Drukuj Powrót do artykułu

Ofiara molestowania staje w obronie kard. Stanisława Dziwisza

21 lutego 2021 | 16:00 | Paulina Guzik | Kraków Ⓒ Ⓟ

– Kardynał Dziwisz, pierwsze co zrobił, to powiedział, że napisałem dramatyczne słowa, że bardzo mi współczuje, oraz że chciałby zrobić co w jego mocy, by mi pomóc – wspomina Adam, który był seksualnie wykorzystywany przez księdza, a zgłosił ten fakt metropolicie krakowskiemu w 2013 r., po 20 latach milczenia. Dodaje, że kard. Dziwisz natychmiast poinformował go o prawnych krokach, jakie należy podjąć, a niebawem podjęto kościelne dochodzenie. Kapłan – sprawca nadużyć, został skazany na życie w odosobnieniu. Historia Adama jest historią nie tylko bólu, ale także powrotu do Kościoła i przebaczenia. Z panem Adamem rozmawiała dziś Paulina Guzik w programie „Między Ziemią a Niebem” TVP1.

Paulina Guzik: Dziękuję, że zgodził się Pan na tę rozmowę. Zacznijmy od trudnego tematu. Co się wydarzyło na początku lat 90-tych w Parafii św. Klemensa w Wieliczce?

Adam: Przyszedł do nas ksiądz katecheta, który przygotowywał nas do bierzmowania. Imponował nam, ponieważ jak na tamte czasy miał w domu świetny komputer, wideo i był osobą bardzo otwartą dla młodego człowieka, który ma 14-15 lat. No i zaczął nas do siebie zapraszać. Podczas tych pierwszych spotkań było granie na komputerze, oglądanie jakiś fajnych filmów wideo zza oceanu, które były wtedy jeszcze rarytasem.

Jednego dnia powiedział: „A, słuchaj mam taki film dla dorosłych, może byś chciał obejrzeć”. W pierwszym momencie człowiek nie wiedział co to jest „film dla dorosłych”. Rzeczy o treściach seksualnych nie były wtedy tak dostępne jak są teraz, więc film dla dorosłych bardziej się kojarzył ze scenami bardziej sensacyjnymi. Nie kojarzyło się to natomiast ze strefą intymną, a okazało się, że o taką strefę te filmy zahaczały. Ksiądz miał taki sposób, że jak widział, że człowiek się krępuje patrząc, to, mówił: „A chodź może na kolana, wiesz ja cię przytulę, nie będziesz się krępował”. I wtedy jego ręce wędrowały w strefy zarezerwowane może dla lekarza, dla siebie samego, na pewno nie dla duchownego. Człowiek sobie z tego nie zdawał sprawy, następowała bardzo silna blokada, wręcz strach przed tym, żeby komuś o tym powiedzieć.

No i to tkwiło we mnie i zostało do pewnego momentu. Do momentu takiego, że …

Wróciło to do Pana?

Tak.

Krzywdy przyprószył kurz. Spotkał pan kobietę swojego życia, założyli państwo rodzinę i nagle 22 lata po tej krzywdzie wraca to do pana, dlaczego?

Adam: Byłem na giełdzie elektronicznej, znanej krakowskiej giełdzie, a że ten ksiądz bardzo lubił nowinki techniczne – też jeździł na tę giełdę. Popatrzyłem na niego i sobie myślę: to chyba on. Nawet podszedłem i zapytałem: czy on to on, czy mnie pamięta. Mówi, że nie, nie pamięta mnie. Tyle lat…, wszystkiego dobrego i poszedł. Ja już wtedy miałem dzieci ale to wszystko wróci. Pomyślałem: no, ale przecież coś takiego może wrócić, tacy są ludzie. I on sobie tak chodzi, tak po prostu… Może ma do czynienia z innymi dzieciakami, może w tym momencie krzywdzi kogoś innego. I pomyślałem sobie: tak nie może być, trzeba coś z tym zrobić. Opisałem więc wszystko w liście do księdza kardynała Dziwisza. Byłem z tym pogodzony, ale chciałem po prostu napisać, żeby ten człowiek nie krzywdził innych. Napisałem list i wysłałem.

