Drukuj Powrót do artykułu

Prof. Trojanowska-Strzęboszewska: nie obrażajmy się na Unię, tylko pracujmy nad jej aksjologią

11 marca 2024 | 15:26 | Tomasz Królak (KAI) | Warszawa Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. Sara Kurfeß / Unsplash

Wszystkie fundamentalne zmiany, które zapadają w Unii Europejskiej podejmowane są w Radzie Europejskiej jednogłośnie. Także rewizja traktatów musi zapaść w ten sposób – mówi KAI prof. UKSW Monika Trojanowska-Strzęboszewska. Starając się o to by Europa nie była aksjologicznie pusta i nie dryfowała w kierunku przez nas niepożądanym, trzeba pamiętać o pluralizmie głosów – ocenia Kierownik Zakładu Studiów Europejskich. Przyznaje, że zadanie nie jest łatwe.

Ekspertka podkreśla, że na forum organizacji unijnych Polska musi wiedzieć, czego chce, a nie tylko to, czego nie chce. Uważa, że taka zamiana naszego podejścia co do bycia w Unii Europejskiej jest obecnie czymś bardzo ważnym.

Jeżeli rzeczywiście zależy nam na tym, żebyśmy byli tą Europą zakorzenioną silnie w spuściźnie i tradycji judeochrześcijańskiej, to jest to praca dla naszych społeczeństw europejskich ­ – zauważa prof. Trojanowska-Strzęboszewska.

Zwraca uwagę na badania, wedle których pożądanym z punktu widzenia procesów negocjacyjnych w Unii Europejskiej byłby dla nas sojusz polsko-niemiecki i byłby on w stanie przeforsować większość rozwiązań.

Tomasz Królak (KAI): Parlament Europejski poparł propozycje zmian w unijnych traktatach w kierunku większej integracji. Dlaczego uznano, że zmiany są konieczne?

Monika Trojanowska-Strzęboszewska: Na to pytanie można odpowiedzieć z dwóch perspektyw: węższej i nieco szerszej. Po pierwsze, Parlament Europejski wykonał to, do czego zobowiązał się w 2022 na zakończenie ogólnoeuropejskiej debaty o przyszłości kontynentu.

W trwającym przez rok procesie uczestniczyły rządy państw członkowskich, parlamentarzyści, instytucje społeczeństwa obywatelskiego ze wszystkich państw. Na koniec sformułowano postulaty, które miałyby dotyczyć kierunków, w jakich powinna zmierzać Unia Europejska, żeby radzić sobie z wyzwaniami współczesności. Parlament Europejski zobowiązał się do tego, że na bazie tych wniosków przygotuje wniosek do Rady Europejskiej czyli organu kluczowego  w sprawie podjęcia kierunkowej decyzji o zmianie traktatów. Innymi słowy, Parlament zrobił coś, do czego był zobowiązany, a pierwszy taki wniosek złożył już w 2022 roku. Ponownie wrócono do tej kwestii w końcu 2022 roku. Jest to, trzeba zaznaczyć, dopiero początek bardzo długiej ścieżki. I to jest węższe rozumienie tej sprawy.

A co do szerszego wymiaru refleksji o przyszłości kontynentu to musimy pamiętać, że projekt integracji europejskiej ma wpisaną zmianę w samą swoją konstrukcję. To jest projekt leciwy, bo ma już ponad 70 lat i zmienia się nieustannie. Unia też jest inna teraz, niż była ponad 30 lat temu gdy powstawała.

Co jest przedmiotem tych zmian?

– Przede wszystkim wymiar geograficzny: przychodzą nowe państwa, ale niektóre, jak Wielka Brytania – odchodzą. Unia powstała na bazie 6 państw, w tej chwili liczy 27, a w perspektywie może mieć 35-37, bo w kolejce są następne kraje. Do drzwi Unii pukają państwa Bałkanów Zachodnich ostatnio oficjalny status kraju kandydującego otrzymały Mołdawia i Ukraina, w kolejce stoi Gruzja, a od lat 90. państwem kandydującym jest Turcja.

Myślę, że zwłaszcza prounijne aspiracje państw Bałkanów Zachodnich wyzwoliły argumentowanie typu: OK, jeśli ktoś ma do nas dołączyć, to musimy się na to przygotować. Po to, żebyśmy mogli działać skutecznie w większym gronie, a ten nowy gość nie zaburzył nam wypracowanego porządku. Podobna narracja zawsze pojawiała się przed kolejnymi rozszerzeniami, także przed tym wielkim rozszerzeniem o 10 krajów, wśród których była Polska.

