Drukuj Powrót do artykułu

Prof. Nowik: przegrana Bitwa Warszawska groziłaby światową rewolucją proletariacką

13 sierpnia 2020 | 14:10 | Dawid Gospodarek | Warszawa Ⓒ Ⓟ

Sample Fot. YouTube/Telewizja Republika Kalendarz Historyczny

„Gdyby Bitwa Warszawska zakończyłaby się – a taka groźba istniała – klęską Wojska Polskiego, wówczas cały ten system misternie zbudowany po Wielkiej Wojnie pękłyby jak bańka mydlana, a Europie groziłaby kolejna hekatomba, kolejny kataklizm – światowa rewolucja proletariacka” – mówi w rozmowie z KAI prof. Grzegorz Nowik, kierownik Działu Historii i Badań Naukowych Muzeum Józefa Piłsudskiego.

Dawid Gospodarek (KAI): Bitwa Warszawska jest uznawana za jedną z najważniejszych na świecie, Edgar D’Abernon stwierdził nawet, że jest 18. z nich.

Prof. Grzegorz Nowik: Rzeczywiście, termin „osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata” wprowadził Edgar Vincent D’Abernon, wybitny przedstawiciel establishmentu Imperium Brytyjskiego, który stał na czele misji Ententy do Polski. Przyjechała ona pod koniec lipca 1920 z zadaniem doradzania rządowi polskiemu, jak zawrzeć pokój z bolszewicką Rosją. Znaczenie tej misji było czysto dyplomatyczne, ona w żaden sposób nie wpłynęła na działania wojenne. A największym jej pożytkiem było to, co Edgar Vincent D’Abernon zapisał w swoim dzienniku. Każdego dnia prowadził zapiski, a następnie zredagował je, dodał do tego komentarz i opublikował w książeczce „Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata”.

KAI: Dlaczego była aż tak ważna? Proszę opowiedzieć o jej okolicznościach.

– Ledwie rok wcześniej, w czerwcu 1919 roku, został podpisany traktat wersalski, kończący I wojnę światową z Niemcami. Równolegle były negocjowane inne traktaty – z Austrią, z Węgrami, z Imperium Osmańskim, z Bułgarią – były podpisywane w osobnych pałacach wersalskich i od nich traktaty brały swoje nazwy. Z chwilą, gdyby Bitwa Warszawska zakończyła się – a taka groźba istniała – klęską Wojska Polskiego, wówczas cały ten system misternie zbudowany po Wielkiej Wojnie pękłby jak bańka mydlana, a Europie groziłaby kolejna hekatomba, kolejny kataklizm – światowa rewolucja proletariacka. Edgar Vincent D’Abernon porównał Bitwę Warszawską do bitwy pod Poitiers, kiedy to Karol Młot pokonał saracenów, wyrzucił ich z Francji za Pireneje, dzięki czemu w uczelniach Oksfordu nie naucza się Koranu. Podobnie napisał, że dzięki zwycięstwu pod Warszawą na uczelniach europejskich, w tym na Oksfordzie, nie nauczało się, jakby to miało miejsce po ewentualnej przegranej Polski, np. nauk Stalina, Lenina czy Trockiego. Takie było znaczenie tej bitwy. Mówiąc konkretniej, to było po prostu uratowanie Europy przed zbolszewizowaniem jej i przed podpaleniem przez bolszewików. Mówiąc symbolicznie – płomień światowej bolszewickiej rewolucji ugaszony został w nurtach Wisły.