Czyli jest rok 2013, pisze Pan list do kard. Stanisława Dziwisza, który wówczas był arcybiskupem metropolitą krakowskim…

Bardzo szybko dostałem odpowiedź z kurii. Telefon u mnie zadzwonił po dwóch tygodniach. Zaprosił mnie sekretarz kardynała do kurii na rozmowę. Poszedłem. Nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać. Kościół, po tym co się stało, stał się dla mnie obcy. Nie szukałem z nim żadnego kontaktu. On tam sobie gdzieś był, moje życie się toczyło w miarę normalnie, w miarę spokojnie i w zasadzie niespecjalnie mi go brakowało, a na pewno już nie kontaktu z księżmi. Nie szukałem kontaktu z nimi.

A ksiądz kardynał pierwsze co zrobił – powiedział, że napisałem dramatyczne słowa, że to są dramatyczne przeżycia, że bardzo mi współczuje, że chciałby zrobić, co w jego mocy, żeby mi pomóc. Spotkanie z nim i te słowa były dla mnie zdziwieniem. Szczerze powiedziawszy myślałem, że zostanie to „zamiecione pod dywan”. Tak jak się teraz przekazuje wszystkim, że zamiatano pod dywan. A tu nagle słowa pokrzepienia. I widziałem w tym człowieku autentyczną troskę. I takie zaniepokojenie, że do tego doszło.

Drugą rzeczą taką, której nie przewidziałbym w żadnym scenariuszu, to że jak już opowiedziałem co się stało, jakby na potwierdzenie tych swoich słów w liście, kardynał zapytał: czy pan zna wszystkie możliwości prawne jakie panu przysługują? Czy potrzebuje pan pomocy? Czy będzie pan sprawę zgłaszał w sądzie cywilnym? Jeżeli będzie pan podejmował jakieś kroki, to czy ma kto się tym zająć, czy też będzie pan chciał wsparcia w procesie cywilnym?

Poinformował mnie także, że zostaną podjęte kroki prawne przez Kościół. Zapytał mnie, czy będę mógł złożyć zeznanie przed prawnikami kościelnymi, aby rozpocząć cały proces. Dał mi czas do namysłu, abym sobie przemyślał, żebym nie dawał odpowiedzi od razu i zaprosił mnie na kolejne spotkanie. W pierwszym momencie naprawdę otrzymałem garść konkretnych informacji, konkretnych propozycji, które mogłem sobie przemyśleć, poukładać w głowie i zadecydować sam. Nikt mnie do niczego nie nakłaniał, nikt mi niczego nie sugerował. Tylko to były moje, osobiste, dojrzałe decyzje.

I stwierdziłem, że jeżeli ksiądz kardynał będzie nad tym trzymał pieczę, to idziemy w stronę procesu kościelnego, zgodnie z prawem kanonicznym. Zostałem dwukrotnie zaproszony na przesłuchania do kurii. Był zespół księży prawników, który mi przedstawiono, którzy z należytą pieczołowitością wypytywali mnie o wszystkie szczegóły. Były to przesłuchania – bardziej wysłuchania mnie, niż przesłuchania – zrobione z najwyższą starannością i z dbałością o to, aby rzeczy, o których opowiadam, sprawiały mi jak najmniej bólu. By wspomnienia, o których opowiadam, nie raniły mnie na nowo.

Pan Bóg pomógł?

Córka akurat przygotowywała się do komunii. Ja, tak jak mówiłem – nie szczególnie z Kościołem chciałem mieć coś wspólnego, ale córka chciała iść do komunii. I ja siedząc z nią na tych spotkaniach różańcowych modliłem się. Myślę sobie – jestem, pomodlę się. Nie wiedziałem o co. Żeby było, żeby się działo, że tak w zasadzie to Pan Bóg wie, czego mi potrzeba.

I proszę sobie wyobrazić, że wszystko się potoczyło tak, jak należy, że zostałem jakąś łaską obdarowany. Potem poszedłem do konfesjonału. Nie byłem u spowiedzi przez 20 lat i ksiądz w konfesjonale mi powiedział, że po takim czasie ludzie na ogół nie wracają. Mówił, że albo ktoś się za mnie bardzo modli, albo dostałem łaskę. Ja też się poczułem w tym wszystkim jakoś wyjątkowo, i też zacząłem się modlić. Modlę się do dzisiaj. Nie o coś konkretnego. Bo Bóg wie, co jest mi potrzebne.

