Drukuj Powrót do artykułu

Ukryta w uśmiechu. Mistyczka Alexandrina Maria da Costa

23 maja 2013 | 10:42 | Reklama Ⓒ Ⓟ

Ojciec Gabriele Amorth, mariolog i znany egzorcysta w barwny sposób przedstawia postać i misję błogosławionej Alexandriny Marii da Costy (1904–1955), portugalskiej mistyczki. Duchowny opowiada historię dziewczyny, która w wieku czternastu lat skoczyła z okna, by obronić własną godność. To zdarzenie stało się początkiem jej mistycznej drogi, która prowadziła na najwyższe szczyty oddania się Jezusowi.

Od 1935 roku Alexandrina przekazuje światu wolę Zbawiciela, która dotyczy poświęcenia ludzkości Niepokalanemu Sercu Maryi. Ciężko choruje i pozostaje przykuta do łóżka. Prze ostatnie lata życia czerpie siłę jedynie z Ciała i Krwi.

Przeżywa mękę Pańską w sposób mistyczny, coraz intensywniej odczuwając ból stygmatów, koronowanie cierniem, biczowanie i śmierć na krzyżu. Kocha, cierpi i wynagradza w zjednoczeniu z Odkupicielem, a swoją ofiarą wyprasza zbawienie dla grzeszników.
Ukryta w uśmiechu to przejmująca i prawdziwa opowieść o potężnej miłości, która stała się mocniejsza niż śmierć!

Kup książkę na stronie wydawnictwa »

***
Fragmenty książki

Rodzinna miejscowość

Balasar to mała miejscowość w północnej Portugalii. Jej nazwa pochodzi od Belisarius. Była to willa rzymska położona około pięćdziesięciu kilometrów od miasta Oporto. Nazwanie Balasar miejscowością jest nieco przesadzone, składa się ono bowiem z 22 maleńkich osiedli, z których każde ma swoją nazwę, a wszystkie razem należą do miasteczka Póvoa de Varzim oddalonego piętnaście kilometrów, gdzie znajduje się siedziba władz gminy.

W tym małym skupisku domków mieszka niewiele ponad tysiąc mieszkańców. Domki położone są pomiędzy zielonymi łąkami, polami zbóż i winorośli, lasami, w których rosną sosny, cedry i eukaliptusy. Pagórkowaty teren pokazuje, a innym razem chowa przed nami małe, niskie zabudowania udekorowane płytkami ceramicznymi, charakterystycznymi dla portugalskiego rzemiosła.
Duchowe centrum Balasar stanowi kościół parafialny, dość duży i ładny, pod wezwaniem św. Eulalii.
Został zbudowany w 1907 roku i dominuje nad okoliczną niską zabudową.

Tajemniczy krzyż

Nie ma w tej miejscowości niczego zasługującego na szczególną uwagę, czym mogłaby się wyróżnić spośród wielu sobie podobnych w Portugalii. Jednak w 1832 roku doszło do tajemniczego zdarzenia, za sprawą którego zaczęto mówić i pisać o Balasar, co z kolei spowodowało napływ pobożnych pielgrzymów. W uroczystość Bożego Ciała, 21 czerwca 1832 roku, kilka metrów od kościoła pojawił się na ziemi tajemniczy krzyż. Był to prosty, dobrze widoczny znak – wydawać by się mogło, że ktoś go usypał z ziemi innej niż ta występująca w okolicy.

Wydarzeniu nie przypisano by pewnie większego znaczenia, gdyby nie zadziwiający fakt, że krzyż pozostawał wyraźny, nie rozmazywał się i nie przemieszał z ziemią, na której był odbity. Do dziś dnia, mimo upływu 170 lat, nadal tam jest, tak samo jak w dniu, gdy się pojawił.

Ówczesny proboszcz napisał do wikariusza kapitulnego ciekawe słowa, zwłaszcza wobec faktu, że w tym roku diecezja miała status sede vacante i czekała na nominację nowego biskupa. Dokument podpisali proboszcz, kilku świadków i notariusz, który zredagował pismo. Poniżej cytujemy jego główną część:
„Zawiadamiam o niewyjaśnionym zdarzeniu, do którego doszło w tutejszej parafii św. Eulalii w Balasar. W minione święto Bożego Ciała, gdy ludzie szli na poranną mszę, na ulicy prowadzącej do osiedla Kalwaria, pojawił się krzyż odbity na ziemi. Ziemia, z której zrobiony był ten krzyż, miała jaśniejszy kolor niż pozostała. Wygląda to tak, jakby wokoło spadła rosa, a w miejscu tego rysunku w kształcie krzyża nie spadła ani kropla wody.

