Drukuj Powrót do artykułu

Trzymajcie się! – KAI wspomina Abp. Życińskiego

18 lutego 2011 | 09:04 | opr. aw / ju. Ⓒ Ⓟ

Był inicjatorem, współautorem koncepcji, przewodniczącym Rady Programowej KAI. W pamięci obecnych i byłych pracowników abp Józef Życiński pozostanie jako gorliwy biskup, traktujący świeckich po partnersku, wyrozumiały szef, znający nas po imieniu.

Marcin Przeciszewski, prezes KAI:
traktował nas po partnersku

Powołanie Katolickiej Agencji Informacyjnej było pomysłem abp. Życińskiego. Był głęboko przekonany, że po 1989 r. obecność Kościoła w mediach i ich wykorzystanie w ewangelizacji musi być jednym z jego priorytetów. Dlatego uważał, że należy przełamać dotychczasowe schematy relacji między Kościołem i mediami, czyli udzielania skąpych informacji i celebrowania kościelnej tajemnicy, gdyż Kościół nie ma nic do ukrycia przed mediami poza sprawami personalnymi czy dotyczącymi sumienia.

Był też przekonany, że należy oddać tę agencję świeckim, gdyż to oni lepiej czują świeckie problemy niż duchowni nawet z wieloletnią praktyką medialną. Wiedział, że w USA, Austrii czy Niemczech szefami agencji katolickich są osoby świeckie znające i Kościół i naturę mediów, a to gwarantuje ich dobre funkcjonowanie. W związku z tym przyjęto dwa kryteria w poszukiwaniu współpracowników – mieli oni być zaangażowani w dzieła apostolskie Kościoła, a ponadto mieć doświadczenie w mediach katolickich i świeckich, bo z nimi będą stale współpracować.

Abp Życiński wcielał dwie cechy – był nie tylko profesorem i wybitnym naukowcem, ale był dla nas partnerem, dużo słuchał, dyskutowaliśmy i wspólnie opracowaliśmy projekt. Miał też do nas ogromne zaufanie, okazywał nam je i to dodawało nam skrzydeł, było dla nas budujące, co jest niezwykle cenne w relacjach przełożony – podwładny. A także, co również wiąże się z zaufaniem, nieraz bronił nas przed krytyką, którą uznał za nieuprawnioną. O jego wielkości świadczy też, że szanował naszą autonomię i choć widać było, że to go boli, uznawał pewne nasze decyzje, z którymi się nie zgadzał. W pewnych kwestiach Zarząd, kierując się w swej ocenie dobrem Kościoła, podejmował odmienne decyzje, korygował linię abp. Życińskiego. W sprawach społecznych, oceny mediów, mieliśmy nieraz bardziej zachowawcze oceny, bliższe dużej grupie biskupów czy katolików świeckich. I on to rozumiał i szanował, wiedząc że KAI nie może być odbiciem jego poglądów społeczno-politycznych, a że jest absolutnie służebna wobec Kościoła i służy wszystkim jego środowiskom. To, że nie zgadzaliśmy się 100-procentowo we wszystkim nie przeszkadzało jednak naszym relacjom.

Kiedyś, pod koniec lat 90. spędzał wakacje w Laskach pod Warszawą. Pojechałem do niego żeby porozmawiać, bo miał więcej czasu niż zazwyczaj. Mieszkał w pokoiku w domu rekolekcyjnym, pisał kolejną książkę, siedział przy komputerze, obłożony papierami i książkami – tak zazwyczaj spędzał wakacje. Zaproponował mi spacer alejkami i w jednej z nich spotkaliśmy ks. Tadeusza Fedorowicza na wózku, to był ostatni okres jego życia, gdy miał już kłopoty z pamięcią. Arcybiskup nie znał ks. Tadeusza, podeszliśmy, przedstawił się, ja też się przypomniałem, gdyż znałem go od dziecka, to on mnie ochrzcił. – Przeciszewskich to ja znam od dawna, ale ty zupełnie na arcybiskupa nie wyglądasz – powiedział ks. Tadeusz. (Ks. Arcybiskup ubrany był w koszulkę z krótkim rękawem). Struchlałem. A on się roześmiał i powiedział: Widzisz Marcin, możesz nade mną zagórować.

