Drukuj Powrót do artykułu

Sobór Watykański II oczami ewangelika

08 listopada 2012 | 08:50 | Grzegorz Polak / br Ⓒ Ⓟ

Czy Dekret o ekumenizmie Soboru Watykańskiego II stracił na aktualności, do jakich rewelacyjnych uzgodnień doszli teologowie katoliccy i luterańscy, i dlaczego, mimo to, ekumenizm nie posuwa się do przodu – mówi w wywiadzie dla KAI wybitny ekumenista i teolog luterański prof. Karol Karski.

KAI: Co się takiego się stało, że po wiekach wzajemnej niechęci świat protestancki przyjął z nadzieją zapowiedź Soboru Watykańskiego II, wyrażoną przez Jana XXIII?

Prof. Karol Karski: Jak sięgam pamięcią, bo już wtedy w sposób świadomy tym sprawom się przyglądałem jako student Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, to w początkowym okresie było więcej nieufności niż optymizmu i przekonania, że się coś zmienia. To w polskim kontekście, w sytuacji Kościołów mniejszościowych, które miały, zwłaszcza po drugiej wojnie światowej, nienajlepsze doświadczenia w kontaktach z Kościołem rzymskokatolickim, mogło być zrozumiałe. Ale jak się śledziło wypowiedzi środowisk protestanckich za granicą, to tam też podchodzono do soboru z dużą rezerwą. Dzisiaj z perspektywy lat próbujemy upiększać całą sytuację, ale nie możemy zapominać, że Jan XXIII zapowiadając zwołanie Soboru właściwie nie miał sprecyzowanej jego wizji. Dodatkowe zamieszanie wzbudzała deklaracja Papieża, że ma to być Sobór wszystkich chrześcijan. W środowiskach protestanckich pytano: co to ma znaczyć? Wypowiedzi Jana XXIII, jeżeli chodzi o inne Kościoły, właściwie niczym się nie różniły od enuncjacji jego poprzedników, bo też była w nich mowa o powrocie do wspólnego domu. Dopiero dynamika wydarzeń, kontakty Papieża z przedstawicielami innych Kościołów i zaproszenie ich na obrady do Watykanu w charakterze obserwatorów doprowadziły do ocieplenia wzajemnych stosunków i zmiany klimatu.

KAI: We wszystkich katolickich opracowaniach na temat Soboru podkreśla się, że bardzo ważny był udział obserwatorów z innych Kościołów, choć, rzecz jasna, nie mieli oni prawa głosu. Mogli oni jednak zobaczyć inne oblicze Kościoła, który nie potępia „heretyków”, ale wyciąga dłoń do dialogu.

– To był pewien proces. Śledząc obrady Komitetu Naczelnego Światowej Rady Kościołów z czasu pierwszej fazy Vaticanum II można zauważyć, że do Soboru podchodzono z pewną rezerwą. Tym bardziej, że ŚRK od lat zapraszała Kościół katolicki do ruchu ekumenicznego i to zaproszenie nie było przyjmowane. Podobną rezerwę zachowywała Światowa Federacja Luterańska. Mówiono: zobaczymy, co z tego wyniknie. Jednak klimat stopniowo zaczął się zmieniać, a ta zmiana przeniosła się na szerokie kręgi ekumeniczne. Stało się to dzięki obserwatorom z ramienia Światowej Rady Kościołów, którzy informowali o tym, co się dzieje na Soborze gremia ekumeniczne oraz swoje rodziny wyznaniowe.

Moim zdaniem kapitalne znaczenie miała tu postać Jana XXIII. Jego największym dokonaniem było to, że wzbudził on zaufanie ekumenicznych obserwatorów.

KAI: Czy można go zatem nazwać Papieżem ekumenicznego przełomu?

– W dalszym ciągu będę się upierał, że jeżeli chodzi o myślenie Jan XXIII niewiele się różnił od Piusa XII. W pewnym sensie trochę przypominał późniejszego Gorbaczowa, który zrezygnował ze stosowania ostrych środków. Papież zrezygnował z wszelkich potępień, zachęcał do dialogu, nie interweniował, gdy w auli soborowej ujawniały się bardzo różne poglądy, także radykalne. Pozwalał, żeby stanowisko Kościoła katolickiego się ucierało i tą swoją postawą zaskarbił sobie po stronie niekatolickiej opinię papieża pojednania.