A drugi wymiar, poza rozszerzeniowym jest związany z tym, czego państwa europejskie doświadczyły w ostatnich latach. To jest seria wydarzeń kryzysowych, począwszy od poważnego kryzysu finansowego w strefie euro, który groził właściwie bankructwem finansów publicznych niektórych państw. Chodzi tu także o kryzys migracyjny, a raczej związany z nim kryzys humanitarny, z którym Europa mierzy się z wielkim trudem. Kolejny kryzys to  pandemia Covid-19 a następnie oczywiście napaść Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. To wszystko spowodowało zmianę sytuacji, w jakiej funkcjonuje Unia Europejska.

Te wszystkie zjawiska wywołały przekonanie, że musimy dostosować traktaty do nowej rzeczywistości. Tym bardziej, że te kryzysy ujawniły szereg deficytów w funkcjonowaniu wspólnoty.

Niemniej w polskiej debacie publicznej propozycje zmiany traktatów wywołały głównie dyskusję wokół suwerenności. Podkreśla się na przykład, że zmiany zakładają daleko idące poszerzenie kompetencji Unii Europejskiej kosztem suwerenności państw członkowskich.  Czy Polsce grozi utrata suwerenności?

– To jest pytanie-pułapka. A to dlatego, że Unia Europejska działa na zasadzie przyznania uprawnień: to, co ci dajemy, do czego cię uprawniamy, to musisz robić – o tym zadecydował Traktat lizboński.

W polskiej dyskusji dotyczącej suwerenności pojawiają się głosy, że Unia dostanie jakieś kompetencje na wyłączność, że będziemy już całkowicie pozbawieni uprawnień w jakichś dziedzinach. Otóż Unia Europejska ma trzy rodzaje uprawnień: uprawnienia wyłączne, takie które dzieli z państwami oraz takie, w których wspiera państwa członkowskie w różnego rodzaju działaniach. Zakresy tych działań w poszczególnych dziedzinach są bardzo wyraźnie ograniczone. Możemy więc zapytać: czy Polska decydując się na podpisanie Traktatu lizbońskiego (który wszedł w życie w 2009) albo wchodząc w ogóle do Unii Europejskiej utraciła suwerenność, skoro delegowała część uprawnień na rzecz Unii?

Musimy pamiętać, że suwerenność jest terminem, który pojawił się bardzo dawno temu, w XVI wieku, kiedy to zrodziła się wizja państw, które kontrolują wszystko, co dzieje się w obszarze ich terytorium. Kilka wieków później nie możemy abstrahować od tego wszystkiego, co się po drodze wydarzyło.

W Europie Zachodniej mamy system państw suwerennych. Co to znaczy? To znaczy, że z jednej strony państwa są splecione ze sobą szeregiem różnego rodzaju zobowiązań i relacji. One nie tyle ograniczają ich suwerenność, co, po prostu,  ta suwerenność jest współdzielona: decydujemy się na to, żeby w jakiejś dziedzinie współdzielić uprawnienia z kimś innym. Dotyczy tego właściwie każda forma współpracy. Natomiast oprócz tego, rzeczywiście jest bardzo silna tendencja do tego, żeby posiadać suwerenny byt państwowy. To są dwie wyraźne tendencje, które cały czas się na siebie nakładają. Widać je bardzo wyraźnie np. w Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii.

To wszystko rzeczywiście ma miejsce, ale musimy pamiętać, że państwa narodowe nie funkcjonują w próżni lecz są ze sobą bardzo silnie splecione. Dlaczego państwa decydują się na współdzielenie suwerenności? Bo kalkulują, że wspólnie realizowana suwerenność, na przykład w dziedzinie bezpieczeństwa, jest dużo bardziej opłacalna dla ich obywateli. To samo dotyczy gospodarki. Czy jesteśmy w stanie funkcjonować bez powiązań gospodarczych? Nie, a jeżeli zobowiązujemy się wejść w jakieś relacje, to je wykonujemy. Ale to nie jest utrata suwerenności.