KAI: Przygasła na dwie dekady…

– Tak, bo w czasie II wojny światowej, tam dokąd sięgnęła stopa żołnierza Armii Czerwonej, ustrój komunistyczny został wprowadzony. Ustrój ten był niezwykle brutalny, ale skala tej brutalności w latach 40. i 50. nie równała się brutalności roku osiemnastego, dziewiętnastego czy dwudziestego w Rosji. Jeśli chodzi o Polskę, groźba była bardzo realna, bo do tego już się przygotowywał Polski Komitet Rewolucyjny w Białymstoku. Nasi rodzimi bolszewicy już się szykowali do eksterminacji polskich elit, groziła nam zagłada wszystkich wykształconych warstw i budowanie nowego świata na takich zasadach, jak to robili bolszewicy. Hekatomba ofiar, hekatomba krwi, zwielokrotniony Katyń – tyle, że dwadzieścia lat wcześniej. To groziło nam, to groziło wszystkim narodom, które ten region zamieszkiwały – całej Europie Środkowo-Wschodniej. Kluczowa była w tym postawa Niemiec, bo nie wiadomo było, jak się zachowają. Tam były rozważane dwa warianty. Jeden taki, że podpiszą traktat, który był już negocjowany z bolszewikami przez Wiktora Koppa w Berlinie, i wystąpią przeciwko Entencie, co łamało traktat wersalski, albo w porozumieniu z Ententą wystąpią przeciwko bolszewikom. W obu przypadkach, jednym i drugim, koszty rewizji traktatu wersalskiego spoczęłyby na Polsce. Jak wspomniałem, w roku 1920 to groziło załamaniem się całego systemu wersalskiego i nie wiadomo, jak potoczyłyby się dalsze losy Europy.

KAI: Historycy niechętnie gdybają.

– Pisarz Marcin Wolski napisał książkę „Jedna przegrana bitwa” i jemu, jako literatowi, wolno podejmować takie dywagacje, zresztą bardzo interesujące. W tej książce snuje wizję, że Armia Czerwona dochodzi do Zatoki Biskajskiej, do Adriatyku, do Morza Śródziemnego, i że cała Europa jest zbolszewizowana, papież niczym święty Piotr ukrzyżowany głową w dół na Placu Świętego Piotra, a chrześcijaństwo wraca do katakumb i tylko w takiej formie może być tajnie praktykowane. Taką wizję kreśli literat. Ja mogę powiedzieć, że to nam groziło, ale jakby to wszystko wyglądało, trudno jest dokładnie określić. Z całą pewnością Armia Czerwona nie zatrzymałaby się na Wiśle i na łuku Karpat, przygotowana już była do agresji na Węgry, na Bałkany, na kraje naddunajskie, los republik nadbałtyckich był oczywiście przesądzony, nikt by nie myślał o jakichkolwiek republikach ukraińskiej czy białoruskiej – te państwa na pewno by nie istniały.

KAI: Jan Paweł II mówił, że to było tak wielkie zwycięstwo, że nie dało się go wytłumaczyć w sposób naturalny. Stąd przylgnęła do tego nazwa „Cud nad Wisłą”. Wspominał, że zwycięstwu towarzyszyła żarliwa modlitwa narodowa. Co Pan myśli o nazwie „Cud nad Wisłą”? Skąd się wzięła?

– „Cud na Wisłą” to pomysł dziennikarza, bardzo zdolnego, który niestety odegrał fatalną rolę w dziejach Polski. To ten, który pod koniec życia żałował słów wypowiedzianych po śmierci Gabriela Narutowicza „ciszej nad tą trumną”. Wolałbym nawet nie wymawiać jego nazwiska, bo odegrał fatalną rolę jako propagandysta. W każdym razie pisał, że przy takim Wodzu Naczelnym i przy takim systemie dowodzenia, popełnionych błędach, to tylko cud może nas uratować. Nawiązywał do „Cudu nad Marną”.

KAI: Proszę przypomnieć, co to było?