Innym razem, gdy byłem z rodziną na wakacjach w Gorcach pojechaliśmy do bardzo ubogiego domu sióstr, w którym zaszył się, żeby – rzecz jasna – pracować. I znowu ubogi pokój, komputer, notatki. Dziwił się, że go znaleźliśmy, a to było przed epoką telefonów komórkowych. Przełożył papiery, które były rozłożone po wszystkich meblach, żebyśmy mogli się rozgościć, wyjął skromne herbatniki, gdyż uznał, że koniecznie musi nas czymś poczęstować. Rozmawialiśmy i w pewnym momencie spytał Agnieszkę, czy nie jest trudno być żoną szefa KAI? Ona przyznała, że to niełatwe, gdyż mąż wychodzi wcześnie rano, a wraca późnym wieczorem. A on na to: pani Agnieszko, będzie mi pani jeszcze dziękować, że w tym najtrudniejszym okresie życia dla mężczyzny, czyli koło 40, na żadne wyskoki mężowi nie pozwoliłem i został wierny pani i Kościołowi. A także Katolickiej Agencji Informacyjnej.

Będąc w Tarnowie podpatrzyłem rozkład dnia biskupa. Msza św. o 4 rano – ok. 40 min. Potem kawa, o 5 siadał do pracy naukowej. Pracował do 8, jadł śniadanie ze współpracownikami, do obiadu pracował w kurii, zajmując się sprawami urzędowymi, po południu wyjeżdżał, odbywał wizytacje, spotykał się z ludźmi. Wracał koło 19-20 na kolację. I znowu do 23-24 pracował naukowo. Ani chwili nie odpoczywał.

Grzegorz Polak, dziennikarz:
najtęższy umysł, największe serce

Poznałem go osobiście pod koniec października 1990, choć wcześniej wielokrotnie do niego telefonowałem. Wracaliśmy samolotem z Synodu Biskupów dla Europy, na którym uczestnicy zastanawiali się jak prowadzić duszpasterstwo po gułagu. Dyskutowaliśmy do przylotu do samej Warszawy. Była to jedna z moich najbardziej fascynujących rozmów o Kościele. Pomyślałem sobie, że z naszym Kościołem nie jest najgorzej, skoro mamy takich biskupów.

Miał nie tylko najtęższy umysł w naszym Episkopacie, ale także największe serce. Któregoś roku na opłatku dla pielęgniarek wydarzyła się niecodzienna sytuacja. Spotkanie już się zakończyło, uczestniczki wychodziły, gdy nagle zawróciły i ruszyły w kierunku arcybiskupa. Z płaczem zaczęły mu dziękować. Okazało się, że do książki swego autorstwa każdej z pielęgniarek włożył kopertę z zawartością 200 zł., co stanowiło znaczną część ich pensji. A te pieniądze, które podarował, pochodziły z jego honorariów autorskich i gratyfikacji za wykłady zagraniczne.

Już po jego śmierci dowiedziałem się, że jednym kliknięciem przelał elektronicznie swoje oszczędności w wysokości kilkudziesięciu tysięcy złotych na konto jednej z wdów smoleńskich.

Głównym bohaterem jego publicystyki, rozmów i kazań był Jezus Chrystus. On Nim naprawdę żył, choć pisał o filozofii, teologii, kosmologii, polityce, literaturze i Bóg wie o czym jeszcze. Kluczem do jego otwartej, nacechowanej dialogiem postawy, była ewangeliczna scena Jezusa z Samarytanką przy studni. Tą sceną był zafascynowany, ona wpłynęła zasadniczo na jego myślenie i postawę. Ona była „bazą ideologiczną” jego dewizy biskupiej „W Duchu i w Prawdzie”. Wiem o tym, bo sam mi o tym opowiadał z prostotą dziecięcej wiary. Pamiętam jego rekolekcje dla środowisk twórczych przed kilku laty w Warszawie. Mówił, że Chrystusowi trzeba i warto oddać się, jak to mu wyznała pewna francuska zakonnica: „totallement”, czyli całkowicie. Po wygłoszeniu nauk do śmietanki warszawskich twórców otrzymał rzęsiste oklaski. Podziękował i dodał swoim charakterystycznym głosem: „Bardzo bym prosił, aby energię kinetyczną oklasków zamienili państwo w strumień modlitwy płynący w mojej intencji”. Sam o tej modlitwie pamiętał. Kiedyś antyszambrując w kuluarach Konferencji Episkopatu byłem świadkiem następującej sceny: stu biskupów wyszło z obiadu, do kaplicy na modlitwę skręcił tylko jeden. To był on.