We francuskiej myśli politycznej podkreśla się, że zawsze można z tych powiązań zrezygnować, co zresztą pokazał przykład Wielkiej Brytanii. Przez obecność w Unii Europejskiej Wielka Brytania nie stała się mniej suwerenna – jest dokładnie tym samym państwem, tylko wyłączyła się z pewnych zobowiązań.

Musimy więc pamiętać, że suwerenność nie “pryska”, nie ucieka, lecz przechodzi na rzecz instytucji. My natomiast jesteśmy tych instytucji częścią, więc to nie jest jakiś zewnętrzny byt w stosunku do nas. Nasi deputowani są w europarlamencie, mamy przedstawicieli w organie decyzyjnym czyli Radzie Unii Europejskiej oraz w organie wykonawczym tj. Komisji Europejskiej. To są nasze instytucje, tak samo jak każdego innego państwa członkowskiego.

Proponowane zmiany zakładają rezygnację z zasady jednomyślności w kilkudziesięciu obszarach oraz przyznaniu Unii nowych kompetencji w pozostałych dziedzinach. Czy to jest dla nas, Pani zdaniem, groźne? A może, przeciwnie, były czy może są konkretne sytuacje, w którym ta zasada może sprzyjać sile Unii?

– Po pierwsze, nie lekceważyłabym tych obaw. W tym sensie, że państwa członkowskie mają już różne doświadczenia z procesami integracyjnymi. My mamy doświadczenie dwudziestoletnie, a inne państwa – nawet siedemdziesięcioletnie. Proces  oswajania się z delegowaniem uprawnień na rzecz Unii był tam po prostu dużo dłuższy. Myślę, że w państwach Europy środkowej i wschodniej, gdzie przez tyle dekad byliśmy pod wpływem jednego imperium jest dużo trudniej przekonywać do podzielenia się świeżo nabytymi uprawnieniami z kolejną organizacją.

Bo pamiętamy jeszcze czasy sowieckiego hegemona i choć żyjemy w zupełnie odmiennych warunkach politycznych, obawiamy się jednak, aby nie zdominował nas inny? W każdym razie od czas do czasu rzucane jest hasło “wczoraj Moskwa, dziś Bruksela”…

– Ten element pojawia się niekiedy w antyunijnej retoryce, choć jest kompletnie chybiony, bo tam nie mieliśmy wyboru, nikt o nic nas nie pytał, od początku byliśmy ofiarami gwałtu. Hasło „wczoraj Moskwa dziś Bruksela” było wykorzystywane także przed referendum akcesyjnym. Myślę, że to jest bardzo krzywdzące przede wszystkim dla ofiar systemu sowieckiego. Unia Europejska jest organizacją absolutnie dobrowolną. Chociażby “Brexit” pokazał, że można z niej wystąpić, pomimo ścisłych relacji między państwami.

Po drugie, wszystkie fundamentalne zmiany, które zapadają w Unii Europejskiej podejmowane są w Radzie Europejskiej jednogłośnie. Także rewizja traktatów musi zapaść w ten sposób. Ale nawet jeśli tak się stanie, to nie jest powiedziane, że wynegocjowany i podpisany traktat wejdzie w życie. Wystarczy bowiem, że jedno państwo zawetuje ten proces i sytuacja może utknąć. Przy czym: ma to swoje dobre ale i złe strony, bo wystarczy jedno państwo, żeby Unia Europejska narażała się na całkowitą nieskuteczność, brak mocy w działaniu.

I to już się działo.

– Tak, podam przykład  dotyczący bezpieczeństwa. W ostatnich miesiącach w Unii Europejskiej mieliśmy naprawdę poważny problem, żeby nałożyć sankcje na Federację Rosyjską. Były one nakładane w różnych obszarach, ale były też próby ich stopniowego zwiększania i wystarczyło jedno państwo, a konkretnie Węgry, żeby to zablokować. Bo to nie jest tak, że w takiej sytuacji wchodzi jakaś część tych zaplanowanych sankcji – po prostu nie jest  wdrażany cały pakiet. Taki proces zachodzi w wielu obszarach unijnego działania. Po prostu państwa dosyć często sięgają po ten środek – myślę, że pod wpływem różnego rodzaju interesów, niestety także zewnętrznych. Tak więc naprawdę powinniśmy się zastanowić, co w takiej sytuacji robić. Bo 26 państw długo było więźniami tego jednego głosu.

