Drukuj Powrót do artykułu

Problemy wynikają ze słabej formacji

14 sierpnia 2011 | 17:44 | aw / ms Ⓒ Ⓟ

Problemy naszego Kościoła, także gromadzenie się świeckich wokół suspendowanego kapłana, wynikają z deficytu duchowości i słabej formacji do życia wewnętrznego – diagnozuje ks. prof. Andrzej Muszala.

Organizator pustelni w Beskidzie Małym i wykładowca na Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie ubolewa, że pojęcie pustelnia zostało ostatnio nadużyte, gdyż z definicji jest ona miejscem duchowego wzrostu, poszukiwania Boga w ciszy i samotności w modlitwie wewnętrznej.

Publikujemy w całości wypowiedź ks. Muszali:

To bardzo dobrze, że kapłani wykazują nieraz wiele inicjatywy; że w Kościele są oddolne ruchy i grupy wiernych, gdyż dzięki nim Kościół rośnie i idzie do przodu. Tak było z II Soborem Watykańskim, który był podsumowaniem rozmaitych wcześniejszych ruchów świeckich katolików i intuicji wielu teologów.

Ruchy są oznaką tego, że wierni szukają „czegoś więcej” w przeżywaniu swej wiary. Każdy człowiek potrzebuje pogłębienia osobistej relacji z Bogiem. Jednakże odkrycie w internecie dość dziwacznej „pustelni” napawa smutkiem, a nawet niepokojem, ponieważ miejsce określane przez ten termin winno być chronione, a nie wykorzystywane instrumentalnie do jakichś „zewnętrznych” akcji, jak np. intronizacji Chrystusa na Króla Polski. To nie ma nic wspólnego z pustelnią, ponieważ jest ona miejscem modlitwy i ciszy, o czym od jakiegoś czasu piszę w „Listach z pustelni” w miesięczniku „List”. Sam także od kilkunastu lat jeżdżę na pustelnię, by pogłębiać moją modlitwę i uczyć jej innych. I zauważam, że przyjeżdża tam coraz więcej ludzi…

Pustelnia to miejsce odosobnione, ale właściwiej – to określony styl życia: w ciszy, milczeniu i pracy, tak jak robili to od wieków benedyktyni, których życie streszcza dewiza „Ora et labora” – módl się i pracuj; służy ona do formowania pogłębionego kontaktu z Bogiem. To jest cel – niewidzialny – wszystko zaś, co stanowi zewnętrzną otoczkę, jest na jego usługach. Budynek, miejsce, polana, pustelnia nie są celem samym w sobie, tylko jednym ze środków, które może prowadzić człowieka do zjednoczenia z Bogiem.

Jeśli mogę się podzielić osobistym doświadczeniem, to sam uczyłem się modlitwy wewnętrznej w jednej ze wspólnot we Francji, będąc na roku szabatowym. Po pięciu latach mojego kapłaństwa stwierdziłem, że coraz bardziej się wypalam, że moja modlitwa staje się rutyną, a nie kontaktem z Bogiem i zacząłem prosić biskupa, żeby mnie zwolnił na taki rok „duchowy”. Okazało się, że nie jest to praktyka zbyt popularna w Polsce, choć księża mają prawo do takich dwunastu miesięcy bez zewnętrznych aktywności, często o tym nie wiedząc.

Uważam, że nic nie zaszkodzi zostawić na boku wszystkie obowiązki i zagłębić się w poszukiwanie Oblubieńca, Któremu oddaliśmy całe nasze życie; wszak także jesteśmy tylko ludźmi. Jeżeli czasem słyszę, że ksiądz miał dwie Msze św., dwa pogrzeby i dwa śluby w jednym dniu, to proszę sobie wyobrazić, jakim wrakiem duchowym staje się już po krótkim czasie. A co dopiero, jeżeli on tak funkcjonuje przez kilka, kilkanaście lat, odprawiając codziennie dwie Msze św., prowadząc wiele katechez, spotkań itp.? Nie dziwi fakt, że pilnie potrzebuje on pustelni! Dlatego postuluję, żeby księża korzystali z roku szabatowego.

