Drukuj Powrót do artykułu

Przypominał Dobrego Papieża – zakończył się diecezjalny etap beatyfikacyjny ks. Posadzego

05 maja 2009 | 16:18 | Stanisław Zasada / ju. Ⓒ Ⓟ

Na prośbę kardynała Augusta Hlonda tworzył przed wojną zgromadzenie, które opiekuje się polskimi emigrantami na wszystkich kontynentach. Dziś ojciec Ignacy Posadzy jest kandydatem na ołtarze.

6 maja w bazylice archikatedralnej w Poznaniu odbędzie się ostatnia sesja diecezjalnego etapu procesu beatyfikacyjnego księdza Ignacego Posadzego, współzałożyciela Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej i założyciela Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla.

Księża Chrystusowcy i Siostry Misjonarki czekali na ten dzień ćwierć wieku. W tym roku minęło bowiem 25 lat od śmierci ich współzałożyciela i założyciela. – Wielu z nas prywatnie uważa ojca Ignacego za osobę świętą – mówi ks. Bogusław Kozioł, postulator procesu beatyfikacyjnego.

Nie tylko księża i siostry tak uważają. Do Domu Głównego Towarzystwa na poznańskim Ostrowie Tumskim wciąż płyną prośby od ludzi świeckich, by zakonnicy modlili się za wstawiennictwem Sługi Bożego o trwałość małżeństwa i zgodę w rodzinie. – Raz w tygodniu modlimy się w tych intencjach – zapewnia ks. Kozioł.

Nowicjusz, mistrz i przełożony

23 sierpnia 1932 roku wysoki, szczupły mężczyzna w czarnej sutannie i kapeluszu przyjechał do Potulic, dużej wsi koło Nakła na Kujawach. Kilka dni później dołączyło do niego ponad 30 kandydatów do powstającego zgromadzenia, które miało zamiar poświęcić się pracy wśród emigrantów. Wszyscy zamieszkali w posiadłości podarowanej przez hrabinę Anielę Potulicką. Tak zaczęły się dzieje Towarzystwa Chrystusowego dla Wychodźców, jak nazywało się pierwotnie zgromadzenie.

Ks. Posadzy (na starych fotografiach często w kapeluszu) miał dostać do pomocy dwóch kapłanów z innego zgromadzenia, którzy zajęliby się duchowym przygotowaniem młodych kandydatów. Nic jednak z tego nie wyszło. Musiał więc sam występować w kilku rolach naraz – był zatem nowicjuszem, mistrzem nowicjatu i przełożonym.

Nowe zgromadzenie szybko zyskuje popularność. Po kilku latach działalności ma już 20 księży, prawie stu kleryków i dwustu braci oraz aspirantów. Pierwsi chrystusowcy zaczynają wyjeżdżać na misje do Anglii, Estonii, Francji i Włoch.

Kiedy wybuchła wojna polskie zgromadzenie znalazło się na czarnej liście okupanta. Nie zaprzestało jednak działalności. Ojciec Posadzy wysyłał współbraci do Rzeszy – wyjeżdżali tam jako robotnicy przymusowi i potajemnie prowadzili duszpasterstwo wśród wywożonych na roboty Polaków.

Sam ukrywał się w Krakowie, gdzie pod zmienionym nazwiskiem podawał się za niemieckiego księdza. Raz omal nie wpadł. Był w klasztorze kamedułów na Bielanach, gdy wpadło tam gestapo. Przed podejrzeniami uratowała go świetna znajomość niemieckiego.

Uczniowie strajkują

Szadłowice koło Inowrocławia, jedna z najstarszych wsi na Kujawach. Tutaj 17 lutego 1898 roku urodził się Ignacy Posadzy. Pochodził z wielodzietnej rodziny rolniczej. Zachowało się zdjęcie z przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej. Odświętnie ubrany Ignacy trzyma w ręku zapaloną gromnicę – prawie tak wysoką jak on sam. – Od dziecka wychowywany był w głębokich tradycjach religijnych i patriotycznych – opowiada ks. Kozioł.

Z patriotyzmu szybko przyszło mu zdać egzamin. Gdy w 1905 roku w szadłowickiej szkole ludowej pruski zaborca wprowadził naukę religii po niemiecku – siedmioletni Ignacy przystąpił ze wszystkimi dziećmi do strajku.

Trwała jeszcze I wojna światowa, gdy po maturze w Inowrocławiu wstępował do Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. Święcenia kapłańskie przyjął już w wolnej Polsce w gnieźnieńskiej katedrze. Jest wikariuszem poznańskiej Fary i prefektem Seminarium Nauczycielskiego w Poznaniu. Współpracuje z „Przewodnikiem Katolickim”.

Jeszcze jako kleryk, w czasie studiów teologicznych w Munster i w Fuldzie, zetknął się z polskimi emigrantami. Podobno wielki wpływ wywarła na nim relacja niemieckiego księdza. Duchowny opowiadał o polskiej dziewczynie, która umierała bez sakramentów, bo nie znała niemieckiego, a żaden z niemieckich księży polskiego.