Kazałem przekopać pył i ziemię w tym miejscu. Zarys krzyża pojawił się znowu. Poleciłem wtedy polać go obficie wodą i miejsce wokół. Od tej pory ziemia, z której zrobiony jest krzyż, nabrała koloru czarnego i tak pozostaje do dziś. Długie ramię krzyża ma piętnaście dłoni długości, a krótsze osiem.
W dniach, kiedy jest gorsza widoczność, krzyż widać wyraźnie o każdej porze dnia.

W dni słoneczne widać go dobrze do godziny dziewiątej rano, a następnie późnym popołudniem aż do zachodu słońca, ale w ciągu dnia nie jest dobrze widoczny. Wieść o pojawieniu się krzyża rozeszła się po okolicy i ludzie zaczynają napływać, żeby zobaczyć krzyż i przy nim się modlić; przynoszą także kwiaty i jałmużnę”.

Kaplica krzyża

Aby chronić i uczcić krzyż, zbudowano nad nim niewielką kaplicę, która istnieje do dziś. Nad wejściem wmurowano kamień z wyrzeźbioną datą pojawienia się krzyża: 1832. Jakie było jednak znaczenie tego znaku? Dziś związek pomiędzy krzyżem a Alexandriną Marią da Costa wydaje się oczywisty. Już sprawozdanie proboszcza potwierdza, że pierwsi świadkowie chodzili drogą prowadzącą do osiedla Kalwaria, gdzie potem żyła i cierpiała Alexandrina.

Najbardziej znaczące są jednak słowa, które Alexandrina usłyszała od samego Jezusa w grudniu 1947 roku, gdy przeżywała ekstazę, oraz w styczniu 1955 roku, w roku swojej śmierci. Poniżej przytaczamy fragment tej wypowiedzi: „Niedawno minął wiek, odkąd posłałem do tej umiłowanej parafii krzyż jako znak twojego ukrzyżowania. Krzyż był gotowy, brakowało jeszcze ofiary. Była ona jednak wybrana w boskich planach: byłaś nią ty”. W roku 1965 umieszczono w kaplicy dwie tablice, na których przytoczone są słowa usłyszane w dwóch ekstazach wyjaśniające znaczenie krzyża, który przestał już być tajemniczy.

Alexandrina i przyroda

W Alexandrinie szybko rozwinęła się wrażliwość na piękno stworzenia. Być może także z powodu otaczającego ją cierpienia lubiła ona oglądać rozgwieżdżone niebo. Już mając cztery lata, szukała sposobu, żeby się tam dostać. W swojej wyobraźni ustawiała jeden dom na drugim, jedno drzewo na drugim… Bardzo lubiła kwiaty, łąki i drzewa. Była dziewczynką żywą, wesołą, pomysłową, lubiła żartować, przez co łatwo zjednywała sobie sympatię koleżanek. Była pełna życia, biegała, bawiła się
z innymi dziećmi, wspinała się po drzewach jak kot. Idąc wzdłuż ulicy, wchodziła na murek ogradzający działki mieszkańców.

„Jesteś jak kozica, jesteś jak chłopak” – żartowała matka, ciesząc się, że córka wzrasta w zdrowiu i sile. Sprzątała w domu, nosiła drewno na opał, pielęgnowała ogródek, a zwłaszcza kwiaty, które następnie zanosiła do kościoła. Kochała muzykę i śpiewała w domu, ogrodzie i kościele. Miała poczucie rytmu i melodyjny głos.

Z natury była odważna. Pewnego razu doścignęła pędzącą klacz, która prawie zniszczyła pola uprawne. Innym razem, narażając się na ryzyko wciągnięcia przez wir rzeczny, przeszła przez strumień Este, mimo że prąd poruszał kamieniami, po których szła.

Miała również pewne wady. Mówiła o sobie, że była uparta, miała skłonność do przesadnej ambicji. Twierdziła, że ma jeszcze mnóstwo innych wad, o których jednak biografowie nie wspominają.

Miłość bliźniego

Nade wszystko wcześnie zaczęła swoją matkę naśladować w miłości bliźniego. Chętnie dawała jałmużnę, dzieliła się tym, co miała, i cierpiała, że nie może dać więcej. Jednak u tak młodej dziewczynki najbardziej zadziwia troska, z jaką opiekowała się chorymi nawet na najcięższe schorzenia. Kilka razy zdarzyło się jej być przy czyjejś śmierci, odmawiała wówczas modlitwy, a potem, jeśli było to konieczne, myła i przebierała ciała zmarłych.

Kiedyś do da Costów przybiegła dziewczynka i powiedziała, że jej sąsiadka umiera. Pobiegły wszystkie cztery: Alexandrina, dwie dziewczyny uczące się na krawcowe i Deolinda, która zabrała ze sobą buteleczkę z wodą święconą i książeczkę do modlitwy.