Mój biskup był trochę zdziwiony na początku, ale w końcu mnie puścił, za co dziś jestem mu niezmiernie wdzięczny! Dzięki temu pobytowi „na pustyni” na nowo mogłem odkryć modlitwę w ciszy. Co więcej, kiedy dziesięć lat temu wróciłem do diecezji, zacząłem dzielić się z innymi bogactwem, które zostało mi przekazane. W kościele św. Marka w Krakowie co tydzień zapraszam na spotkania modlitewne o modlitwie ciszy; kilkadziesiąt osób przychodzi w każdy wtorek. Pustelnia jest ich przedłużeniem – jeździmy tam, by uczyć się osobistego, pogłębionego kontaktu z Bogiem w modlitwie wewnętrznej, która prowadzi do aktu całkowitego zawierzenia.

Obecnie w naszym kościelnym języku panuje dość duże pomieszanie pojęć, dlatego nie dziwi, że jakiś ksiądz przywłaszcza sobie słowo „pustelnia” dla swojej dziwnej akcji. A z pustelnią ma to tylko tyle wspólnego, że zbudował ją gdzieś na uboczu, nic więcej. To przykre i bolesne, ale świeckim brakuje formacji, dlatego akceptują takie „chwytliwe” propozycje. I trzeba powiedzieć więcej – przez co pewnie się narażę – także wielu księżom brakuje formacji! Stąd potem niezrozumiałe ich pomysły albo wręcz odejścia od kapłaństwa czy nawet Kościoła! Wiem z własnego doświadczenia, że ja również nie miałem formacji do modlitwy wewnętrznej, dlatego szukałem miejsca, w którym mógłbym się tego nauczyć.

Szukałem w Polsce, i z całym szacunkiem – nie znalazłem miejsca, w którym formowano by mnie przez rok do pogłębionego kontaktu z Bogiem. Tymczasem we wspomnianej wcześniej wspólnocie mogłem mieszkać wraz z dwoma innymi księżmi francuskimi i codziennie modlić się przez dwie godziny w ciszy – godzinę rano i godzinę wieczorem. I jeszcze trzy razy w tygodniu w środku nocy. Codziennie otrzymywaliśmy nauki wyjaśniające, o co chodzi w takim przebywaniu sam na sam z Bogiem. Z perspektywy czasu mogę dziś stwierdzić, że jeżeli człowiek jest prawidłowo rozwinięty duchowo, dziwne pomysły nie przyjdą mu do głowy. Wynikają one z braku formacji, a to sygnał, że nie ma w nim podstawowych wartości duchowych. Musi wtedy mieć Chrystusa Króla, ogłoszonego przez parlament.

Cóż jednak dałby taki akt? Byłby kolejnym znakiem zewnętrznym (jak wiele ich już mieliśmy!), który do niczego nie prowadzi. Co więcej, mógłby on być nawet bardzo niebezpieczny, ponieważ groziłby zatraceniem tego, co bezcenne w Chrystusie, i co tak zażarcie chcieli obronić ojcowie patrystyczni oraz chrześcijanie pierwszych wieków – przekonanie, że Syn Boży jest także prawdziwym człowiekiem. Jeżeli traktujemy Go jako podwójnego Króla (przecież On i tak jest Królem Wszechświata!), to przesuwamy niebezpiecznie akcent w stronę Jego boskości do tego stopnia, że w naszej świadomości przestaje być człowiekiem – jednym z nas! Grozi to popadnięciem w herezję, która szerzyła się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, odczłowieczania Chrystusa, która w konsekwencji prowadziła do twierdzenia, że nie mógł On umrzeć na krzyżu. Dlatego Sobór Chalcedoński w 451 roku wspaniale uchwalił, że Chrystus jest prawdziwym Bogiem, ale też prawdziwym człowiekiem, czyli ma podwójną naturę. I nic więcej nie trzeba dodawać! Wielu chrześcijan ciągle jednak ma skłonności dodatkowego koronowania Chrystusa tak, że przestaje patrzeć na Niego jak na prawdziwego człowieka, który – jak my – doświadczał chorób i umarł. W tym, co robi mój brat w kapłaństwie, ks. Natanek, tkwi tu poważne niebezpieczeństwo.