Poruszony tą historią kleryk Posadzy zaczął odwiedzać polskich emigrantów i uczyć ich katechizmu. Były to czasy, kiedy w Berlinie mieszkało więcej Polaków niż w znajdującym się pod pruskim zaborem Poznaniu.

Gdy został księdzem wizytował ośrodki polonijne w Danii, Argentynie, Brazylii i Urugwaju. Jeździł tam z polecenia Urzędu Emigracyjnego i Prymasa Augusta Hlonda. Nie spodziewał się zapewne wtedy, że niebawem jego kapłańskie życie zwiąże się całkowicie z polskimi emigrantami.

Do spowiedzi i do lekarza

– Czy ksiądz podejmie się zorganizowania zgromadzenia dla Polonii? – spytał w 1931 roku kardynał August Hlond 33-letniego wikariusza poznańskiej Fary.

Ówczesny Prymas od dawna nosił się z zamiarem założenia zgromadzenia, które pracowałoby wśród emigrantów. Jeżdżąc po świecie napatrzył się, jak oderwani od rodzinnych korzeni i pozbawieni kontaktu z polskim kapłanem rodacy odchodzą od wiary i rozmijają się z moralnością.

„Nikt z nas nie może być obojętny na to, że czwarta część narodu żyje wśród obcych, w trudnych i nienormalnych warunkach” – powtarzał kardynał Hlond. I dodawał: „Ratować braci na wychodźstwie, to święty obowiązek katolicki i polski”.

W 1929 roku papież Pius XI mianował Prymasa Hlonda protektorem polskiej emigracji. Za zgodą Watykanu kardynał podjął decyzję o założeniu specjalnego zgromadzenia, które zajmowałoby się tylko pracą duszpasterską w środowiskach polonijnych. Misję jego tworzenia powierzył właśnie księdzu Posadzemu.

– Poprosiłem Księdza Prymasa o kilka dni do namysłu – wspominał później o. Posadzy tamtą pamiętną rozmowę z Prymasem. Po wyjściu z rezydencji kardynała poszedł do spowiedzi, żeby zasięgnąć rady swojego kierownika duchowego. „Z ust jego usłyszałem słowa zachęty do obrania tej Woli Bożej” – zapisał w swoich wspomnieniach. Jako że był wątłego zdrowia, udał się też do lekarza. Usłyszał, że może zaryzykować.

Ryzykował nie tylko zdrowiem. – Jako kapłan z kilkunastoletnim stażem miał już wyrobioną pozycję wśród diecezjalnego duchowieństwa – uważa postulator. – Teraz zaczynał wszystko od zera, nie mając pewności, jak się to potoczy.

Potoczyło się dobrze. Obecnie spośród prawie 500 chrystusowców ponad połowa pracuje w 18 krajach świata na sześciu kontynentach. – Najnowsza fala emigracji pokazała, że wciąż jesteśmy potrzebni – mówią nie bez dumy chrystusowcy.

Ale po drodze było wiele trudnych momentów. Rozwiązywać przyszło je właśnie Posadzemu.

Porażka Służby Bezpieczeństwa

Koniec wojny postawił przed Towarzystwem Chrystusowym nowe zadanie. Kardynał Hlond wysyłał zgromadzenie na Pomorze Zachodnie. „Pójdziecie w warunki ciężkie. Ciężkie dla tego ludu, który się osiedla na Zachodzie, aby sobie budować nową zagrodę. Lud jest niespokojny, podrażniony, bo stwarza sobie byt wśród wielkich trudności. On na księdza patrzy jak na doradcę, jak na opiekuna, jak na ojca” – mówił Prymas do chrystusowców udających się na ziemie, które po kilku wiekach niemieckiej dominacji powróciły do Polski.

6 maja 1945 roku chrystusowiec Florian Berlik odprawił Mszę świętą w szczecińskim kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa. Była to pierwsza od kilku wieków katolicka liturgia sprawowana w tym mieście w języku polskim. Wydarzenie to urośnie potem do rangi symbolu.

Chrystusowcy zorganizowali na Pomorzu Zachodnim sieć parafii dla przesiedlonych rodaków z Kresów Wschodnich i osadników z centralnej Polski. Śladem powojennej działalności chrystusowców na Pomorzu są prowadzone przez nich do dziś parafie w Szczecinie, Goleniowie, Stargardzie Szczecińskim czy Pyrzycach.

O wiele trudniej było wtedy realizować chrystusowcom swoją misję poza granicami kraju. Komunistyczne władze nie pozwalały wyjeżdżać duchownym za granicę. Zakaz zelżał dopiero po 1956 roku. Ale i tak trudno było wyjechać do Niemiec Zachodnich, Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych, gdzie były największe skupiska Polonii.

Chrystusowcy radzili sobie w ten sposób, że wyjeżdżali na przykład do Australii lub Brazylii, na co łatwiej można było dostać pozwolenie. Stamtąd zaś udawali się dopiero do Niemiec bądź Stanów Zjednoczonych.