Urzekający był jego stosunek do każdego człowieka, nawet niewykształconego, do którego znakomicie trafiał, choć był wysokiej klasy intelektualistą. Czasem się jednak zapominał, o czym świadczy krążąca o nim anegdota, jak to w pewnej wiejskiej parafii w kazaniu powiedział: „Któż z nas, moi drodzy, nie zna postaci Karla Poppera?”.

Nikt nie wiedział o jego kłopotach ze zdrowiem, a przecież cierpiał nie tylko na nadciśnienie, ale także nie mógł przełykać pokarmu i często się dusił tak bardzo, że trzeba było nagłej interwencji farmakologicznej.

Był człowiekiem niezwykle wrażliwym i dobrym. Odwiedzał swoich ciężko chorych kapłanów, a przed świętami wsiadał do samochodu i składał wizyty starym, schorowanym i samotnym księżom, także w małych parafiach. Nigdy mu też nie zapomnę, jak bardzo mi pomógł w trudnej sytuacji życiowej. Współczuł mi, okazywał ciepło i przede wszystkim modlił się za mnie. Pamiętał o mnie, kiedy już dawno stanąłem na nogi, i nadal traktował z największą życzliwością.

Kiedy był zwykłym księdzem, nosił buty na wysokim obcasie, żeby przydać sobie wzrostu. Szybko zrozumiał, że o wielkości człowieka nie decyduje to, czy jest się wysokim. Daj nam, Boże, więcej takich biskupów.

Tomasz Królak, wiceprezes KAI:
wczuwał się w los zwykłych ludzi

Rozmowa z Ks. Arcybiskupem, nawet na poważne tematy – bez łagodnej ironii, wymiany celnych point czy po prostu żartów – była praktycznie nie do pomyślenia. Wyczuwało się, że tylko czeka na to, aż ktoś podrzuci mu trop, który będzie mógł twórczo wykorzystać, wywołując niepowstrzymany śmiech otoczenia. Oczywiście, stawiało to rozmówcy wysokie wymagania nadążenia za tokiem jego rozumowania, ale gdy nadążyć się udawało – uciecha była naprawdę wielka, Nigdy jednak nie chciał wywoływać taniego rechotu, nie było to nigdy „nabijanie” się z kogokolwiek, często natomiast czynione z uroczystą miną i z wykorzystaniem naukowej nomenklatury dywagacje ocierające się o pure nonsens.

Był niecierpliwy. Gdy trzeba było rozwiązać jakiś poważny problem dotyczący funkcjonowania KAI – słuchał bardzo uważnie, ale miało się wrażenie, że jest trochę nieobecny. Nigdy nie wiedziałem: obmyśla w tej sprawie trzy ruchy do przodu? Układa homilię, a może odczyt na obrady Papieskiej Rady Kultury? Komponuje polemikę z artykułem, który go oburzył? A może wykłada już w jakieś auli uniwersyteckiej za Oceanem? No, ale byłoby dziwne, gdyby badacz sfer, Wielkiego Wybuchu i praprzyczyny wszystkiego nie odbywał niekiedy podróży w rewiry absolutnie niedostępne dla innych… Okazywało się, że to pozory, bo będąc „nieobecnym” mocno stąpał po ziemi. Nie pozwalał na rozwlekłe sprawozdania. Nie dlatego, że go nudziły, ale po prostu niesamowicie szanował czas – swój i rozmówców. Każde spotkanie musiało zakończyć się konkretną konkluzją związaną często z zobowiązaniami jakie brał na siebie i które zawsze realizował.