– Był to marsz wojsk niemieckich na Paryż w 1914 roku, nazwano go właśnie „Cudem na Marną”, aczkolwiek nie egzaltowano się tym terminem we Francji jak w Polsce, może dlatego, że Francja była bardziej zlaicyzowana. Natomiast ta gwałtowna i niezrozumiała dla społeczeństwa, dla dziennikarzy, nagła odmiana sytuacji wojennej i nad Sekwaną w 1914 roku, kiedy Paryż się jednak obronił, a Niemcy nie wkroczyli do stolicy Francji, i ta w Polsce w 1920 roku, sama jakby prowokowała szukanie nadzwyczajnych opisów. Coś, czego nie rozumiano, zawsze starano się określić czymś niebywałym. Najłatwiej było to złożyć na opiekę Bożą. W Polsce książkę na ten temat napisał ks. dr Józef Maria Bartnik SJ, który dopatrywał się faktów bezpośredniej ingerencji Matki Boskiej. Natomiast mnie, jako historyka, uczono poddawania krytyce wszelkich źródeł.

Wspominałem także o książce Marcina Wolskiego „Jedna przegrana bitwa”, w której opisał Europę zbolszewizowaną, podaną terrorowi komunistycznemu, który potem łagodniał w następnych latach. Jan Paweł II, a wtedy jeszcze młody Karol Wojtyła, który urodził się przed rozstrzygnięciem bitwy, odkrył w sobie powołanie, został wyświęcony na księdza w tajnym, podziemnym Kościele. Ujawniony jako ksiądz został zesłany do łagrów na Syberię, gdzie dzięki swojej ogromnej charyzmie nawrócił komendanta łagru i namówił go na organizację zawodów sportowych jako elementu reedukacji więźniów. I w trakcie tych zawodów sportowych, zimowych oczywiście, na nartach uciekł na Alaskę przez zamarzniętą cieśninę Beringa. Został w radiu Wolna Europa księdzem misjonarzem, gdzie opowiedziano całą jego historię. To przejście po zamarzniętym morzu na Alaskę – prosty lud wierzył, że to sama Matka Boska interweniowała, zdjęła z głowy nałęczkę (jak Danuśka uratowała Zbyszka) i położyła ją na falach. A Karol Wojtyła skromnie twierdził, że w chwilach gdy upadał na duchu, wsparcie odnajdywał w żarliwej modlitwie, żeby Pan Bóg dodał mu sił i dopomógł w dziele opowiedzenia z Ameryki światu o tym, co się dzieje w łagrach i komunistycznej Europie.

Myślę, że powinniśmy tego typu miarę przykładać do tego pojęcia, które nazywa się „Cudem nad Wisłą”. Mianowicie jako do wielkiego natchnienia, jakie ze swojej wiary czerpał naród, społeczeństwo, wojsko. Wszyscy – począwszy od Wodza Naczelnego, który nie rozstawał się z obrazkiem Matki Boskiej Ostrobramskiej, miał go zawsze i wszędzie ze sobą. I to dotyczy całej armii, całego społeczeństwa, które nie zdawało się wyłącznie na oczekiwanie, że Pan Bóg zastąpi wojsko i społeczeństwo w wysiłku obronnym i walce, w organizacji, pracy, działaniu, w dodawaniu siły i poprzez tych ludzi działał na jego wysiłki, na jego postawę, siłę, zjednoczenie, konsolidację, mądrość dowódców, bohaterstwo i dzielność żołnierzy na polu walki. Jeśli mamy mówić o cudzie, to w taki sposób ten cud się zdarzył. Natomiast jeśli chodzi o cud rzeczywisty, to jak dotąd Kongregacja Nauki Wiary w Rzymie w tej sprawie się nie wypowiedziała. I sądzę, że to pytanie w ogóle nie powinno być skierowane do historyka, który dysponuje zupełnie innymi narzędziami, ale do duchownych i teologów, którzy badają takie sprawy.

KAI: Jednym z symboli Bitwy Warszawskiej jest postać księdza Skorupki, ukazywanego jak z podniesionym krzyżem idzie razem z polskimi żołnierzami przeciw Armii Czerwonej.

