Drukuj Powrót do artykułu

Pokazać polskie zwycięstwo

08 października 2012 | 12:26 | aw / br Ⓒ Ⓟ

Chciałem pokazać polskie zwycięstwo – mówi w wywiadzie dla KAI Alessandro Leone. Producent „Bitwy pod Wiedniem” opowiada o realizacji filmu, swojej fascynacji polską kulturą i o tym, co dał mu kontakt z ojczyzną jego ulubionego poety – Adama Mickiewicza.

Film wchodzi na ekrany polskich kin 12 października.

KAI: Dlaczego zdecydował się Pan zostać producentem filmu o odsieczy wiedeńskiej?

Alessandro Leone: Studiowałem polonistykę na uniwersytecie La Sapienza w Rzymie. Polska zachwyciła mnie swoją kulturą, literaturą i historią. Jestem wielbicielem romantyzmu, szczególnie Adama Mickiewicza. Już po pierwszym roku mój profesor wysłał mnie do Warszawy na stypendium do szkoły letniej dla obcokrajowców. Potem zjeździłem całą Polskę. I tak mi się spodobało, że wracałem tu co roku. Zazwyczaj w trakcie studiów można dostać dwa, trzy stypendia, a ja byłem osiem razy, bo mówiłem, że jeśli ktoś nie chce skorzystać z możliwości wyjazdu – zawsze chętnie go zastąpię. W pewnej chwili zacząłem zastanawiać się, czy nie mógłbym tu spędzać więcej czasu niż miesiąc i łączyć moją pracę zawodową z pasją do Polski.

Jakieś dziewięć lat temu skontaktowałem się z polskimi studiami filmowymi, proponując współpracę z włoską branżą filmową i spotkałem się z dużym odzewem. Byłem bowiem pierwszym Włochem, występującym z taką propozycją, na dodatek mówiłem po polsku. Pierwszą osobą, którą poznałem był Juliusz Machulski.

Zająłem się dystrybucją polskich filmów we Włoszech, współpracowałem z waszymi ambasadami. Zorientowałem się, jakie polskie filmy mają szansę na odbiór przez szerokie kręgi widzów. I zauważyłem, że Polska jest w jakiejś czarnej dziurze, że jest kojarzona jako kraj, przez który przetoczyła się straszna wojna, w którym były obozy zagłady, a potem zapanował komunizm. Masę ludzi, którzy nigdy nie byli w Polsce, wyobraża sobie, że nadal jest tu szaro, żołnierze chodzą po ulicach, a w domach nie ma lodówek. W powszechnej świadomości opis Polski kończy się na „Liście Schindlera”, natomiast współczesne filmy nie cieszą się zainteresowaniem. Nie powiodła się dystrybucja komedii, na które powinno pójść chociaż kilkadziesiąt tysięcy widzów żeby zwróciło się pół miliona kosztów dystrybucji.

Zupełnie inaczej jest z filmami historycznymi. Obrazy „Popiełuszko”, a zwłaszcza „Katyń” spotkały się z olbrzymim zainteresowaniem. Przed dystrybucją „Katynia” nikt we Włoszech nie wiedział o tym mordzie, a gdy film został pokazany, media uznały go za sensację. W rozpropagowanie filmu zaangażowali się dziennikarze, politycy, w końcu zwykli ludzie, dla których pójście do kina i obejrzenie obrazu oznaczało, że jest się człowiekiem, który chce poznać prawdę.

Premier Silvio Berlusconi podarował każdemu parlamentarzyście płytę DVD z filmem, na spotkaniu G8 obejrzał go razem z brytyjskim premierem. Tony Blair powiedział potem na konferencji prasowej, że każdy człowiek powinien znać to dzieło żeby zrozumieć, czym jest dyktatura. Możliwość przyczynienia się do zmiany świadomości moich rodaków, ludzi Zachodu, pokazanie im, czym był komunizm, a także zmiana wizerunku Polski była dla mnie wielkim honorem i zaszczytem.

KAI: Likwidował Pan białe plamy, efekt żelaznej kurtyny.

– Dla mnie osobiście była to także prywatna walka z komunizmem. Bo we Włoszech w powszechnej świadomości komunista to partyzant, człowiek, który walczył z dyktaturą Mussoliniego w obronie demokracji. I mało kto wiedział, jak komunizm wyglądał w Związku Radzieckim czy krajach bloku sowieckiego.

