Drukuj Powrót do artykułu

Niepewna przyszłość ormiańskich świątyń

17 listopada 2020 | 04:00 | Witold Repetowicz (KAI Erywań) | Erywań Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. Witold Repetowicz

Ojciec Hovhannes, przeor klasztoru Dadivank, postanowił nie opuszczać tej starożytnej ormiańskiej świątyni mimo, że w niedzielę 15 listopada miała ona zostać przekazana Azerbejdżanowi. To rezultat porozumienia w sprawie rozejmu podpisanego w nocy z 9/10 listopada przez liderów Armenii, Azerbejdżanu i Rosji. Zgodnie z nim Ormianie mieli stracić kontrolę między innymi nad klasztorem Dadivank oraz katedrą Ghazanchetsots w Szuszy. Azerowie póki co nie wkroczyli jednak do Dadivank bo obok swój posterunek postawili Rosjanie. Jak poinformował biskup Vrtanes Abrahamyan zdewastowali oni natomiast katedrę w Szuszy.

W sobotę 14 listopada tzw. droga północna łącząca Armenię z Arcachem i prowadząca przez region Kalwaczar była całkowicie zatkana. Główną szosą, pod osłoną dymu z palonych opon, wycofywany był armeński sprzęt wojskowy. Ponieważ dzień wcześniej pojawiły się tam korki to ruch cywilny przeniesiono na górskie, nieutwardzone drogi. Zgodnie z porozumieniem przerywającym toczącą się od 27 września wojnę w Górskim Karabachu tereny te miały zostać przekazane do 15 listopada Azerbejdżanowi. Tysiące mieszkańców znajdujących się tam wiosek w pośpiechu opuszczało więc swoje domy unosząc wszystko co się dało, w tym nawet wykopane z cmentarzy trumny ze swoimi bliskimi. „Pod rządami tych terrorystów żaden Ormianin żyć nie może, Azerowie nie mają sumienia. Dlatego wszyscy uciekają stąd do Armenii” – powiedział Karen mieszkaniec jednej z kalwaczarskich wiosek. On i jego rodzina przybyła tu przeszło 25 lat temu po tym jak została wygnana przez Azerów i radzieckie wojsko w ramach operacji „Kolco” z oddalonego o raptem kilkadziesiąt kilometrów regionu martakerckiego. Północna część tego regionu, w tym domy tysięcy Ormian, od tego czasu jest pod kontrolą Azerbejdżanu. Dziś ci sami ludzie i ich potomkowie znów muszą uciekać przed Azerami i dlatego wielu z nich paliło to czego nie zdołało wywieźć.

Przeładowane dobytkiem pojazdy mijały się na wąskiej drodze z wielokilometrowym sznurem samochodów ormiańskich pielgrzymów zmierzających do położonego nieopodal klasztoru Dadivank odpowiadając na wezwanie ojca Hovhannesa by po raz ostatni tam się pomodlić. „Dadivank powstał w IV wieku i jest jedną z najważniejszych naszych świątyń” – powiedział biskup Vrtanes biskup polowy armeńskiej armii, który w sobotę przybył do Stepanakertu by przejąć obowiązki biskupa Arcachu (Górskiego Karabachu). Pargev Martirosyan, zwierzchnik Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego w Arcachu, wyjechał bowiem tymczasowo do Erewania. „Przez całą wojnę przebywał w Stepanakercie i niósł pociechę wiernym, kryjącym się w podziemiach cerkwi przed nalotami. To spowodowało, że jest on teraz wykończony i psychicznie i fizycznie” – wyjaśnił biskup Vrtanes.

Ojciec Hovhannes jeszcze kilka godzin przed planowym przekazaniem świątyni pod kontrolę azerską zapowiadał, że nie opuści jej i będzie jej bronić zarówno za pomocą Biblii jak i z bronią w ręku. Postanowił też przez całą sobotę chrzcić dzieci tysięcy ciągnących tam pielgrzymów. W tym samym czasie zdejmowano ozdabiające świątynię chaczkary czyli ormiańskie kamienne tablice z krzyżami, by je zabezpieczyć przed zdewastowaniem. W ten sam sposób w czasie ludobójstwa Ormian dokonanego przez Turków w 1915 r. ewakuowano do Libanu część religijnych skarbów z Sis, ówczesnej siedziby ormiańskiego katolikosa Cylicji. Dziś są one bezpieczne w muzeum przy cylicyjskiej katedrze św. Grzegorza Oświeciciela w Bejrucie. Ormianie nie mieli bowiem wątpliwości, że podobnie jak w Sis tak i w Dadivank nie będą mogli się już bowiem modlić jeśli wejdą tam Azerowie.

Modlitwy najwyraźniej jednak poskutkowały bo późnym wieczorem pojawiła się informacja, że przynajmniej na razie Azerowie nie zajmą Dadivanku. „Klasztor jest pod pełną kontrolą ormiańskiego duchowieństwa i dziś normalnie odprawiana była tam liturgia przy udziale licznych wiernych, a także rosyjskich żołnierzy” – poinformował w niedzielę biskup Vrtanes. Już w sobotę popołudniu rosyjscy tzw. „mirotworcy” ustawili swój posterunek tuż obok klasztoru. „Dzisiaj niektórzy z nich uczestniczyli też w liturgii” – dodał biskup, który wyraził jednocześnie przekonanie, że obecność rosyjskich żołnierzy oznacza, że Azerowie w klasztorze się nie pojawią.

