Drukuj Powrót do artykułu

Trzysta lat w drodze

06 sierpnia 2011 | 08:17 | Alina Petrowa-Wasilewicz / ju. Ⓒ Ⓟ

Od 300 lat z warszawskiego klasztoru ojców paulinów wyrusza do Częstochowy pielgrzymka piesza. Kolejne pokolenia wypełniają ślub, złożony przed trzema wiekami przez przodków – że będą szli do Jasnogórskiej Pani dziękując i pokutując.

Wieloletni uczestnicy peregrynacji i nowe publikacje opowiadają niezwykłą historię pobożnej wędrówki.

– Pierwszy raz szłam na Jasną Górę zaraz po wojnie, mama chciała podziękować, że przeżyliśmy Powstanie. – Dwunastoletnia Janina Trzcińska zapamiętała, jak z grupą pielgrzymów szła przez Warszawę, która była wówczas kupą gruzu, jak jadła jagodzianki w Mstowie i na postojach spała w stodołach u gospodarzy. Gdy doszli do Przeprośnej Górki, wszyscy, a szło wówczas około tysiąca osób, padli krzyżem i błagali żeby bliscy wrócili z wojny, obozów i dziękowali, że przeżyli tak straszną okupację.

Pani Janina, która w tym roku pójdzie po raz pięćdziesiąty do Matki Bożej jest jedną z tysięcy pątników, którzy szli do Częstochowy. Tak jak jej matka, która również szła do Jasnogórskiej Pani co najmniej pięćdziesiąt razy.

Mieszkańcy stolicy dziękują za ocalenie

Historia trwającego od 300 lat pielgrzymowania mieszkańców stolicy na Jasną Górę pełna jest niezwykłych wydarzeń. Cudowne było ustąpienie straszliwej zarazy, która na początku XVIII w. zdziesiątkowała ludność Warszawy. W ciągu czterech lat, od 1707 r., w stolicy zmarło na dżumę 30 tys. osób, przy życiu pozostało jedynie dwóch ławników i trzech rajców, domy były pozamykane, bo wymierały całe rodziny, klasztor dominikanów opustoszał, bo nikt z zakonników nie przeżył. W klasztorze ojców paulinów przy Długiej zostało tylko dwóch zakonników i oni też zmarli, ale przed śmiercią przyszedł do nich stolarz Wojciech i wyznał, że w kościele ukazał mu się patron Zakonu Paulinów św. Paweł Pustelnik i polecił, żeby odprawić czterdziestodniowe nabożeństwo ekspiacyjne i podjąć praktyki pokutne, a wtedy zaraza ustanie. Gdy do klasztoru wrócił przeor o. Innocenty Pokorski, który opuścił Warszawę żeby schronić się przed zarazą, zaczął gorliwie to polecenie wypełniać. Zaraza ustała, a w 1711 r. na Jasną Górę udała się pielgrzymka dziękczynna, zorganizowana przez Bractwo Pięciu Ran Pana Jezusa. Dwudziestu pątników wyruszyło do Matki Bożej żeby dziękować za cud. Byli przekonani, że epidemię powstrzymały post i modlitwa warszawian.

Materialną pamiątką z tamtej peregrynacji jest srebrna tablica wotywna, ukazująca Matkę Boską unoszącą się nad panoramą miasta i kościołem Świętego Ducha ojców paulinów wraz ze świętymi patronami. Klasztorny kronikarz zanotował, że „szlachetny pan Szymon Cichocki” oraz Bractwo Pięciu Ran Pana Jezusa w imieniu miasta Warszawy odbyli pielgrzymkę i procesję ze świecami. Biskup Stanisław Szembek, prymas Polski na widok procesji powiedział: „Chwalebny jest lud, co ślubuje, lecz nie mniej zakon paulinów, który do tego pobudza”. Przed cudownym obrazem Matki Bożej pielgrzymi ślubowali, że co roku z klasztoru ojców paulinów wyruszy na Jasną Górę pokutno-dziękczynna kompania. Był to początek tradycji, która nieprzerwanie trwa już trzy wieki.