Uważa Pani, że to obstrukcyjna postawa Węgier mogła uruchomić działania na rzecz zmian traktatowych?

– Jeśli chodzi o propozycje, które są w tej chwili na stole, to jednym z obszarów, z którego proponuje się wycofać zasadę jednomyślności są właśnie niektóre elementy polityki zagranicznej, jak nakładanie sankcji.

Drugim obszarem jest powiększenie uprawnień Unii Europejskiej w zakresie ochrony zdrowia. Okazało się bowiem, że Unia, pomimo, że różne państwa miały do niej pretensje o bierność wobec szalejącej pandemii Covid, nic nie robi. Ale Unia nic nie robi bo ma jedynie bardzo wąskie kompetencje wspierające. Inicjatywa należy do państw.

Tak więc szereg pomysłów, które teraz pojawia się na stole, rzeczywiście związana jest z tym, co już się w Unii dzieje, czego ona doświadczyła, w tym różnego rodzaju paraliżów decyzyjnych. Przy okazji: nie mamy co ukrywać, wrzucane są różnego typu inne rzeczy, ale po to jest debata publiczna na ten temat, po to śledzi ją tak wielu obserwatorów oraz rządy i parlamenty państw członkowskich, żeby starać się doprowadzić do jakiegoś balansu. Bo nie ma co ukrywać, że w Unii Europejskiej wzrasta pula spraw, które są rozstrzygane większością kwalifikowaną w Radzie. Ale, uwaga, nawet w kwestiach rozstrzyganych w ten sposób, a jest ich niezmiernie dużo, podstawowy sposób funkcjonowania polega na próbie wypracowywania konsensusu.

Sama myśl, że możesz zostać przegłosowanym w takiej procedurze, skłania cię nie do tego by odejść od stołu negocjacyjnego, tylko, żeby w  nim uczestniczyć i starać się wypracować takie stanowisko, które będzie korzystne również dla ciebie.

Mówi się nawet, że jeżeli z negocjacji przedstawiciele państw wchodzą niezadowoleni w równym stopniu to znaczy, że to jest dobry kompromis. Trzeba uczyć się przedkładania swojego interesu narodowego, transformowania go na poziom europejski, pokazywania, że jeśli ja osiągnę korzyść, to ty również ją zyskasz.

Musimy wiedzieć, czego chcemy, a nie tylko to, czego nie chcemy. Myślę, że taka zmiana naszego podejścia co do bycia w Unii Europejskiej jest czymś bardzo ważnym.

A propos zasady “równego niezadowolenia”. Jak odnosi się Pani do argumentów, częstych w polskiej debacie, że zmiany usankcjonują dyktat polityczny państw najbogatszych – z Niemcami i Francją na czele – kosztem pozostałych państw UE?

– To nie bierze się znikąd, dlatego, że nawet teraz, w ramach dyskusji toczonych wokół przyszłości Unii, rządy Francji i Niemiec zwróciły się do najbardziej wpływowych ośrodków analitycznych w Europie, które zajmują sią integracją europejską o przygotowanie pakietu reform dla Unii. Jest on nawet nazywany pakietem francusko-niemieckim, ale kiedy się zajrzy do środka tych rozwiązań, to okazuje się, że niekoniecznie te zagadnienia zyskają poparcie obu tych państw. Treści tam zawarte są bardzo zróżnicowane, idą daleko, są, powiedziałabym, awangardowe w myśleniu o rozwiązaniach unijnych.

Dzisiaj, rzeczywiście, debatą nad przyszłością Europy obydwa te państwa Francja i Niemcy są bardzo mocno zainteresowane, także Belgia, a jeszcze niedawno Holandia ale po ostatnich wyborach w tym kraju sytuacja się zmieniła.

Z drugiej strony są kraje, które są bardzo zainteresowane, lub powiedziałabym wspierają rozszerzenie, co w domyśle oznacza, że mogą widzieć potrzebę jakiegoś dostosowania Unii do potrzeby jej rozszerzenia. I w tej grupie państw jak dotąd była też Polska, a także Słowacja, Czechy, Portugalia, państwa nordyckie.