To przykre, ale świeccy, którzy tak łatwo dają się zwieść, też mają niedostateczną formację duchową. Żyjemy w Polsce w dość powszechnym, aczkolwiek fałszywym przekonaniu, że mamy wielu dobrze uformowanych katolików świeckich. Powiem coś bardzo kontrowersyjnego (nie chcę tu generalizować, gdyż nie dotyczy to wszystkich) – oni nie tyle są uformowani, ile raczej przysposobieni do życia według pewnych przepisów: co robić, żeby uniknąć potępienia – spowiadać się, brać udział w rekolekcjach, chodzić na niedzielną Mszę św. itp. – wtedy „będziesz zbawiony”. Owszem, to jest ważne, ale najważniejsza jest świadomość, na którą zwracają uwagę św. Teresa z Avili i św. Jan od Krzyża – że człowiek duchowo się rozwija! Tymczasem my w Kościele w ogóle nie mówimy o wzroście duchowym! Jeżeli człowiek ma dwadzieścia parę lat i otrzymał już podstawową formację, to nie może na tym poprzestać! Musi ciągle szukać – jak oblubienica z „Pieśni nad Pieśniami” – Tego, którego miłuje, rozwijać się, dążyć do doskonałości! I jeśli tego nie uczyni, będzie angażował się jedynie w „zewnętrzne akcje”, nie wiedząc, że jest wezwany na szczyty, które ukazuje autorka „Twierdzy wewnętrznej”. Tu jest – według mnie – ostateczne źródło różnego typu dziwacznych pomysłów w Kościele.

My sami, księża, musimy uderzyć się w pierś – trzymamy świeckich na poziomie pierwszego mieszkania, używając metafory św. Teresy, gdzie szczytem doskonałości jest unikanie grzechu. To bardzo statyczne, smutne (i nudne!) przeżywanie wiary; to zwykły minimalizm! Teresa z Avili ukazuje siedem etapów rozwoju duchowego, które prowadzą do zjednoczenia z Bogiem. Prawdziwy chrześcijanin, jak mówi św. Paweł, cały czas jest w biegu, żeby posiąść Chrystusa. A On stale go prowadzi. Życie z Chrystusem to wielka przygoda!!! Jeżeli chrześcijanie tego nie wiedzą, to nie można mówić o ich formacji, bo nie znają tej podstawowej prawdy!

Dlatego pustelnie są miejscami tak ważnymi; tam człowiek uczy się praw wzrostu duchowego. Teresa z Avili jest doktorem całego Kościoła, to znaczy, że jej przesłanie dotyczy nie tylko rodziny karmelitańskiej, lecz całej wspólnoty wiernych. Ona już jako dziecko budowała sobie w ogródku pustelnie, gdy zaś wstąpiła do zakonu i widziała, że jej klasztor to wielki konglomerat, w którym żyje około 100 sióstr, zapragnęła samotności. I odeszła wraz z czterema osobami do małego domku św. Józefa, by odnaleźć ciszę. Wszyscy, którzy szukają pogłębionego kontaktu z Bogiem, robią to samo – odchodzą na miejsce pustynne, do pustelni… Tak robił sam Jezus! Ciągle znajdujemy Go gdzieś na odludziu, na górze, w zagłębieniu skały, nad brzegiem Jeziora Galilejskiego… Naśladował go w tym Jan Paweł II, który skądinąd miał doskonałą formację karmelitańską i nieustannie wczytywał się w dzieła św. Jana od Krzyża. Kto dziś o tym wspomina?…