W trasie

Częstochowa leży 240 kilometrów od Warszawy. Trasę podzielono na dziewięć około 30-kilometrowych odcinków. To normalne, że pielgrzymowano w lecie, ale z czasem ustalił się zwyczaj wyruszania 6 sierpnia – w Przemienienie Pańskie. Grupa, zwana „kompanią” docierała na Jasną Górę 14 sierpnia, w wigilię Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Pielgrzymi szli na Tarczyn i Grójec, przechodzili przez Mogielnicę, Nowe Miasto nad Pilicą i szli dalej na południe. Nie była to jedyna trasa, ale ta jest najstarsza. Od samego początku organizatorem pielgrzymki było Bractwo Pięciorańskie, do którego zapisywali się mieszczanie warszawscy, ale byli wśród nich także królowie i magnaci.

W drogę trzeba było zabrać pieniądze, jedzenie i przyodziewek, pątnicy zazwyczaj spali pod gołym niebem. Wynajęte furmanki wiozły ich tobołki z najbardziej niezbędnymi rzeczami.

– Wygodne buty to podstawa – mówi brat Szczepan Cebeńko z klasztoru ojców paulinów na Długiej, skąd pielgrzymka wyrusza do dzisiaj. W tym roku brat Szczepan będzie szedł po raz dwunasty i odpowiada, jak w latach poprzednich, za pielgrzymkową zakrystię, za krzyż i sprzęty liturgiczne.

Pani Janina przyznaje, że na postojach opatrywanie poranionych stóp to najczęstsza troska braci i sióstr. Ona chodzi w półbutach, od pięciu lat tych samych. I nie miała na nogach ani jednego bąbla. – Najtrudniejsze są pierwsze trzy dni, potem wstępuje w pielgrzyma jakaś siła i człowiek daje radę – mówi p. Trzcińska. I opowiada o ludziach, którzy się załamywali, chcieli zawrócić, a potem dochodzili do celu. – Teraz to jest turystyka, nie pielgrzymka. Kiedyś było trudniej, spało się na wozie, w stodole, na gołej ziemi, nie było opieki medycznej.

Z czasem wytworzyły się na drodze do Częstochowy specyficzne zwyczaje. Pielgrzymi szli za krzyżem pod opieką przewodnika. Modlili się i śpiewali pobożne pieśni. Przechodząc obok kościołów i kaplic padali na kolana. Wielu z nich nawiedzało mijane po drodze świątynie i sanktuaria w Świętej Annie lub Gidlach.

Pan Kazimierz Rajski idzie z pielgrzymką od 1983 r. – Mama chodziła co roku, ja nie. – Ale któregoś lata też wyruszył. Opowiada, że w Mogielnicy i innych miejscowościach śpi u gospodarzy, którzy przyjmują każdą grupę pielgrzymów z dziada pradziada. I nigdy nie brali od nikogo pieniędzy.

Bardzo ważny moment tej drogi to pojednanie na Przeprośnej Górce tuż przed Częstochową. Pątnicy przepraszają i proszą o wybaczenie. Pan Kazimierz, który jest porządkowym i dba o to żeby ludzie szli bezpiecznie w kolumnach, pamięta, jak kiedyś wymienił kilka ostrych zdań z kierowcą Poloneza. Takie zachowanie nie pasowało do pielgrzymki, ale na Górce Przeprośnej już nie było człowieka z samochodu. I co za szczęście – mimo tłumu pielgrzymów spotkali się na Jasnogórskim Szczycie i tam się pojednali!

Wejście na Jasną Górę było i jest momentem najbardziej doniosłym. Na tę okazję pątnicy ubierali się w specjalnie przygotowane, świąteczne, ubrania. Warszawska pielgrzymka wchodziła od strony północnej. Pod figurą św. Prokopa lud padał na kolana. Kompanię witał przeor lub inny zakonnik. Zakonnikowi, witającemu kompanię, towarzyszyła Jasnogórska Kapela, której muzycy skomponowali specjalne hymny powitalne. Chwilę potem klęczeli w kaplicy przed cudownym obrazem Matki Bożej.