Natomiast  duet francusko-niemiecki jest motorem w integracji europejskiej. Niemniej, choć ten sojusz często inicjuje pewne procesy zmian, to także często rozpada się on w momencie, kiedy trzeba te zmiany wprowadzić. Warto pamiętać, że w gruncie rzeczy to Francuzi zablokowali traktat ustanawiający konstytucję dla Europy.

Niektóre analizy, na przykład przygotowane przez naukowców z Uniwersytetu Jagiellońskiego, pokazujące wpływ poszczególnych państw na procesy decyzyjne dowodzą, że krajem, którego inicjatywy odrzucane są najczęściej są Niemcy. Natomiast najbardziej w tych głosowaniach zyskuje Cypr. Oczywiście wynika to poniekąd z liczby składanych wniosków, niemniej pokazuje to, że do przeforsowania różnego rodzaju zmian Niemcy potrzebują sojuszników, a ostatecznie, gdy dochodzi do głosowań okazuje się, że Francuzi tym sojusznikiem bardzo często nie są.

Z badań wynika też, że pożądanym z punktu widzenia procesów negocjacyjnych w Unii Europejskiej byłby dla nas sojusz polsko-niemiecki i byłby on w stanie przeforsować większość rozwiązań. I takie są też podpowiedzi politologów.

Podczas debaty nad traktatem pojawiły się także głosy o konieczności zapewnienia tzw. praw seksualnych i reprodukcyjnych w Unii Europejskiej, w których wypracowaniu ma pomagać społeczeństwo obywatelskie. Czy myśli Pani, że może to oznaczać formalny lub nieformalny nacisk na liberalizację prawa aborcyjnego w Polsce?

– Tematy, które w większym stopniu dotyczą zagadnień światopoglądowych czy świata wartości rzeczywiście pojawiają się w debacie europejskiej, zaś z dużą intensywnością zaistniały około 20 lat temu.

A 21 lat temu, kiedy ważyły się losy polskiej akcesji w Unii, Jan Paweł II wypowiedział słynne słowa: “Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej”. Być może okazały się kluczowe,  bo Polacy byli jednak pełni wahań…

– Unię da się zdefiniować w porządku aksjologicznym. Myślę, że państwa europejskie też przechodzą pewne procesy zmian. Na przykład, przyjmując 15 lat temu Traktat z Lizbony w ogólnokrajowym referendum, Irlandczycy powiedzieli mu: nie. Chodziło m.in. o kwestię aborcji. Obawiano się, że wolny rynek spowoduje, że państwo irlandzkie zostanie nakłonione przez przepisy unijne do zapewnienia “usługi” aborcji. Tak się nie stało. Dlaczego? Po pierwsze do Traktatu dołączono protokół irlandzki, który mówi wyraźnie, że poprzez zapisy traktatowe nie jest naruszane wewnętrzne prawo Irlandii w tym zakresie. Pojawiła się też wykładnia przepisu dotyczącego usług mówiąca o tym, że nie można wymusić na państwach członkowskich wykonywania różnego rodzaju usług zabronionych na gruncie ich własnego prawa krajowego.

Również Polska dołączyła do tego Traktatu protokół, w którym wyraziła pewne swoje obawy dotyczące tego, żeby dokument ten nie zmieniał ładu aksjologicznego; nie wkraczał w te dziedziny, które mogą naruszać pewne status quo czy tożsamość światopoglądową, kulturową, narodową państwa członkowskiego.

Z drugiej strony musimy pamiętać, że Traktat z Lizbony jako pierwszy postawił w centralnym miejscu w UE kwestie wartości z naczelną wartością, jaką jest godność osoby ludzkiej, co “przeszło” wprost z chrześcijaństwa.

Naszym celem jest to, byśmy śledzili debatę na temat przyszłości Unii i w niej uczestniczyli. Różne Kościoły są w niej zresztą obecne i wyrażają swoje opinie poprzez COMECE [Komisja Episkopatów Wspólnoty Europejskiej – KAI] starając się zakwestionować te prawa, na które obywatele się nie zgadzają. Gdyby jednak, pomimo wszystko, pojawiło się w Traktacie coś, co mogłoby w jakiś rzeczywisty sposób prowadzić do naruszenia tych praw to, po pierwsze, jest możliwość wyłączenia się spod obowiązywania konkretnego przepisu. Chodzi tu o klauzulę opt-out, którą Unia ma wyćwiczoną przez lata.

