiesięcznych nabożeństw ekumenicznych w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie, współinicjatorem ekumenicznych spotkań młodzieży w Kodniu… Skąd wzięło się tak wielkie umiłowanie jedności chrześcijan? Czy człowiekowi świeckiemu łatwo było tak głęboko zaangażować się w działalność ekumeniczną?*
Najtrudniej mieli pionierzy. Ja już przyszedłem na grunt przygotowany. Jeżeli ma się takie zaplecze – w postaci samego Ojca Świętego, a jeszcze na dodatek jednego z hierarchów – jak ja miałem, to można było rozwinąć skrzydła. Być może zrobiłem nawet za mało w stosunku do tego, co mogłem.
Skąd umiłowanie sprawy jedności? Przejąłem się na serio podziałem chrześcijaństwa. Przejąłem się na serio tym, co powiedział Jezus Chrystus w swej Modlitwie Arcykapłańskiej. Przejąłem się na serio słowami Apostoła, aby nieść posługę jednania.
Doszła jeszcze do tego fascynacja innością. Zawsze mnie ona bardzo pociągała. W szkole podstawowej siedziałem w jednej ławce z kolegą Żydem, Włodkiem Goldkornem, dziś czołowym publicystą we Włoszech. Mój siostrzeniec Kongijczyk jest kimbangistą, wyznawcą Kościoła proroka Kimbangu, utworzonego na bazie chrześcijaństwa, zaś szwagier, Niemiec – nawróconym niedawno ewangelikiem.
Nigdy nie miałem najmniejszych problemów, żeby zaakceptować inność, zwłaszcza wyznaniową. Przeciwnie, jest dla mnie wielką łaską, że mogłem poznać ludzi, którzy wierzą w Chrystusa, w którego ja też wierzę. Każde spotkanie z osobą innego wyznania nie osłabia mej wiary, tylko mnie w niej umacnia.
Kiedyś się gorszyłem podziałem chrześcijaństwa, teraz patrzę na to troszkę inaczej. Zdaję sobie sprawę, że przez tysiąc lat byliśmy w swoich Kościołach wychowywani do nienawiści, do niechęci wobec siebie i teraz w ciągu zaledwie kilkudziesięciu lat próbujemy odbudować jedność, co nie jest łatwe. To jest zadanie jeszcze na pokolenia. Niemniej jednak tragedia podziału chrześcijan nie wywołuje już we mnie odczuć defetystycznych.
Wyleczyłem się także skutecznie z poczucia katolickiej jedynozbawczości, tak jak w tym ekumenicznym kawale: Do nieba po śmierci wchodzi grupa ewangelików. Zbliżają się do jakiejś komnaty, a św. Piotr mówi: „Pst! Cicho! Tu przebywają katolicy. Oni myślą, że są tu sami”.

*Znane jest też Pana zainteresowanie grekokatolikami. Zajmuje się Pan więc także jednaniem wewnątrz Kościoła katolickiego…*
… i mam poważny problem, bo nie wiem, czy tak się angażując nie osłabiam swojej wiarygodności wobec braci prawosławnych. Jednak grekokatolicy to nie tylko nasi bracia w wierze, oni należą z nami do jednego Kościoła. Nie powinniśmy o tym zapominać i składać ich w ofierze dialogu ekumenicznego.
Konflikty greckokatolicko-prawosławne to sprawy bardzo trudne. Myślę, że my, rzymskokatolicy powinniśmy pomóc jednym i drugim w ich przezwyciężeniu. Przydałoby się trochę więcej inicjatywy ze strony naszych hierarchów, żeby te sprawy załatwić. Bo może tak się zdarzyć, że bez żadnej pomocy z zewnątrz te dwa Kościoły się nie dogadają. Strasznie nad tym boleję.
Jedną z najpiękniejszych ubiegłorocznych wiadomości było dla mnie to, że zbiera się Komisja Greckokatolicko-Prawosławna. Sam fakt, że to nastąpiło wzbudził we mnie duże nadzieje. Na razie w pracach Komisji powstał impas, ale jestem przekonany, że z tej drogi nie ma odwrotu. Żyjemy w czasie jednania, a nie dzielenia, i prędzej czy później dojdzie do jakichś uzgodnień i Kościół greckokatolicki, zachowując swoją tożsamość, nie będzie, tak jak do tej pory, uważany za przeszkodę w dialogu ekumenicznym.