– Szczególny moment – mówi pani Janina. – Modlitwa w skupieniu i ciszy.

Dotrzymana przysięga

Lud warszawski dotrzymał złożonego ślubu. Mimo zaborów, powstań, wojen i totalitaryzmów co roku z Warszawy wyruszała pielgrzymka. Mieszkańcy stolicy szli nawet w czasie okupacji, nawet gdy wybuchło Powstanie Warszawskie. Ponieważ zaborcy i okupanci zdawali sobie sprawę, że wiara Polaków jest „dynamitem”, a Matka Boska z Częstochowy to najgroźniejsza „rewolucjonistka”, zakazywali pielgrzymowania. Bezskutecznie, bo w czasie okupacji też szły na Jasną Górę małe grupy, tyle że wyruszały z Tarczyna i wcześniej wyprzedzali ich zwiadowcy, którzy informowali, czy jest bezpiecznie na drodze.

Do Częstochowy nie dotarła pielgrzymka, która wyruszyła w 1792 roku. Wszyscy jej uczestnicy wraz z księdzem zostali wymordowani i do dziś nie wiadomo, czy zabójcami byli Prusacy czy Kozacy. Tragedia rozegrała się na drodze z Woli Mokrzyckiej do Krasic. Dziś upamiętnia ją wielki kamień z krzyżem na szczycie, ufundowany w 1935 r. przez Kazimierę Stępniak z Warszawy „jako votum za uzdrowienie z ciężkiej choroby”.

Za czasów PRL, jeszcze kilka lat po wojnie, pielgrzymi wychodzili przez nikogo nie nękani. Ale towarzysz Gomułka uznał w pewnym momencie, że społeczeństwo komunistyczne nie może tolerować takich zabobonów, a może też zorientował się, jaki „dynamit” jest w tej peregrynacji. Prymas kard. Stefan Wyszyński był świadom, że trzeba wiernych wesprzeć i zaczął co roku uroczyście żegnać pielgrzymów. Ten zwyczaj stał się normalną praktyką i trwa do dziś – metropolici warszawscy odprawiają Mszę św. i żegnają pielgrzymów.

W czasach PRL zaczęła się wojna o rząd dusz. Władze dysponowały wszelkimi środkami administracyjnymi, mieli do dyspozycji policje jawne i tajne. Pielgrzymi mieli jedynie determinację i ufność, więc nic nie mogło ich zniechęcić do peregrynacji. Ani udzielanie pozwolenia na pielgrzymkę w ostatniej chwili, czyli w przeddzień Przemienienia, ani zamykanie sklepów spożywczych na trasie, legitymowanie i wlepianie mandatów.

Najgorzej było w 1963 r., gdy władze pod pretekstem szerzącej się epidemii, nie wydały zgody na wyjście pielgrzymki. Wędrówka na Jasną Górę była więc nielegalna, a milicja cofnęła ciężarówki z bagażami do Warszawy. – Zostaliśmy bez niczego – wspomina pani Janina. Księża szli ubrani po cywilnemu, w sutannie szedł tylko ks. Władysław Petecki, a jego spokój udzielał się towarzyszom drogi.

Milicja krążyła na trasie, legitymowała i spisywała pielgrzymów, sprawdzała też, czy ktoś z mieszkańców ich nie przyjmuje. Patrole przeczesywały dom po domu. Nie wolno było nikogo częstować posiłkiem. W Paradyżu, gdzie pani Janina miała przyjaciół, gospodyni nagotowała trzy duże gary zupy dla kompanii. Nad ranem przyjechała milicja i kazała jej wszystko wylać do obornika. Płakała, ale nie miała wyjścia, musiała się podporządkować. Choć było groźnie, a przed Nowym Miastem była nawet przygotowana obława milicyjna, ostatecznie wszyscy wrócili bezpiecznie, a dwaj ojcowie z klasztoru na Długiej po powrocie musiało zapłacić mandaty.