– Tu muszę zacząć od osobistej dygresji. Otóż jestem instruktorem harcerskim, a wychowałem się w drużynie harcerskiej na warszawskim Grochowie, której przed wojną drużynowym, a po wojnie patronem, już po śmierci, był młodszy brat księdza Ignacego, Kazimierz. Wyrastałem na ich legendzie i mogę zdecydowanie stwierdzić, że jest to niezwykła postać. Ignacy i jego młodszy brat Kazimierz – jeden złożył życie w walce o niepodległość, w obronie niepodległości przeciwko bolszewickiej Rosji, drugi w walce przeciwko hitlerowskim Niemcom jako komendant Szarych Szeregów okręgu Warszawa-Praga, został zatrzymany i zamordowany w obozie koncentracyjnym na Majdanku. Dwóch braci, dwie śmierci w dwóch wojnach światowych w walce z naszymi wrogami. To jest właśnie przykład postawy całego społeczeństwa. Ks. Skorupka jest uosobieniem tej postawy dlatego, że on poszedł do armii nie na rozkaz, ale jako ochotnik, jako prefekt gimnazjum ze swoimi uczniami, których nauczał i którym głosił homilie. Swoją postawą życiową udowodnił prawdziwość swoich słów. To była autentyczna zgodność słów z czynami. Na ich czele maszerował podczas natarcia, chociaż nie musiał tego robić, bo rola kapelana jest przecież inna – nie maszerowanie na czele żołnierzy w tyralierze do natarcia na rosyjskie pozycje. Obie piękne postaci – Ignacy to przykład harcerza, kapłana, społecznika, działacza, nauczyciela… Tu warto też pamiętać, że arcybiskup Kakowski wiązał z jego osobą bardzo duże nadzieje, bo to był znakomity kapłan. On np. głosił kazania w katedrze warszawskiej w okresie Wielkiego Postu i na Wielkanoc w 1920 roku. Przeciętny ksiądz nie dostępuje takiego zaszczytu, takiego odpowiedzialnego obowiązku, jaki jemu został powierzony. To wspaniała postać i muszę przyznać, że samo jej spopularyzowanie to był bardzo dobry zamysł Wydziału Propagandy Wojennej w Sztabie Generalnym. Pewien pisarz i literat tam pracujący był współautorem pomysłu, żeby właśnie w ten sposób przedstawić śmierć ks. Skorupki, który ginie za ojczyznę i za wiarę z krzyżem w ręku, prowadząc żołnierzy ochotników do natarcia pod Ossowem. Takie były okoliczności jego śmierci, bo rzeczywiście szedł z krzyżem w ręku, nie wiem czy miał go cały czas podniesionego do góry, ponieważ nie mamy pełnych świadectw okoliczności jego śmierci, to był poranek, to był gwar bitewny, to było napięcie, chwile emocji w walce i dowódca, Mieczysław Słowikowski, który szedł na czele tego natarcia, samego momentu śmiertelnego ranienia ks. Skorupki nie odnotował w pamięci, tylko zwrócił uwagę, że nagle zginął za jego plecami. I tyle możemy powiedzieć o postaci księdza Skorupki, która jest symbolem postawy całego społeczeństwa polskiego.