Był jednak bardzo z tego świata. Owszem, brylował na światowych salonach, miał mnóstwo przyjaciół wśród ludzi nauki i kultury na całym świecie. Potrafił rozmawiać z nimi w kilku językach zarówno o astrofizyce jak i współczesnej literaturze. A jednocześnie był do bólu realistą, wczuwającym się w los zwykłych ludzi, którym – z wielką dyskrecją – pomagał. Myślę, że o tej mniej znanej twarzy Arcybiskupa będziemy się dowiadywać wciąż nowych faktów. Bardziej znana jest ta „intelektualna”, „hierarchiczna” twarz wytrawnego intelektualisty, który tonem nie znoszącym sprzeciwu, nieraz bardzo emocjonalnym, zabiera głos w sprawach publicznych. Ale to jedna twarz. Ta druga, to twarz człowieka niezwykle mocno przeżywającego wszelką niesprawiedliwość (która i jego wielokrotnie dotykała) i starającego się ulżyć bliźnim w ich niedoli. Niejednokrotnie przekazywał swoje honoraria za wykłady czy książki tym, którym wiodło się źle. Mam nadzieję, że ta ukryta dotąd działalność będzie coraz bardziej znana. Dla ukazania jego pełnego, prawdziwego oblicza, ten rys jego charakteru jest wręcz niezbędny.

Kiedy powstawała KAI, zostałem wraz z redemptorystą o. Jackiem Zdrzałkiem wysłany na 2 miesiące do USA, żeby przyjrzeć się pracy „analogicznej” agencji. Już na miejscu dowiedziałem się, że mój bilet został opłacony nie przez jakąś agendę Episkopatu, ale przez samego Arcybiskupa, z jego autorskiego honorarium. Byłem bardzo zbudowany tym gestem. Pomyślałem sobie wtedy: no, człowieku, nie marnuj czasu, dobrze wykorzystaj ten pobyt…

Anna Wojtas, dziennikarka:
dostrzegajcie to, co istotne

Moje ostatnie – jak się później okazało – spotkanie z metropolitą miało miejsce we Fromborku, gdzie relacjonowałam w maju 2010 roku uroczystości powtórnego pochówku Mikołaja Kopernika w tamtejszej archikatedrze. Świątynia wypełniona była przedstawicielami świata nauki, mnóstwo mediów – zagraniczne chyba były bardziej zainteresowane tym wydarzeniem niż polskie – i abp Życiński, który „z głowy” mówił podczas uroczystej Mszy kazanie. Perfekcyjne w formie i treści m.in. o tym, że świat biologii i fizyki, jak również teologii „mówią komplementarnymi językami”. Dla mnie osobiście pozostało jego przesłaniem to zaproszenie skierowane wówczas do świata nauki – o potrzebie intelektualnej otwartości, by dostrzegać to, co istotne.

Nie zapomnę też spotkania, które relacjonowałam wiosną 2003 roku. Abp Życiński uczestniczył wówczas w V Forum Przyszłości: „polska://niemcy@2014”. Dyskusja miała charakter wybitnie futurologiczny. Zrobiło na mnie wrażenie, z jak wielką łatwością wypowiadał się po niemiecku na temat przyszłości cywilizacji i z jaką pasją dzielił się swoją wizją, co nas czeka za 10 lat, czyli w 2014 roku. Mówił o tym bez lęku, choć przewidywał, że możemy spodziewać się „głębokich przemian związanych z technologicznym podejściem do ludzkiego życia”.

Małgorzata Starzyńska, marketing:
zajmijmy się rzeczami wiecznymi

Kilka dni przed Kongresem Kultury Chrześcijańskiej w Lublinie, sto spraw jeszcze do załatwienia, dwieście problemów, a większość wymagała decyzji Ks. Arcybiskupa, bo były to rzeczy kluczowe. Cała w emocjach i nakręcona adrenaliną staram się z szybkością karabinu maszynowego powiedzieć Arcybiskupowi o wszystkim bo wiem, że mam tylko kilka minut. Wysłuchał. Z charakterystycznym podniesieniem kącika ust uśmiechnął się i zupełnie spokojnie powiedział: Uspokój się. Przecież dlatego robi to KAI, bo wiem, że sobie poradzicie. Zajmijmy się rzeczami istotnymi, czyli wiecznymi. Cały On.
I wszystko się udało.

