Drukuj Powrót do artykułu

Tłok

29 maja 2013 | 12:08 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ

Sample

W naszym domu na krańcu świata panuje tłok. Przewijają się różne kolory skóry, różne języki, różne narodowości .
Przyjeżdżają księża na wypoczynek albo w interesach. Przyjeżdżają siostry, żeby odpocząć i podreperować zmęczone dusze. Przyjeżdżają ludzie z projektów, ludzie którzy tylko patrzą, ludzie którzy chcą coś zdziałać, ludzie ciekawscy, przypadkowi.

W zeszłym tygodniu w naszym murowanym kolosie na farmie prawie trzydzieści sióstr spędzało rekolekcje. Jedne zostawiały za sobą łunę drogich perfum, inne przypominały białe kule. Jedne z daleka cykały korkami o beton, a inne skradały się jak myszki. Siostry których uśmiech wystarczał za dzień dobry i takie których głowy wbijały się w ziemię.

Siostry zakonne.

Dziś pożegnaliśmy biskupa, który gościł w Lufubu osiem dni. Gdzieś w podświadomości od ludzi „wyższej rangi” wymaga się, żeby byli poważni i sztywni. Jeśli tylko ta osoba złamie ten stereotyp poprzez śmiech, czy żart wydaje nam się totalnym luzakiem. Tak było w przypadku biskupa Klementa, który tańczył na ołtarzu. Słówka na dobranoc mówił z takim zapałem, że długo po tym nie można było zasnąć. Zaprosił mnie żebym została jego apostołem w Kabwe, a mówił to z taką werwą, że poczułam się, co najmniej jak święty Paweł.

Nocował u nas Markus z Niemiec. Łysy, z trzydniowym zarostem, w trampkach, z czujnym okiem, które wypatrywało na placówce realizacji projektów, na które rząd niemiecki przesyła grube ełraki. To jedna z tych osób, przy których oddycha się swobodniej. Markus siadał do stołu razem ze swoją swobodą i wymawiał słowa przez uśmiech. Jego gruby głos przypomniał mi, że na świecie istnieje coś takiego jak radio.

Ksiądz Piotr mógłby być moim wujkiem. Przyjechał do Lufubu z Włoch, zaraz po tym jak spędził dwa tygodnie w Indiach i weekend w Polsce. Pomocnik ekonoma w Rzymie, światowy, obeznany, mądry. Ksiądz Piotr ma w sobie to coś, co cię zwalnia. Zajmujesz miejsce obok niego i czujesz, że odpoczywasz. Ma spokój. Podczas rozmowy najpierw cię nim obezwładnia, a potem jednym zdaniem rozśmiesza do łez. To jeden z tych księży, w których oczach widać ewangelię. Na pożegnanie przytulił mnie jak ojciec i powiedział, że następnym razem widzimy się na Watykanie na kawce u papieża Franciszka. Do tej pory jeszcze go nie odwiedził – nie miał czasu. A tak to będzie okazja.

W naszym domu poznałam już wiele części świata i rozszyfrowywałam różne akcenty posługiwania się angielskim. Są takie osoby jak siostra Albertina z Włoch, czy Brat Walter z Indii, których pobyt w Lufubu przybił stempel uśmiechu w mojej pamięci. Każdorazowe odwiedziny Beaty i Agaty z Mansy sprawiają, że moje akumulatory energii ładują się do maksimum (jak na przykład dziś). Gdy odwiedza nas Father Peter z Kazembe to bez wyrzutów sumienia siadam z kawą i słucham, co nowego ma do powiedzenia.

Niesamowite jest to, że wystarczy jedno spojrzenie, zamienienie jednego zdania, aby człowiek wniósł w nasze życie radość, dobro, Boga.

Każdy z nas dostał wiele talentów. W ciągu życia odkrywamy je i kształtujemy. Jedni są bardzo wykształceni, inni władają wieloma językami. Ktoś dobrze gotuje, a inny gra na gitarze. Są tacy, co budują, malują, śpiewają, piszą i robią setki innych cudownych rzeczy.

Jest jednak talent, który miażdży wszystkie pozostałe.

Talent wnoszenia radości w życie drugiego człowieka.

Są ludzie, których łuna dobroci, aż oślepia ci serce. To narzędzia Ducha Świętego. To ludzie którzy uczą nas, że nie żyjemy razem na tym globie po to, żeby dawać sobie smutek, gniew, rywalizacje. Że nie chodzi o to, żeby ścigać się w rajdzie życia o najlepszą pracę, o najpiękniejszą urodę, o największą liczbę znajomych na facebooku.

Chodzi o to, żeby żyło nam się lepiej.

Chodzi o to, żeby swoją osobą, wnosić Boga w życie drugiego człowieka.

Wielu nie może znaleźć pomysłu na siebie i stara się wypracować jakiś styl zachowania. Chcą być za wszelką cenę szyderczy i zabawni. Szukają autorytetów i przykładów do naśladowania, a tak naprawdę nie potrafią znaleźć jednej właściwej drogi.

A każdy z nas w swojej indywidualnej drodze, ma tą jedną najwłaściwszą.
Kochać drugiego człowieka.

Nie ważne czy tym człowiekiem jest matka, przyjaciel, pani z supermarketu, kanar w tramwaju numer 7, czy bose dziecko w Afryce.

Może i w teorii brzmi cukierkowo, ale w praktyce smakuje lepiej, niż najdoskonalsze słodkości.

Ilona Kaczmarek
Zambia, Lufubu
29 kwietnia 2013

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.