Gorsza sytuacja jest z katedrą Ghazanchetsots w Szuszy, którą siły azerskie ostrzelały 8 października poważnie uszkadzając dach i część jednej ze ścian. Jeszcze 24 października odbyła się tam jednak ceremonia zaręczyn tzw. wieńczania. Kilka dni później miasto znów znalazło się pod silnym ostrzałem, a 5 listopada siły azerskie zaczęły je zajmować. „Azerowie zdążyli już zdewastować elewacje bazgrząc na niej antychrześcijańskie graffiti. Takie niszczenie naszych świątyń to u nich norma” – stwierdził biskup. „Staraliśmy się przez Czerwony Krzyż uzyskać dostęp do katedry by zabrać stamtąd przedmioty liturgiczne ale Azerowie to zignorowali. Zresztą oni wciąż nie pozwalają zebrać zwłok naszych poległych żołnierzy i strzelają do nas nawet z artylerii gdy usiłujemy to robić” – wyjaśnił ormiański duchowny.

Biskup Vrtanes wykluczył możliwość by Ormianie mogli się modlić w Ghazanchetsots jeśli będzie ona pod kontrolą azerską. „Wy ich nie znacie, a my niestety od kilkuset lat mamy do czynienia z Turkami i Azerami. Oni jeśli tam będą to nigdy nam nie pozwolą na dostęp do katedry. W czasach ZSRR Górski Karabach był jedynym terytorium w tym państwie gdzie wszystkie chrześcijańskie świątynie były zamknięte. Władze sowieckiego Azerbejdżanu po prostu nie pozwalały na chrześcijańskie nabożeństwa bo tępiły wszystko co ormiańskie” – stwierdził.

Po kilkudniowej przerwie spowodowanej ewakuacją Stepanakertu życie liturgiczne wróciło natomiast w niedzielę do tej stolicy Arcachu. „To była ogromna duchowa radość dla wszystkich biorących udział w tej pierwszej mszy po zakończeniu walk” – uznał biskup Vrtanes. „Uczestniczyło w niej około 50 osób ale jestem przekonany, że wkrótce będą to znów tłumy” – ocenił duchowny, który wyraził jednocześnie przekonanie, że coraz więcej mieszkańców Stepanakertu będzie wracać do domu. „Tylko dziś wróciło około 500 – 600 osób, w tym 11 autobusów, których kierowcy nocowali później w podziemiach cerkwi. gdzie jeszcze niedawno był największy schron w mieście.”

Biskup przyznał, że warunki życia w Stepanakercie wciąż są bardzo ciężkie. „Telefony raz działają a raz nie, podobnie internet, brakuje wody, ciepłej nie ma w ogóle, są problemy z elektrycznością” – stwierdził. Dodał jednak, że Ormianie w Arcachu poradzą sobie z tymi problemami. „Mamy dwie ręce i dwie nogi i wiemy jak pracować” – podkreślił.

Biskup nie chciał oceniać reakcji świata chrześcijańskiego na wojnę w Górskim Karabachu. „To kwestia ich sumienia, ja nie jestem od sądzenia kogokolwiek” – stwierdził i dodał, że nie potrzebują teraz materialnej pomocy ze strony społeczności międzynarodowej. „Oczekujemy czegoś innego tj. wsparcia dyplomatycznego byśmy odzyskali nasze świątynie. I tego by świat poznał wreszcie naszą historię, historię tych ziem. To nasza odwieczna walka o to byśmy mogli żyć w pokoju i spokojnie praktykować naszą religię” – podkreślił biskup Vrtanes.

Wojna w Górskim Karabachu zaczęła się 27 września gdy siły azerskie zaatakowały nieuznawaną przez społeczność międzynarodową, zamieszkaną przez Ormian Republikę Arcachu. Na początku listopada siły azerskie przełamały obronę Arcachu i zdobyły kluczowe miasto Szuszi. Spowodowało to ewakuację pobliskiego Stepanakertu, który miał być następnym celem azerskiej ofensywy. Upadek Szuszi wywołał szok w Armenii. Doprowadził też do interwencji Rosji i podpisania porozumienia na mocy którego Republika Arcachu straciła 70 % kontrolowanego przez siebie przed 27 września terytorium. Kluczowe znaczenie miało natomiast wprowadzenie do Arcachu rosyjskich sił pokojowych tj. tzw. „mirotworców”.

W wojnie zginęło wiele tysięcy osób, w tym setki cywilów. Dokładna liczba nie jest znana bo Armenia zaniżała liczbę swoich poległych żołnierzy, a Azerbejdżan w ogóle nie podawał swoich. W czasie walk siły azerskie nieustannie atakowały też cele cywilne i popełniły szereg zbrodni wojennych mordując wziętych do niewoli żołnierzy ormiańskich, obcinając poległym głowy lub uszy jako trofea i niszcząc obiekty kultu religijnego. Po stronie azerskiej aktywny udział w walkach wzięła również Turcja oraz sprowadzeni z Syrii dżihadyści. Armenia walczyła całkowicie osamotniona.

Fot. Witold Repetowicz

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.