Po drugie zaś musimy pamiętać, że wszystkie kwestie światopoglądowe czy aksjologiczne, które wynikają z traktatów wiążą nas o tyle, o ile wynikają z realizacji zobowiązań związanych z członkostwem.

Oznacza to, że możemy na przykład zachować autonomię w dziedzinie edukacji w odniesieniu do takich tematów jak aborcja, eutanazja, edukacja seksualna, transpłciowość?

– Jeżeli Polska będzie chciała korzystać z pieniędzy Unii Europejskiej i finansować szkolnictwo w Polsce, będzie zobowiązana, wydając te pieniądze, do respektowania zasad, na których opiera się Unia. Jedną z nich jest zasada tolerancji. Ale Polska nie musi korzystać z pieniędzy służących wspieraniu edukacji podstawowej.

Niemniej nie sposób nie dostrzec unijnego nacisku czy presji w kierunku zmian regulacji krajowych i to w odniesieniu odniesieniu do tak fundamentalnych kwestii jak rodzina. Na przykład: w grudniu, po 6 latach rozpatrywania sprawy Europejski Trybunał Praw Człowieka (ETPC) w Strasburgu wydał orzeczenie, w którym przyznał, że pary homoseksualne mają prawo do domagania się formalnego zabezpieczenia swoich związków we własnym kraju. Można się zastanawiać, czy to jest zgodne z konstytucyjnym zapisem , że “Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”…

– Dla ścisłości warto pamiętać, że ETPC z siedzibą w Strasburgu nie jest instytucją unijną, ale organem sądowym prawa międzynarodowego, działającym w oparciu o Europejską konwencję praw człowieka. Niemniej Polska jest stroną tej Konwencji, a UE odwołuje się do tej Konwencji w swoim prawie pierwotnym.  Podobne sprawy były już przed tym trybunałem rozstrzygane. Były to skargi przeciwko Rosji, Bułgarii, a w latach wcześniejszych przeciwko państwu włoskiemu. Orzeczenie Trybunału nakłada na Polskę obowiązek przyjęcia regulacji prawnych dla związków jednopłciowych, tak aby zapewnić osobom pozostającym w tych związkach uznanie i ochronę materialną ich praw jak kwestie dziedziczenia, opodatkowania wspólnego, ale też chodzi o prawa niematerialne jak kwestie związane z prawem do wzajemnej pomocy. Nie jest przy tym powiedziane, że regulacja ustawowa związków jednopłciowych wchodzi w prawną kolizję z konstytucyjną ochroną instytucji rodziny i musi z tym być związana zmiana definicji rodziny.

Poza tym, bez względu na wyrok Trybunału, w Polsce toczy się już od pewnego czasu debata nad prawnym uregulowaniem związków jednopłciowych, jest to jeden z postulatów środowisk lewicowych i centrolewicowych obecnych w polskim parlamencie. Chcę powiedzieć, że społeczne oczekiwania w tym zakresie w polskim społeczeństwie także się zmieniają, niezależnie od tego co dzieje się  w wymiarze prawa międzynarodowego. Na kwestię tę nie można patrzeć wyłącznie przez pryzmat obecności Polski w UE, czy też uznawać, że procesy te są importowane z Brukseli, to jest nieporozumienie.

W polskiej debacie pojawiają się też głosy, że Unia Europejska dąży do stworzenia jednego superpaństwa…

– Tylko co to miałoby oznaczać? Zarzuty o hegemonię i imperializm pod adresem UE były forsowane już wielokrotnie. Przy okazji traktatu konstytucyjnego czy nawet w latach przed  powołaniem Unii Europejskiej. Strona brytyjska, powtarzając za Margaret Thatcher argumentowała, że w traktacie o UE nie może się znaleźć słowo na „f”. A chodziło o federalizm, kojarzony w tej tradycji z centralizmem i hegemonią. Obecnie wielu badaczy wprost wskazuje, że Unia już od lat reprezentuje model federalistyczny. Choć rozumiany jest on nieco inaczej, z uwzględnieniem integralnego elementu federalizmu jakim jest obok centralizacji, także decentralizacja i poszanowanie ograniczonej autonomii podmiotów wchodzących w skład federacji europejskiej. Dlatego nie przywiązywałabym się do takich etykiet jak superpaństwo.