*Posługa jednania, jaką Pan prowadzi, objęła także dialog katolicko-żydowski. Przez kilka lat był Pan nawet członkiem Komitetu Episkopatu Polski do Dialogu z Judaizmem…*
Byłem wychowywany w duchu antysemickim. Powtarzałem jakieś głupie stereotypy, nie zastanawiając się nad tym, co mówię. Dopiero w wieku już bardzo dojrzałym, w 40. rocznicę powstania w getcie warszawskim, zacząłem wnikać w to, jak ważny jest judaizm dla chrześcijaństwa. Przeżyłem coś w rodzaju wstrząsu, który mnie skierował ku dialogowi chrześcijańsko-żydowskiemu. Miało to po trosze wymiar ekspiacyjny.
Kolejnym wstrząsem stała się w 2000 r. deklaracja „Dabru emet”, czyli „Mówcie prawdę”. Wydawało mi się, że nigdy nie dożyję dnia, w którym tak reprezentatywne i szerokie gremium żydowskie powie coś bardzo pozytywnego, pięknego i dialogowego o chrześcijanach.
Brali mnie za „swojego” już prawosławni, brali ewangelicy, a nawet Żydzi.
Poszedłem z grupą kolegów z parafii na nabożeństwo z okazji otwarcia warszawskiej synagogi Nożyków. Siedzę sobie, a tu przysuwa się jakiś Żyd i akcentem jaki się słyszy już tylko na filmach pyta: „A Szanowny Pan jest żydowski?”.

*”Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały cię” – mawiał biskup Chrapek. Jakie ślady chciałby Pan zostawić po sobie?*
Trwałe są ślady tylko ludzi wielkich. A o dziennikarzach zapomina się bardzo szybko. To, co teraz piszę, za kilka czy kilkanaście lat będzie już nieaktualne. Trzeba w duchu pokory przyjąć, że nie dziennikarze opisujący świat, lecz ci, którzy coś tworzą: pisarze, muzycy przechodzą do historii i ślad po nich jest utrwalony.
Chciałbym zostawić po sobie ślady dobroci. Myślę, że to, co robię, o czym piszę, właśnie temu służy. W życiu jestem optymistą, ale co do przetrwania, to żadnych złudzeń sobie nie robię. Chyba najważniejsze jest być dobrze „zapamiętanym” przez Boga.

*Czy dałoby się namówić Pana na parę „złośliwości” pod adresem konkurentów do Nagrody „Ślad”?*
Konkurenci byli wspaniali. Tomkowi Królakowi groziłem, że – aby go „wykosić” – zrobię mu kampanię negatywną w brukowej prasie, a on mnie straszył, że w razie zwycięstwa napuści na mnie bandziorów.
Miałem swojego faworyta. Gdy dowiedziałem się, że to ja wygrałem, nie za bardzo chciałem uwierzyć i kilka łez wzruszenia uroniłem. Ale mam swoje wyjaśnienie: jestem z całej trójki najstarszy i widocznie Szanowna Kapituła uznała, że oni mogą jeszcze trochę poczekać, a Grzesiek – senior niech zgarnie całą pulę…
Rozmawiał Paweł Bieliński
*Grzegorz Polak* (ur. 1952), absolwent ATK (historia Kościoła), dziennikarz kolejno w: „Słowie Powszechnym”, „Więzi”, „Studiach i Dokumentach Ekumenicznych”, „Gazecie Wyborczej”. W latach 1993-99 kierownik działu krajowego KAI. Autor pierwszego w Polsce leksykonu „Kto jest kim w Kościele” (dwa wydania). Od 1999 r. redaktor naczelny ilustrowanego dwutygodnika „Jan Paweł II – Kolekcja” (obecnie „Księga Świętych”), w wydawanego przez Edipresse Polska. Laureat Nagrody Młodych im. Włodzimierza Pietrzaka (1980) oraz dwóch wyróżnień – „Serce dla serc” (1992) i Nagrody im. Brata Alberta (2001).

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.