„Katyń” w kinach obejrzało 200 tys. osób, w telewizji 2 mln, choć projekcja zaczęła się po północy, bo zarząd stacji uznał, że w prime timie nie ma szans na powodzenie. Również „Popiełuszko” cieszył się dużym zainteresowaniem, obejrzało go 50 tys. ludzi.
Zdecydowałem, że trzeba wykorzystać to zainteresowanie i zrobić jakiś współczesny film. Rozmawiałem o tym z ambasadorem Polski we Włoszech, Jerzym Chmielewskim, który był bardzo zadowolony z efektów, ale powiedział: Alessandro, pokazujesz tylko tragedie, teraz pokaż polskie zwycięstwo. Spróbujmy zmienić wizerunek Polski, bo myślą o nas, że mamy tylko II wojną światową i liczne tragedie.

Kilka tygodni później przeczytałem w internecie, że znany włoski reżyser chce zrealizować film o odsieczy wiedeńskiej. Nie znaliśmy się, ale widziałem jego filmy i znałem jego potencjał, więc byłem pewien, że on jest w stanie taki film nakręcić, a także zdobyć pieniądze na ten cel. Skontaktowałem się z nim, a on zaproponował mi współpracę. Tak poznałem Renzo Martinelliego.

KAI: Włoski reżyser wpadł na pomysł robienia wielkiej produkcji o historii Polski?

– Tak, ale on doszedł do zwycięstwa pod Wiedniem wychodząc z całkiem innego punktu wyjścia. W 2001 r. Marrinelli zrealizował film pt. „Vajont”. Opisał w nim prawdziwą historię – pęknięcie w 1963 r. tamy na rzece Vajont w Dolomitach, wskutek której zginęło 2 tys. osób. Był to efekt katastrofy budowlanej. Martinelli zdecydował, że premiera obrazu odbędzie się na resztkach tamy, sceneria była więc niezwykła. Samo przygotowanie pokazu – ustawienie krzeseł, ekranu na resztkach tamy, trwało kilka dni. W premierze mieli uczestniczyć burmistrzowie wszystkich zalanych przez wodę miejscowości. Ale tego dnia rozpętała się taka burza, że Martinelli był przerażony, nie wierzył, że pokaz się odbędzie. Na co burmistrzowie powiedzieli: Renzo, nie przejmuj się, bo my modlimy się za wstawiennictwem bł. Marka z Aviano. Przekonasz się, że premiera się odbędzie. Renzo, który nie jest szczególnie zaangażowanym katolikiem, uznał to za kiepski żart, powiedziany w podbramkowej sytuacji. I zaledwie godzinę przed projekcją, gdy goście zastanawiali się, czy mają jechać na premierę, niebo rzeczywiście się rozpogodziło, pokaz odbył się i była to najpiękniejsza premiera w życiu Renzo.

I wtedy zaczął czytać o Marku z Aviano żeby się czegoś więcej o nim dowiedzieć. Zrozumiał, że znajduje w nim pokrewną duszę. Ten mnich, kapucyn, nazywany też „lekarzem Europy” był człowiekiem czynu, typem bojownika, który nie siedział tylko w klasztorze, a gdy trzeba było, opuścił go i na polecenie papieża objechał europejskie dwory przekonując władców, że trzeba przyjść z odsieczą wobec kilkusettysięcznej armii tureckiej, która zagraża nie tylko Austrii, ale i całemu chrześcijańskiemu światu.

Renzo przyjaźni się ze znanym włoskim pisarzem Valerio Massimo Manfredim – archeologiem, profesorem i pisarzem, autorem dziesiątek książek historycznych, m.in. o starożytnym Rzymie. Amerykanie kręcili filmy na podstawie tych książek. Jakieś dziesięć lat temu zaczął pisać scenariusz o Marku z Aviano. To ja zaproponowałem żeby połączyć siły włoskie z polskimi, gdyż byłem pewien, że pozyskanie środków na taki film będzie w Polsce możliwe.
Jednak gdy zacząłem czytać scenariusz, już na pierwszej stronie była nieścisłość – król Polski był „Janosem” Sobieskim. O bitwie wiedeńskiej prawie nikt we Włoszech nie wie. Ale już wtedy wiedziałem, że trzeba wszystko weryfikować i choć będą ścierać się różne punkty widzenia, promować polski punkt widzenia.

KAI: A jak Polacy reagowali na ten projekt?