KAI: Czy obserwatorzy niekatoliccy mieli jakiś wpływ na treść dokumentów soborowych, zwłaszcza Dekretu o ekumenizmie?

– Jak sama nazwa wskazuje byli oni obserwatorami i nie mieli żadnej możliwości bezpośredniego oddziaływania. Natomiast wiadomo, że kardynał Augustin Bea, pierwszy przewodniczący ówczesnego Sekretariatu do spraw Jedności Chrześcijan, bardzo poważnie ich traktował, regularnie się z nimi spotykał, a ich opinie przekazywał ojcom soborowym. W jakimś sensie miały one wpływ na kształt dokumentów, przynajmniej niektórych, jak Konstytucja dogmatyczna o Kościele, czy Dekret o ekumenizmie. Poza tym obserwatorzy mieli też swoje indywidualne kontakty z ojcami soborowymi. Z kardynałem Ottavianim to raczej nie próbowali rozmawiać, bo wiedzieli, że niczego nie wskórają, ale spotykali się z bardziej otwartymi ojcami soborowymi jak kard. Alfrink czy kard. Koenig. Wiadomo, że każdy dokument, zanim został zatwierdzony, miał kilka wersji, a wokół każdej toczyła się burzliwa nieraz dyskusja. Nie ulega wątpliwości, że w dyskusjach brano też pod uwagę głosy obserwatorów.

KAI: Eklezjologia soborowa nie pozostawiła jednak złudzeń, który Kościół jest prawdziwy.

– Tak, ale zostało to inaczej sformułowane niż dotychczas. Warto jednak zwrócić uwagę na istotną zmianę języka. Od samego początku obrad pojawiło się pojęcie „bracia odłączeni”. „Heretyków” i „schizmatyków” już nie było, a przecież przez stulecia takie określenia to był standard. Mianem heretyków określano protestantów, a schizmatyków – prawosławnych. To, że już o nas nie mówią „heretycy”, ale bracia odłączeni, miało niewątpliwie wpływ na zmianę stosunku niekatolików do Soboru i do Kościoła katolickiego.
Po jakimś czasie pojawiła się refleksja i pytanie: kto się od kogo odłączył? Pytali na przykład prawosławni, którzy do dzisiaj twierdzą, że to Rzym się od nich odłączył. Później sugerowano, że lepsze byłoby określenie „bracia rozłączeni”, ale w tym pojęciu „bracia odłączeni” widać było jednak nową jakość.

KAI: Teraz już się go nie używa, katolicy o innych chrześcijanach mówią po prostu: siostry, bracia.

– Tak, ale pamiętam, że wtedy zachwycaliśmy się tym określeniem, bo zwiastowało ono nowe pozytywne nastawienie wobec nas.

KAI: Czy Dekret o ekumenizmie wystarczy na dzisiejsze czasy, czy jest to teologiczna ramota?

– Ten tekst na pewno jest w dalszym ciągu jeszcze pomocny. Jednak od dawna z naszej strony oczekujemy na pójście naprzód ze strony kolejnych papieży. Okazuje się jednak, że zarówno Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI nie wyszli poza literę dokumentów soborowych.

KAI: Na czym miałby ten postęp polegać?

– Chodziłoby o możliwość wspólnego przystępowania do Stołu Pańskiego. Mimo, że dokumenty soborowe tego nie umożliwiają, w pierwszych latach po Vaticanum II, praktykowanie interkomunii było codziennością. Zwłaszcza na Zachodzie. Osobiście wiele razy mogłem to zaobserwować. Zapytałem kiedyś jednego z księży kanadyjskich na jakiej podstawie to robi, skoro Watykan na to nie pozwala. On mi odpowiedział – a było to w latach 70. ubiegłego stulecia – „Watykan jest Watykanem, a ja jestem dla siebie Watykanem”. Wtedy wielu katolików nie miało absolutnie żadnych hamulców, jednak obecnie encyklika Jana Pawła II „De Eucharistia” zdecydowanie zabrania interkomunii. Jeżeli się ją dzisiaj praktykuje, to w bardzo ograniczonym stopniu. Biskupi na Zachodzie przez wiele lat przymykali oko na te praktyki, dzisiaj reagują na nie nawet restrykcyjnie. Kościoły ewangelickie, zwłaszcza w krajach, gdzie protestantów jest mniej więcej tyle samo co katolików, jak np. w Niemczech, wielokrotnie apelowały, aby przynajmniej w niektórych wypadkach małżeństwa mieszane mogły przystępować do Stołu Pańskiego. Sprawa jest do dzisiaj nie załatwiona. Wydaje mi się, że jest to dzisiaj największy problem w stosunkach ekumenicznych. Jak tu mówić o wspólnocie, skoro nie możemy wspólnie przystępować do Stołu Pańskiego? Ze strony protestanckiej nie ma tutaj żadnych przeciwskazań.