Gdy pierwsi członkowie Towarzystwa zaczęli dostawać paszporty, na Posadzego zaczęły padać podejrzenia o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. – Dlaczego oni dostają paszporty, a inni księża nie? – zaczęto szeptać nawet w środowisku duchownym. – Ojciec znosił to boleśnie – przyznaje ks. Kozioł.

Podczas procesu beatyfikacyjnego sprawdzano także zawartość teczek IPN. – W takich sprawach trzeba mieć stuprocentową pewność – tłumaczy postulator. I dodaje: – Służba Bezpieczeństwa przyznała się do porażki. W jednym z dokumentów zachowała się notatka: „Próbujemy pozyskać Posadzego, a on nas kiwa jak chce”.

W 1951 roku kapituła generalna zgromadzenia nadała ojcu Posadzemu tytuł Współzałożyciela Towarzystwa Chrystusowego. Siedem lat później założył wspierające chrystusowców Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Chrystusa Króla. Był to czas, gdy władze zakazywały tworzenia nowych wspólnot zakonnych. By ominąć zakaz – oznajmił władzom, że zakłada… kolejny dom sióstr felicjanek. – Ale sprawa i tak wyszła szybko na jaw, bo był nieustannie inwigilowany – opowiada ks. Kozioł.

W 1968 roku zrezygnował z funkcji generała chrystusowców – pełnił ją przez pięć kolejnych kadencji. Miał wtedy 70 lat. – Był już bardzo schorowany – mówi postulator. W testamencie napisał: „Na sądy Boże idę z drżeniem, pomnąc na niezliczone grzechy i niedbalstwa moje”.

Zmarł 17 stycznia 1984 roku. W telegramie nadesłanym na uroczystości pogrzebowe Jan Paweł II nazwał go człowiekiem, który „głęboko wpisał się we współczesne dzieje Kościoła w Polsce”.

Order od komunistów

Ksiądz Bogusław Kozioł usłyszał o ojcu Posadzym, gdy w 1992 roku wstępował do Towarzystwa Chrystusowego. Dziś jego życiorys ma w małym palcu. Najpierw pisał o Posadzym doktorat. Kilka lat temu został postulatorem jego procesu. Mówi, że od ojca Posadzego nauczył się jednej ważnej rzeczy. – Że nawet w najtrudniejszych momentach należy pokładać ufność w Bogu – mówi ks. Kozioł.

„Cierpienie trzeba przyjąć jako wyraz woli Bożej” – to jedno z ulubionych powiedzeń ojca Posadzego. Znają je wszyscy chrystusowcy.

Trudnych momentów mu nie brakowało. Jak chociażby wtedy, kiedy po wojnie, gdy chrystusowcom nie pozwalano wyjeżdżać za granicę, słyszał nieraz od innych księży: „Rozwiążą was”. – Ojciec ufał, że stalinizm kiedyś przeminie i wyjazdy staną się możliwe – mówi postulator.

Zmarły rok temu były generał chrystusowców, ks. Czesław Kamiński lubił opowiadać, jak dyrektor komunistycznego Urzędu ds Wyznań przywiózł ojcu Posadzemu odznaczenie za rzekome zasługi dla Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Ojciec Posadzy wziął do ręki order i… schował go do kieszeni urzędnika.

– Ale później sprawa ta dręczyła go – dodaje ks. Kozioł. – Wyrzucał sobie, że po ludzku sprawił temu człowiekowi przykrość.

„Na co dzień przypominał raczej Jana XXIII” – opowiadał w jednym z wywiadów ks. Czesław Kamiński, porównując ojca Posadzego do Dobrego Papieża. Wielu z tych, którzy poznali go osobiście, najbardziej wspomina jego uśmiech.

Patronowie emigracji

17 lutego 2001 roku – dokładnie 17 lat i miesiąc po śmierci ojca Posadzego – w poznańskiej katedrze rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Osiem lat później w tym samym miejscu odbędzie się jego ostatnia publiczna sesja. Ponad 20 tomów liczących po przeszło 300 stron akt – w których zebrano świadectwa osób znających Sługę Bożego oraz jego liczne pisma – zostanie uroczyście zalakowanych. Tak zabezpieczone dokumenty przewiezione zostaną następnie do Rzymu.

Zamknięcie procesu diecezjalnego to dopiero pierwszy etap do świętości. O tym, czy kandydat na ołtarze może być beatyfikowany, rozstrzygnie watykańska Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych. Do ogłoszenia błogosławionym wymagany jest też cud dokonany za przyczyną takiej osoby.

Księża Chrystusowcy czekają na wyniesienie na ołtarze nie tylko ojca Posadzego. Od kilkunastu lat toczy się także proces beatyfikacyjny kardynała Hlonda, założyciela Towarzystwa Chrystusowego. – Da Bóg, że będziemy mogli nazywać go Patronem Polskiej Emigracji – powtarza chrystusowiec i historyk Kościoła, ks. Bernard Kołodziej.

Czyim patronem mógłby być ojciec Posadzy po ewentualnej beatyfikacji?

Ks. Kozioł: – Jeśli w niebie istnieje jakaś specjalizacja, to może zostanie patronem jedności rodzin. To także problem emigracji, która nie służy dobrze rodzinie.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.