Izabela Matjasik, dziennikarka:
„Jak sobie radzicie?”

Dzieliła nas odległość – redakcja jest w Warszawie, Arcybiskup na stałe mieszkał w Lublinie, ale chociaż osobiste spotkania ze wszystkimi pracownikami były rzadkie, starał się wykorzystać każdy kontakt, by okazać swoje zainteresowanie. Przy każdej rozmowie telefonicznej, nawet jeśli z mojej strony była to tylko służbowa prośba o komentarz lub informację, pytał na koniec „a co u was?”, „jak sobie radzicie?” i słuchał odpowiedzi. Czasem prosił o przekazanie pozdrowień dla pracowników, których znał bliżej. Był bardzo dostępny dla mediów, choć sprawiał nam czasem kłopot swoją umiejętnością konstruowania rozbudowanych metafor, z wykorzystaniem ulubionych słów: „pejzaż” – jak „ludzki pejzaż niepokoju” i „atmosfera” – Wieczernika, czy nocy Betlejemskiej. Pamiętam zwłaszcza naszą rozmowę tuż po uroczystościach pogrzebowych Jana Pawła II. Zadzwoniłam na komórkę Arcybiskupa, który był jeszcze wtedy na Placu św. Piotra i opowiadał mi na bieżąco o swoich osobistych wrażeniach. Jednej z jego emocjonalnych metafor, w której był nawet latający w czasie pogrzebu nad placem helikopter, nie umieściłam wtedy w depeszy, choć dziś żałuję.

Alina Petrowa-Wasilewicz, dziennikarka:
żył szybko

Podziwiałam jego głębokie przekonanie, że świat bezwzględnie potrzebuje Ewangelii, że głos Kościoła jest fundamentalny w dyskusjach nad najważniejszymi problemami współczesnych ludzi. A także jego erudycję, znajomość języków, umiejętność posługiwania się nowinkami technicznymi. Był pierwszym biskupem w Polsce, który skomputeryzował swoją diecezję. Szczególnie uderzająca była jego umiejętność zarządzania czasem. Nieraz będąc w Lublinie obserwowałam z lekkim przerażeniem jak funkcjonował. Przyjeżdżam na wywiad, wywiad dobiega końca, jest południe, Ks. Arcybiskup zaprasza na obiad. Czekamy w jadalni na posiłek, Arcybiskup znika w sąsiednim gabinecie, po kilku minutach wraca i mówi, że przejrzał już portale najważniejszych dzienników. Siostry kanoniczki, które prowadzą kuchnię, przynoszą przepyszny posiłek. Ks. Arcybiskup je obiad, obok siedzi ks. Sekretarz i notuje decyzje przełożonego (to nie było zdrowe). Po obiedzie Ks. Arcybiskup jedzie do Warszawy, więc może mnie zabrać. Siedzi na tylnym siedzeniu, słyszę szelest papierów. Jedziemy w milczeniu. Dojeżdżamy po 2,5 godzinie. Wysiadamy. „Zdążyłem zrobić korektę artykułu” – mówi z satysfakcją. Tak przeładowany harmonogram powodował niedosyt kontaktów. Ale w takim przelocie dał mi nieraz mądrą życiową radę. Tak żył – szybko. I tak chyba zmarł – śmierć też dopadła go szybko, z zaskoczenia.

Łukasz Kasper, dziennikarz:
Trzymajcie się

Pracuję zbyt krótko w KAI, by wiązać z osobą abp. Życińskiego jakieś wyraziste wspomnienia. Nieliczne przywitania i słowa pod moim adresem, jako szeregowego dziennikarza redakcji, wypowiadane jakby z dystansem, choć szczerze, traktowałem jako typowe dla spotkania dwóch nieznających się osób. Zawsze miałem jednak przeczucie, że stoję w obecności człowieka o nieprzeciętnych horyzontach myślowych. Tak też abp Życiński prezentował się, zabierając głos w różnych sprawach publicznych, nie tylko dla naszej redakcji. Zapamiętam z pewnością jego tradycyjne, ciepłe i tak nieszablonowe „trzymajcie się”, którym kończył telefoniczne wypowiedzi dla KAI.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.