Z kolei gdy analizujemy działania UE, rzeczywisty wymiar tego co ta wspólnota dokonuje, pojawia się krytyka mówiąca o jej ‘niedecyzyjności’, bezradności, indolencji w wielu sprawach. Czyli z jednej strony, oczekujemy sprawczości w działaniu, zdolności do realnego oddziaływania w sytuacji konfliktów i zagrożeń, a z drugiej strony, są głosy wyrażające obawy o nadmierne poszerzanie uprawnień unijnych i konieczny zwrot tego kierunku ku zachowaniu względnie pełnej autonomii państw w ramach UE i procesu decyzyjnego. Tylko jak pogodzić te sprawy? Z badań opinii publicznej w UE (badania Eurobarometru z 2023 r.)  wynika, że 81% obywateli UE opowiada się za tym, aby UE posiadała wspólną politykę bezpieczeństwa i obrony, a 75% chce wspólnej polityki zagranicznej. W szczegółach mieszkańcy UE opowiadają się aż w ponad 90% za tym aby wspólnie działać, gdy chodzi o obronę unijnego terytorium, prowadzenie misji humanitarnych poza granicami, ale też rozwiązywanie kryzysu uchodźczego. Nie da się tego zrobić, bez sprawnych i wyposażonych w szerokie kompetencje wspólnych instytucji, które nie są paraliżowane wymogiem jednomyślności. Ale też nie da się tego zrobić bez czegoś jeszcze ważniejszego, a mianowicie zaufania i solidarności między państwami członkowskimi. To musimy wypracowywać.

A jak odbiera Pani głosy tych polskich europarlamentarzystów, którzy oceniają, że proponowane zmiany w traktatach wiodą wprost do utraty polskiej suwerenności?

– Przede wszystkim tu nic jeszcze nie jest postanowione. Droga do zmian traktatów jest daleka. W tej chwili, żeby doszło do zmiany musi być wola polityczna, a jej po prostu nie ma. Większość państw członkowskich nie jest zainteresowana zmianą traktatów w oparciu o Konwent Europejski, a więc zmianą ustroju Unii. To, że Parlament skierował propozycje zmian do Rady ds. Ogólnych to dlatego, że było to jego zobowiązanie. Zrobił to, podkreślam, dwukrotnie. Gdyby rzeczywiście była wola polityczna, to dyskutowalibyśmy o tym już rok temu. Dziś wiemy, że kwestia zmian nie stanie na najniższej Radzie Europejskiej, bo Rada ds. Ogólnych zapowiedziała, że zajmie się tym dopiero 18 grudnia. A więc już został wysłany sygnał, że nie jest to sprawa pilna.

Przywódcy unijni mówią: teraz naprawdę mamy więcej poważniejszych problemów. Nie widzę zatem w tej chwili przestrzeni politycznej na zmianę traktatów. Skąd więc te wspomniane przez pana głosy? To jest gra polityczna, chęć zaznaczenia swojej obecności w Parlamencie Europejskim itd.

I próba pokazania, że jedyną formacją która dba naprawdę o polską suwerenność jest PiS?

– Tak, trwa wyścig o to, kto lepiej o to dba: PiS czy Konfederacja. Myślę, że PiS stając do tego wyścigu forsuje coraz bardziej radykalne hasła. Wykorzystywanie tego, co dzieje się na forum europejskim w debacie krajowej nie jest czymś dobrym.

Niekiedy argumenty, jakie padają z ust niektórych polskich polityków w Parlamencie Europejskim są tam mało rozumiane, nie wiadomo o co chodzi. Często są one oderwane od toczonej tam debaty. Niedobrze, bo my potrzebujemy namysłu nad miejscem Polski w Unii Europejskiej: nad naszymi celami i priorytetami. Ale nie potrzebujemy histerii na temat naszego członkostwa jako takiego. Jeżeli bowiem będziemy tak szarżować z tymi argumentami, to za chwilę nie będzie już innego jak tylko: “wychodzimy”. Poobrażajmy się na wszystko i wyjdźmy… To jest naprawdę niepoważne, ale i, na dłuższa metę, niebezpieczne. Dlatego, że Unia  dla Polski jest przede wszystkim kotwicą bezpieczeństwa, dobrobytu i wysiłków transformacyjnych, które idą w kierunku podniesienia jakości życia naszych obywateli.