KAI: Ale Pan Profesor doskonale wie, że istnieje nieprzekraczalna bariera ze strony katolickiej ze względu na inne rozumienie kapłaństwa, co ma bardzo poważne konsekwencje teologiczne.

– Oczywiście. Te spory toczą się od lat, kiedy kard. Ratzinger był jeszcze prefektem Kongregacji Nauki Wiary. To wszystko się kręci wokół eklezjologii. Po prostu Kościoły protestanckie, w rozumieniu Kościoła rzymskokatolickiego, nie są Kościołami w pełnym tego słowa znaczeniu. A z tego wynika, że duchowni protestanccy nie są duchownymi w rozumieniu katolickim, a sakrament przez nich udzielany nie jest właściwie sakramentem.

KAI: Kościół katolicki traktuje Eucharystię jako serce Kościoła, jako coś najważniejszego. Skoro nie pozwala przystępować do Komunii św. osobom, które zawarły ponowny związek małżeński, to trudno się dziwić, żeby pozwoli katolikom na wspólne przystępowanie do Stołu Pańskiego z innymi chrześcijanami. Choć i ja, tak jak wielu katolików, marzę o interkomunii.

– Jeśli się tego problemu nie rozwiąże, ekumenia nie pójdzie do przodu. Bo stoimy przed murem: jest pięknie, rozmawiamy ze sobą, zapraszamy się, dyskutujemy, dialogujemy, ale gdy przychodzi do nabożeństwa, okazuje się, że nie możemy wspólnie przystępować do Stołu Pańskiego.

KAI: Interkomunia nie ma być środkiem do jedności, ale jej celem….

– Jeżeli chodzi o naszą stronę, to, jak Pan wie, dopuszczamy wszystkich i katolicy też u nas przystępują do Eucharystii. Świętej pamięci ksiądz Roman Indrzejczyk robił to permanentnie, wręcz można powiedzieć prowokacyjnie. Zdarzało mi się też widzieć katolicką siostrę zakonną, która w czasie Tygodnia Modlitwy o Jedność Chrześcijan przystępowała do Komunii w naszym, luterańskim kościele Świętej Trójcy. Ale są to oczywiście indywidualne decyzje, z punktu widzenia doktryny Kościoła katolickiego nie do przyjęcia. Jeżeli tu się nic nie ruszy, będziemy tkwić w miejscu i ciągle mówić o tym, co już osiągnęliśmy.

KAI: Ale my jeszcze o tym nie mówiliśmy, dlatego zapytam. Sobór zapalił zielone światło dla dialogu teologicznego. Co, zdaniem Pana Profesora, jest najważniejszym osiągnięciem dialogu rzymskokatolicko- protestanckiego?

– Na pewno wspólna deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu. To był, można powiedzieć, spór wokół tego, w jaki sposób poszukujemy zbawienia. Czy jedynie z łaski, czy człowiek jednak w jakiś sposób współdziała z Bogiem na tej drodze. Obie strony wspólnie orzekły, że problem ten nie jest już przeszkodą w drodze do jedności. Mimo, że w tym głównym sporze już doszliśmy do porozumienia, nie możemy do końca go „skonsumować”, bo nie mamy interkomunii. Gdyby w XVI w. na tym tle obie strony doszły do porozumienia, prawdopodobnie nie byłoby rozłamu. Jednak w ciągu stuleci doktryny obu Kościołów rozwijały się odrębnie. Kościół rzymskokatolicki swoją naukę wzbogacał o dogmaty – o nieomylności papieża, o jego prymacie jurysdykcyjnym, czy dogmaty maryjne, które też przyczyniły się do tego, że przepaść między nami się pogłębiła. My na ten temat do dziś nie rozmawiamy, te sprawy pozostają właściwie poza debatą.

KAI: A czy największym problemem w dialogu katolicko-ewangelickim nie jest jednak prymat papieski?