Ale skoro już Pan wspomniał ks. Skorupkę to dodałbym, że w Castel Gandolfo oraz na obrazie Kossaka „Bitwa Warszawska” jest nie tylko ks. Skorupka, ale i marszałek Piłsudski. Są wszystkie stany, warstwy społeczne, żołnierze w mundurach wszystkich formacji tworzonych w różnych dzielnicach Rzeczpospolitej, w mundurach koloru szarego z Kongresówki, mundurach z zaboru pruskiego z powstania wielkopolskiego. Są kobiety, gimnazjaliści, harcerze – to jest przykład zjednoczenia społeczeństwa. I jest oczywiście osoba Wodza Naczelnego, którego nie można zapominać, bo samym entuzjazmem nie wygrywa się wojny. Wojnę wygrywa się mądrym planem wojennym, dobrą organizacją. Ja od 30 lat zajmuję się badaniem dokumentów wojny Polski z bolszewicką Rosją. Jak tylko w roku 1990 rozpocząłem pracę w Ministerstwie Obrony Narodowej, zostałem wciągnięty do prac zespołu naukowego, którego kierownikiem był pułkownik dr Marek Tarczyński, wybitny historyk. Dziś ja po nim jestem kierownikiem tego zespołu badawczego. On został stworzony na polecenie ówczesnego wiceministra Obrony Narodowej Bronisława Komorowskiego. Pracujemy dalej nad edycją dokumentów i im bardziej się wgłębiamy w ich opracowywanie, klasyfikowanie, a to są kwerendy i w Polsce, i za granicą, w Anglii, we Francji – tym bardziej ukazuje się nam obraz doskonałej organizacji struktur wojskowych, doskonałej organizacji państwa, konsolidacji narodowej. To były również niezwykle istotne czynniki, które się przyczyniły do zwycięstwa. I zwykle, gdy ktokolwiek pyta mnie o autorstwo planu Bitwy Warszawskiej, odpowiadam, że jest jedna osoba, która ponosi odpowiedzialność za zwycięstwo. Jedna osoba, która by też poniosła całkowitą odpowiedzialność za klęskę – to jest Wódz Naczelny i Naczelnik Państwa, Józef Piłsudski. Co więcej, to nie jest tylko kwestia odpowiedzialności. To wynika z badań. Bez Józefa Piłsudskiego, jego koncepcji prowadzenia wojny z Rosją, bez jego planu rozegrania Bitwy Warszawskiej, ona by zwycięską nie była. Gdybyśmy przyjęli dobre rady Francuzów, które bazowały na doświadczeniach I Wojny Światowej, okopów nad Marną, nad Sommą, to byśmy nigdy tej wojny zwycięsko nie rozegrali. To jest nasza zasługa, polska zasługa i powinniśmy być z niej bardzo, bardzo dumni. Jak to zazwyczaj jest, zwycięstwo ma wielu ojców, jest wielu, który się do tego przyczynili, ale zawsze pełna odpowiedzialność za podejmowane decyzje spoczywa na Wodzu Naczelnym.

KAI: Wspomniał Pan o obrazie w Castel Gandolfo. To też jest ciekawa historia, bo ten polski akcent pojawił się w papieskich apartamentach jeszcze przed Janem Pawłem II, na życzenie Piusa XI, który był nuncjuszem w Warszawie w czasie wojny z bolszewikami.

– Achille Ratti był nuncjuszem apostolskim w Warszawie. To było wznowienie pięknej tradycji z dawnej Rzeczpospolitej przebywania w Polsce nuncjuszy apostolskich. Achille Ratti był jednym z dwóch przedstawicieli dyplomatycznych, który nie wyjechali z Warszawy, pozostali przez cały czas trwania bitwy, aż do jej zwycięskiego rozstrzygnięcia, do końca sierpnia. Do końca wspierał władze Rzeczpospolitej, cywilne i wojskowe, które były na miejscu i odegrał rolę, choć oczywiście w innym miejscu i w innym czasie, podobną do ks. Skorupki. Kiedy na obsadę III linii obronnej, która przebiegała skrajem parku Skaryszewskiego, maszerował w kierunku Nowego Zjazdu batalion kobiecy Ochotniczej Legii Kobiet, to tam, u podnóża dzwonnicy Kościoła Św. Anny, z krzyżem w ręku błogosławił im na drogę właśnie nuncjusz apostolski. To była jego wielka rola, zresztą był zaprzyjaźniony z marszałkiem Piłsudskim, nawiązała się nić osobistych relacji pomiędzy nimi. Ta ich sympatia, wzajemny szacunek, zaowocowały również prowadzeniem korespondencji przez wiele lat później, kiedy już Ratti został papieżem. Kilkanaście lat temu udało mi się opublikować listy między nimi, które były wymieniane w latach dwudziestych. Ciekawostką jest to, że były przepisywane przez Kazimierę Iłłakowiczównę, która była sekretarką Józefa Piłsudskiego, a jeden z listów ma adnotację: „niech Kazia przepisze na ładnym papierze”.

KAI: Bardzo dziękuję za rozmowę.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.