Jeżeli więc będziemy te argumenty gdzieś pomijać i szanować pojęciami z XVI wieku, które naprawdę znaczą już coś innego, bo realia wykonywania suwerenności w XXI wieku są zupełnie inne, to jest to także trochę nieodpowiedzialne. Podobna sytuacja miała miejsce w Wielkiej Brytanii w 2016, gdzie spodziewano się, że referendum wygrają zwolennicy pozostania w Unii. Z tym trzeba więc uważać, co nie oznacza konieczności aktywnego udziału w debatach, bo są one ważne.

Jan Paweł II podkreślał ponad ćwierć wieku temu, że „nie będzie jedności Europy, jeśli nie będzie ona wspólnotą ducha”. Czy zmiany traktatów przybliżyłyby nas czy oddaliły od tego ideału? A może dla europejskiej większości ów duchowy wymiar nie ma już – w przeciwieństwie do idei  Założycieli wspólnoty europejskiej – większego znaczenia?

– Unia Europejska jest związkiem między narodami Europy – tak mówi Traktat i tak rzeczywiście jest. Jest tym, czym są te narody. To my budujemy aksjologię Unii Europejskiej. Nie mam już złudzeń, że od lat 50. ub. wieku uległo to dużej zmianie.

Kiedy w latach 90. Jan Paweł II mówił o wspólnocie europejskiego ducha, to główną wartością była też solidarność, to znaczy zobowiązanie do ponoszenia współodpowiedzialności za siebie nawzajem. To jeszcze pobrzmiewa w wielu narodach Europy, to znaczy myślenie o tych, którzy jeszcze w Unii nie są. No bo jak bez tego poczucia solidarności skłonić Portugalczyka czy Hiszpana do tego, żeby ponosił koszty polskiej transformacji gospodarczej czy politycznej? A przecież byliśmy wspierani przez całe lata 90-te zanim weszliśmy do Unii. Gdybyśmy zatrzymali się tylko na kalkulacji zysków i strat liczonych czysto wymiernie, ekonomicznie, to myślę, że jest to nie do utrzymania. Są bowiem kraje, które są płatnikami netto i ponoszą dużo większe wydatki na rzecz Unii niż niej uzyskują. Przystają jednak na to w imię pewnego zobowiązania.

Druga sprawa, to zmieniające się społeczeństwa i narody Europy. Czy zmieniają się dobrze czy źle? To jest sprawa złożona ale istotne jest to, że są one dużo bardziej zróżnicowane wewnętrznie niż były kiedyś. Dotyczy to także Polski, która jest dużo bardziej zróżnicowana niż 30 lat temu. Musimy na nowo odnaleźć się w tej sytuacji ale pamiętając cały czas, że ten projekt ma szanse trwać tak długo, jak te wartości, o których mowa w podstawowym artykule 2 Traktatu, a więc wolność, rządy prawa, demokracja, są głębiej zakorzenione w pewnym ładzie moralnym.

I druga rzecz – zadanie dla narodów i społeczeństw europejskich: jeżeli rzeczywiście zależy nam na tym, żebyśmy byli tą Europą zakorzenioną silnie w spuściźnie i tradycji judeochrześcijańskiej, to jest to praca dla naszych społeczeństw europejskich. Takich polityków trzeba wybierać, na takie decyzje zezwalamy, a na inne nie i pilnujemy tych procesów. Traktat z Lizbony daje tutaj dosyć dużo umocowań tym wartościom, bo jest przecież Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej, która przecież stanowi obowiązujący akt prawny.

Włożono dość duży wysiłek w to, aby w sensie światopoglądowo-aksjologicznym Europa nie była w środku pusta i nie dryfowała w kierunku przez nas niepożądanym. Ale trzeba też pamiętać o pluralizmie głosów. Zadanie  nie jest łatwe.

***

Dr hab. Monika Trojanowska-Strzęboszewska jest adiunktem w Instytucie Nauk o Polityce i Administracji UKSW. Kieruje Zakładem Studiów Europejskich oraz kierunkiem zarządzanie publiczne. W latach 2014-2019 kierowała Zakładem Studiów Europejskich. Ponadto wchodzi w skład Międzyinstytutowego Zakładu Badań nad Migracją oraz  Interdyscyplinarnej Sieci Badań nad Migracją, powołanych na UKSW. Członkini Polskiego Towarzystwa Studiów Europejskich (PTSE).

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.