– Prymat papieski nie dotyczy wyłącznie relacji z protestantami, ale także ze starokatolikami czy prawosławnymi. W zasadzie tego prymatu, z różnych powodów, nie uznaje nikt. Prawosławni swoje stanowisko motywują nieco inaczej niż protestanci, a starokatolicy powstali na gruncie protestu wobec dogmatu o nieomylności papieża. Choć trzeba przyznać, że papieże, poza jednym przypadkiem w 1950 r. ( dogmat o Wniebowzięciu Najświętszej Maryi Panny) bardzo oszczędnie korzystali z tej prerogatywy. Teoretycznie rzecz biorąc można powiedzieć, że nawet Sobór Watykański II był niepotrzebny, bo papież mógłby z mocy swojego urzędu, dogmatu nieomylności i prymatu jurysdykcyjnego zadekretować to i tamto.

KAI: Mimo jednak wymienionych przez Pana zastrzeżeń i braków, nie zaprzeczy chyba Pan Profesor, że Sobór Watykański II, miał epokowe znaczenie dla całego chrześcijaństwa?

– Istotne jest to, że kontakty, rozmowy – oficjalne, półoficjalne, całkiem nieoficjalne to chleb codzienny nawet w Polsce, gdzie procesy ekumeniczne postępowały wolniej. Nie ma właściwie ważnego wydarzenia w naszych Kościołach, żebyśmy się wzajemnie nie zapraszali. Podam skromny przykład. Niedawno obchodziliśmy w parafii setną rocznicę urodzin naszej parafianki, która mieszka w Zielonce, a przez wiele lat była nauczycielką i społecznicą w Wołominie. Oczywiście na uroczystość był zaproszony proboszcz katolicki. Przysłał on piękny list, usprawiedliwiając obowiązkami swoją nieobecność, ale wychwalał luterankę. Czy było to do pomyślenia 50 lat temu? A przecież takie wydarzenia dzieją się na codzień i nie tylko w Warszawie. To chyba największe osiągnięcie Soboru, że zakończyła się wrogość. Wystarczy zajrzeć do prasy przedwojennej, żeby zobaczyć, jak sobie dokładano – zresztą z jednej i drugiej strony. Dzisiaj już tego nie ma. No, może czasem jakiś niepoważny wyskok jakiegoś księdza, ale zachowanie niestandardowe, które się traktuje jako pewien ekstremizm.

W Polsce, w wyniku dialogu, doczekaliśmy się wreszcie pewnych ułatwień, jeśli chodzi o małżeństwa mieszane, choć one nas do końca nie zadowalają. Ciągle czekamy na zatwierdzenie dokumentu przez Watykan. Dla małego Kościoła, jak nasz, gdzie w takich miastach jak Warszawa jest 80-90 proc. małżeństw mieszanych, to problem egzystencjalny. Może doczekamy się kiedyś takiego porozumienia, które zupełnie ureguluje ten problem i ustawi nas: katolików i niekatolików na równej płaszczyźnie.

Niech ktoś spróbuje znaleźć przykład w prasie przedwojennej, żeby prawosławny biskup wypowiadał się dla katolickiego pisma. Nie było czegoś takiego: walczono ze sobą, a w najlepszym przypadku traktowano się z obojętnością.

I choćby to, że Pan przychodzi do mnie i ja się wypowiadam dla katolickiej agencji prasowej. To dzisiaj standard.

KAI: Ośmielam się zauważyć, Panie Karolu, że nie przychodzę do Pana po raz pierwszy. Od trzydziestu lat staram się ja katolik, Panu luteraninowi, pomagać w redagowaniu periodyku „Studia i Dokumenty Ekumeniczne”. To też o czymś świadczy i nie wyobrażam sobie, żebym mógł żyć tak jak przed Soborem.

– Będę się dalej upierał: dopóki nie będzie wspólnoty komunijnej trudno mówić o wielkich osiągnięciach ekumenizmu.

Rozmawiał Grzegorz Polak

*
Prof. Karol Karski – luteranin, wybitny ekumenista, profesor teologii, wieloletni wykładowca Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie, twórca i redaktor naczelny periodyku „Studia i Dokumenty Ekumeniczne”, autor wielu książek i publikacji z zakresu ekumenizmu i teologii ewangelickiej, prezes Oddziału Polskiego Towarzystwa Ewangelickiego w Warszawie.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.