Myślę, że wcześniej nie byłem na to gotowy i dlatego te wspomnienia trochę przykrył kurz. A w momencie, kiedy świadomie wiedziałem co się stało, sam zostałem ojcem. Miałem moc Ducha Świętego, która pozwoliła mi stanąć w obronie własnych i innych dzieci. I powiedzieć: Nie! Tak nie może być! Musimy to załatwić od początku do końca. A jak? Pan Bóg wiedział jak. On powiedział „ty masz tylko napisać list, a ja już się resztą zajmę”.

I byli ludzie, którzy się zajęli tym i zrobili to jak potrzeba, od początku do końca.

Czy świadomość, że człowiek, który Pana skrzywdził, jest ukarany, żyje w odosobnieniu i nikogo już nie skrzywdzi, dała Panu wewnętrznie spokój sumienia?

Dała spokój i jest to spokój wewnętrzny, który daje moc mówienia o tym. Dziś mogę śmiało o tym mówić bez skrępowania i opowiadać, że był taki epizod w moim życiu, że to się wydarzyło, że to była niegodziwość ze strony tego człowieka, że to było zło, wyrządzone mi bezpośrednio. Ale mogę też mówić o tym, że znaleźli się ludzie, którzy rozumieli to zło, rozumieli to, co się działo i umieli to naprawić, bardzo się przy tym starając, żeby mnie dodatkowo to nie obciążało. Byli bardzo delikatni i ważyli każde słowo, żeby mi przypadkiem na nowo nie otworzyć tej rany. I to wszystko, to zaopiekowanie pomogło mi też wybaczyć sprawcy. Modlę się za tego człowieka, który jest tam w odosobnieniu. Wiem, że ma czyściec na ziemi i myślę, że to jest bardzo dotkliwa kara dla niego. To jest bardziej dotkliwe, niż gdyby tego człowieka wyrzucono z kapłaństwa i żyłby normalnie w społeczeństwie i był obok nas.

Czy czuje Pan, czy widzi Pan, że zmienia się klimat w Kościele, chociażby, odnośnie do naprawiania takich krzywd, do mówienia o tym?

Oczywiście. Zostałem zaproszony przez arcybiskupa Gądeckiego do Warszawy. Ksiądz arcybiskup, przewodniczący Episkopatu, rozmawiał z osobami poszkodowanymi, co można by było zrobić, żeby do takich sytuacji nie dochodziło. Rozmowa była też o tym, jak to się zaczęło, żeby wiedzieć, kiedy reagować i na co zwracać uwagę; żeby przełożeni na każdym szczeblu, począwszy od księdza, który przychodzi do parafii, a skończywszy na wysokim hierarsze kościelnym, wiedzieli, co się dzieje, żeby zrozumieć mechanizm tego co się dzieje. Szczerze rozmawialiśmy na ten temat. Sam ten fakt dowodzi, że jest to sprawa bardzo ważna dla Kościoła i dla hierarchów.

Co miałby im Pan do powiedzenia osobom skrzywdzonym, które dotąd nie zgłosiły tego faktu?

Trzeba zaufać, powiedzieć „Bądź wola Twoja”. Ja nie miałem nic do stracenia, nie miałem też nic do uzyskania. Okazało się, że zyskałem wszystko, bo jestem na nowo w Kościele, moje życie ułożyło się na nowo, jestem wolny od nałogów, jeżdżę po świecie, prowadzę ciekawe życie. A zaczęło się to właśnie w momencie, kiedy zacząłem się modlić na różańcu: „Niech się dzieje, jak Ty chcesz, ja nie wiem, o co mam się modlić, bo przychodzę do Ciebie po 20 latach, więc właściwie trochę Cię nie znam, nie wiem, czego mogę od Ciebie wymagać, czego oczekiwać. Nie wiem, po prostu niech będzie, jak chcesz”. Wtedy, wydaje mi się, że Pan Bóg powiedział: „Aha, jesteś. No witaj, a to Ja cię teraz pokieruję” i myślę, że tak trzeba zrobić, żeby zaufać i pozwolić się dać pokierować, bo wtedy momentalnie człowiek wskakuje na drogę, której sam bez Pana Boga nie wykombinowałby, nie ma takiej opcji. Trzeba zaufać i powiedzieć jestem.

Dziękuję za tę rozmowę, za poświęcony czas i za to niesamowite świadectwo.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.