Gdy wybuchła „Solidarność” i w stanie wojennym z Warszawy szło już pospolite ruszenie, dziesiątki tysięcy pielgrzymów, w rekordowym roku 49 tysięcy. Na początku szła tylko Warszawa, potem wyruszały inne miasta, cała Polska. Do kompanii przyłączali się też cudzoziemcy – Węgrzy, Czesi, Słowacy, Francuzi.

Czy dziś coś się zmieniło? – Jest o wiele wygodniej, zapewniona jest opieka medyczna. Ludzie na trasie zaczęli brać pieniądze od pielgrzymów, ale trudno się dziwić, na co dzień cierpią wielką biedę. – Już kilka razy zdarzyło się, że przejeżdżający obok kolumny samochód zwalnia i puszcza na cały regulator jakąś muzykę dyskotekową żeby zagłuszyć pieśni religijne i modlitwę – mówi pani Janina. – Albo nas wyzywają i ubliżają. Ja nie zwracam na takich uwagi, idę spokojnie i modlę się za nich. Ale kiedyś tego nie było.

Dopóki człowiek będzie mógł

„Liber mirabilium” – „Księga cudów” – zawiera skrzętnie opisane przez paulinów nadzwyczajne łaski, otrzymane za wstawiennictwem Matki Boskiej Częstochowskiej. Są wśród nich 33 przypadki powstania z martwych i niezliczone opisy uzdrowień lub cudownych ocaleń.

Dla pielgrzymów, którzy wędrują od lat, cudy to oczywistość. – Kiedyś poznałem kobietę, która szła prosić o zdrowie dla śmiertelnie chorego dziecka – opowiada brat Szczepan. – Po kilku latach spotkaliśmy się znowu. Tym razem szła dziękować za cudowne uzdrowienie.

Pan Kazimierz przypomina sobie 67-letniego niemowę z Ciechanowca, który przemówił przed cudownym obrazem. Któregoś roku poszedł z nim jeden z synów. I właśnie on został księdzem, a pan Kazimierz łączy te fakty.

Pani Janina wyszła za mąż, gdy miała 16 lat. Urodziła czworo dzieci. Mąż pracował na kolei, w końcu rodzina dostała mieszkanie na Muranowie. W kościele paulinów jest codziennie od 28 lat żeby ubrać ołtarz kwiatami. Na pielgrzymce też troszczy się o ołtarz, od kilkunastu lat kwiaty są specjalnie dowożone do kolejnych miejsc postoju. Jej mąż zginął w wypadku, Stasia, jedna z córek, zmarła kilkanaście lat temu, zmarł również jej synek. – Paulini pomogli mi przeżyć to wszystko. I pielgrzymki – mówi z głębokim przekonaniem pani Janina.

Pan Kazimierz również jest przekonany, że dzięki pielgrzymkom przeżył najsmutniejsze wydarzenia w swoim życiu. Jego syn, Pawełek, zmarł w czerwcu przed piątymi urodzinami. Przez pół roku pan Kazimierz nie nocował w domu, bo był przy chorym dziecku. Ostatnie słowa, które powiedział to: Matko, idę do Ciebie.

W tej pielgrzymce jest siła wielka, trzeba ufać – mówi pani Janina. – To siła, która wciąga – wtóruje jej brat Szczepan. Wieloletni pielgrzymi do Matki Bożej mają trudności z nazwaniem tego, co się dzieje z nimi w drodze. Nie da się tego opisać. Ale wiedzą, że będą iść w ciągu kolejnych lat. Pan Kazimierz przeszedł szczęśliwie zawał 26 sierpnia, w święto Matki Boskiej Częstochowskiej i przypuszcza, że to Jej zawdzięcza życie. W tym roku też się wybiera. – Dopóki człowiek będzie mógł – zapewnia.

Korzystałam z albumu „300 lat wierności” Grzegorza Górnego i Janusza Rosikonia

Zobacz gdzie znajduje się pielgrzymka z Twojej diecezji:

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.