– Na początku nie było łatwo, ale w końcu projekt przekonał Agnieszkę Odorowicz, dyrektorkę Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej oraz Mariusza Łukomskiego, prezesa firmy dystrybucyjnej Monolith Films. Razem z nimi rozwijaliśmy projekt, szukaliśmy aktorów. Poza moją pasją potrzebna była większa wiedza o rynku, o polskiej branży filmowej. Bez nich nie byłoby tego filmu, w obecnej formie. Bardzo ważni są też polscy aktorzy, ich poziom aktorskiego warsztatu. Wyjątkowa w filmie jest rola Sobieskiego, którą gra Jerzy Skolimowski. Mieć go w obsadzie było wielkim honorem i szczęściem. Jego Sobieski pewnie zostanie w historii ikonografii króla. Tak samo można powiedzieć o wybitnej roli Piotra Adamczyka grającego cesarz Leopolda I, który w niesamowity sposób oddaje osobowość tego cesarza.

KAI: Co Panu dał kontakt z Polską?

– Zrozumienie, czym jest niezależność. Gdy przyjechałem do Polski byłem dwudziestoletnim chłopakiem. Był rok 1997, zetknąłem się z ludźmi, którzy nie mieli problemów typowych dla kapitalistycznego świata, tego specyficznego poczucia uwikłania w posiadanie.

To Polacy wszystkich czasów mieli w sobie wewnętrzny ogień, który kazał im walczyć z niesprawiedliwością. Zawdzięczają to także chrześcijaństwu. Polacy, jak mało który z innych narodów, mają tak entuzjastyczne, dziwne i nierozsądne podejście, które często prowadzi do błędów, a nie do sukcesów. Mają je Włosi, Irlandczycy i Polacy, którzy są także najbardziej ruchliwymi narodami na świecie. Są wszędzie, bo emigrują, robią bałagan. Podejmują decyzje, które są bez sensu, tak jak Mickiewicz, który w 1848 r. chciał walczyć w obronie Republiki Rzymskiej wraz z kilkunastoma osobami. Ostatecznie do Legionów przyłączyło się ze dwieście osób, a przeciw nim potęga Habsburgów. To nieracjonalne – kilkunastu poetów, którzy mogliby spokojnie żyć i zapraszać na bankiety, idzie walczyć w obronie nieznanych im Włochów.

KAI: Sobieski też mógł siedzieć u siebie i nigdzie się nie ruszać, zapraszając na bankiety.

– Polaków pociąga smak niepewności. Decyzja Sobieskiego nie była do końca polityczna. W duchu Polaków tkwi zamiłowanie do przygody, jest też żyłka awanturnicza. Ale zawsze są po stronie jasności, bo polski naród jest uczciwy, to jego istotna cecha. Kiedyś Gustaw Herling-Grudziński powiedział mi ważną rzecz: że Włochów i Polaków łączy to, że ich wielkość ujawnia się w porażkach, wówczas pokazują swoją najpiękniejszą stronę. Miał rację, Polacy jednoczą się, gdy przegrywają.

Polacy widzą, jak ich kraj rozwija się gospodarczo, ale są też przekonani, że nikt nie zainteresuje się ich dziedzictwem kulturowym i duchowym, a to nieprawda. Ale nie promują się. Źle mówią o Polsce, ale cudzoziemcom nie pozwalają na krytykę. Nie kręcą filmów o Janie Pawle II, bitwie pod Wiedniem czy Monte Cassino, ale nikomu nie wolno tego robić. W „głowach” mają klęskę, uważają za naturalne, że przegrywają.

Tymczasem mają na koncie wiele wygranych, w tym bitwy, tak jak odsiecz wiedeńska, które odmieniły losy Europy, uratowały ją przed zagładą. Był to niesamowity pokaz mocarności i siły. Nad Wiedniem wisiała tragedia i nie wiadomo było, czy Sobieski zdecyduje się na odsiecz. Tymczasem zebrał błyskawicznie wojsko, które galopem, wraz z armatami, podążyło do Austrii, przekroczyło Dunaj. Nikt nie wierzył, że podołają przetransportować armaty na Kahlenberg, co rozstrzygnęło o zwycięstwie. Tylko Polak mógł uznać, że to możliwe. Tak jak „Niepokonani” z filmu Petera Weira, który opisuje prawdziwą ucieczkę kilku więźniów z syberyjskiego łagru, co było inicjatywą Polaka. Nikomu innemu – Anglikowi, Amerykaninowi, nie przyszłoby do głowy, że można uciec na piechotę z Syberii do Indii. I to jest w Polakach, choć może wielu z nich już w to nie wierzy.

KAI: Pan z kolei uznał, że możliwe jest zrobienie filmu o polskim zwycięstwie. Jest już Pan „nasz”?

– Tak. Tak jak Sobieski i Mickiewicz czuli tę adrenalinę, ja też nie miałem pewności, czy projekt się uda, produkcja tego filmu była szaleństwem, a teraz jestem szczęśliwy.

Rozmawiała Alina Petrowa-Wasilewicz

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.