Czy możemy sobie wyobrazić powszechną, głęboką formację duchową? Czy jest to możliwe w wielkomiejskiej parafii? – To program realny, ale bardzo trudny. Św. Jan od Krzyża podkreślał, że Bóg chce wszystkich doprowadzić do zjednoczenia ze Sobą, ale znajduje mało takich naczyń, które wytrzymują Jego działanie. Wzrost duchowy prowadzi do etapu, który jest bardzo trudny do przyjęcia przez wielu chrześcijan – do całkowitego zawierzenia i oddania się Bogu. Św. Teresa określała to jako punkt zwrotny między trzecim a czwartym mieszkaniem. Często Bóg wystawia wówczas człowieka na różne próby. To jest próg, o który rozbija się wielu, ponieważ całkowite zawierzenie oznacza śmierć mojego „ego”, Jezus mówił, że kto chce iść za Nim, ma się zaprzeć siebie (lepsze tłumaczenie: zapomnieć o sobie), wziąć krzyż, naśladować Go. Dlatego mówienie o wzroście duchowym to mówienie, że trzeba oddać się Bogu i przestać traktować Go na użytek własnych potrzeb.

Tymczasem księża często robią coś odwrotnego, tzn. uważają, że trzeba zwiększać prośby, intencje, nabożeństwa itp. – im więcej ich, tym lepiej. A przecież nasze prośby nie powinny być na pierwszym miejscu, jak to jest zwykle w ogłaszanych intencjach Mszy św. i w modlitwie powszechnej! Mistrz Eckhart określał taką postawę człowieka bardzo dosadnie – traktujemy Boga jak „dojną krowę” ze względu na to, że daje nam mleko. Tymczasem istotą właściwej relacji z Bogiem – według mistyka nadreńskiego – jest „Gelassenheit”, tzn. całkowite oderwanie się od siebie, ogołocenie, zapomnienie o sobie. Tak właśnie żył Chrystus! Nigdy nie myślał o sobie! – zawsze o Ojcu albo o ludziach i ich potrzebach! Nigdy nie zachował się egoistycznie! Uczył nas mówić: „Bądź wola Twoja”. I to jest kluczowy moment wzrostu duchowego. Jeżeli ksiądz zacznie coś takiego mówić swoim parafianom, to po pierwsze, on sam musi tym żyć, a po drugie, będzie niepopularny, bo nie pójdzie po linii ludzkich żądań.

Z drugiej strony mogę podzielić się też spostrzeżeniem budzącym nadzieję. W tym roku prowadziłem rekolekcje w dużej parafii w Łańcucie, brało w nich udział może z 7 tys. ludzi. Mówiłem o prawach życia duchowego, o wzroście duchowym, o konieczności zapomnienia o sobie. Ludzie byli zasłuchani i wcale mnie nie ukamienowali – wręcz przeciwnie! Na odjezdnym byli niezwykle życzliwi i otwarci, podchodzili, dziękowali…. Okazuje się, że jeżeli głosimy czystą Ewangelię i nią żyjemy, to odkrywamy przed ludźmi zupełnie nowy horyzont wiary – że chrześcijaństwo nie służy temu, żeby mieć łatwe życie, tylko temu, żeby Bogu sprawić radość, żeby Go uszczęśliwić! I wtedy człowiek odrywa się od siebie. To z kolei pragnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Ona nie myślała o własnym zbawieniu, lecz ciągle szukała, jak zaskoczyć Jezusa, jak sprawić Mu przyjemność. Wypowiedziała (ona – także doktor Kościoła!) – bardzo mocne zdanie: „Gdyby – teoretycznie, choć wiem, że to niemożliwe – Bóg nie chciał, żebym była w niebie, to wolę iść do piekła, jeśli tylko tym sprawię Mu radość”. To jest istota, o to chodzi!

Ludzie szukają autentycznego życia z Bogiem. Myślę, że nie będziemy mieć już tłumów w świątyniach i trzeba się z tym pogodzić. Ale gdyby połowa tych katolików, którzy regularnie przychodzą do kościoła, zaczęła pracować nad swoim wzrostem duchowym, to byłoby cudowne! To jest możliwe, ale bardzo trudne, gdyż ksiądz musi zacząć od siebie…

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.