Gdy przybyły do umierającej, Deolinda zaczęła się modlić z książeczki, nie ukrywając swoich wielkich emocji na widok nieregularnego i słabnącego oddechu kobiety. Chwilę potem kobieta zmarła. Deolinda oświadczyła, że to wszystko, co jest w stanie zrobić, że nie wytrzyma dłużej w środku i wyszła z dwiema młodymi krawcowymi. Wyszła także wnuczka zmarłej, która też nie mogła dłużej wytrzymać. Została tylko córka, wyraźnie zakłopotana. Alexandrina nie miała odwagi zostawić jej samej. Razem umyły i przebrały zmarłą, której ciało wydzielało silny, odurzający zapach, gdyż pokrywały je wrzody. Na szczęście nadeszła sąsiadka, która szybko pojęła, co się dzieje, i przyniosła aromatyczne liście, aby orzeźwić kobiety posługujące przy zwłokach.

Skok z okna

Jest Wielka Sobota roku 1918. Alexandrina ma czternaście lat. W tym czasie dochodzi do wydarzenia, które zdeterminuje jej przyszłe życie: dziewczyna w obronie czystości skacze z okna. Ponosi straszne konsekwencje swojej decyzji: po siedmiu latach bolesnej terapii, w ciągu których jej stan stale się pogarsza, pozostaje unieruchomiona i przykuta do łóżka przez trzydzieści lat.

Dom rodziny da Costa stał nieco na uboczu. Miał jedno piętro położone na podwyższonej suterenie, do której wchodziło się schodami z zewnątrz. Deolinda, która w wieku siedemnastu lat była już cenioną krawcową, pracowała z pomocą Alexandriny i praktykantki Rosaliny Conçalves de Almeida. W Wielką Sobotę trzy dziewczyny spontanicznie zaczęły rozmawiać i rozważać mękę, śmierć i pogrzeb Jezusa. W pewnej chwili Deolinda zorientowała się, że trzech mężczyzn sforsowało zewnętrzne wejście i ścieżką biegnie w stronę domu. Jednym z nich był Lino Ferreira, były pracodawca Alexandriny, towarzyszyli mu jeden żonaty mężczyzna Antonio da Costa Faria i jeden kawaler Camillo da Costa Faria.

Deolinda szybko wyczuła złe zamiary tych ludzi i nakazała siostrze dobrze zamknąć drzwi. Napastnicy weszli po zewnętrznych schodach i gwałtownie zaczęli dobijać się do drzwi. Jednak Deolinda odmówiła otwarcia, twierdząc, że nie mają dla nich żadnego zlecenia. Lino Ferreira znał dobrze ten dom i wiedział, że do pokoju można wejść przez właz od strony sutereny. Jednak dziewczyny zamknęły właz, stawiając na nim maszynę do szycia. W takiej sytuacji mężczyzna wpadł we wściekłość, chwycił kij i zaczął walić we właz, aż w końcu wybił w nim dziurę. Wtedy Deolinda otwarła szybko drzwi wejściowe, gdzie czekali dwaj pozostali, i przez zaskoczenie udało jej się uciec. Rosalina chciała zrobić to samo, ale się jej nie udało i mężczyźni ją złapali. Alexandrina, widząc, co się dzieje, że Lino Ferreira chciał się na nią rzucić, poczuła się zagubiona i skoczyła z okna wychodzącego na ogród. Był to skok z wysokości prawie czterech metrów.

Źle upadła i w pierwszej chwili nie mogła się podnieść; poczuła ostry ból w kręgosłupie. Po chwili, z właściwą sobie odwagą, podparła się kijem, wyszła na ścieżkę i zaczęła krzyczeć: „Psy, wypuśćcie dziewczynę! Jesteście jak psy!”. Ta gwałtowana reakcja zbiła mężczyzn z tropu i odeszli. Siostry nie powiedziały nic nikomu, ale matka dowiedziała się wszystkiego od Rosaliny.

Obietnica

Alexandrina starała się oczywiście wrócić do zdrowia. Zdawała sobie bowiem sprawę z nieszczęścia, jakim jest paraliż. Złożyła szereg ślubów w intencji wyzdrowienia, o uzdrowienie modliły się także jej matka, siostra i kuzynki. Dopiero kiedy zrozumiała, że jej choroba jest wolą Bożą, przestała prosić o tę łaskę. Ostatnią próbę podjęła w 1928 roku. Minęło jedenaście lat od objawień fatimskich w 1917 roku.

Z tej okazji w diecezji organizowano pielgrzymkę, w której uczestniczyli także parafianie z Balasar. Alexandrina chciała wziąć w niej udział i prosić o uzdrowienie, ale zarówno lekarz, jak i proboszcz nie pozwolili jej na podróż z uwagi na ciężki stan zdrowia.

W zamian obiecali jej, że wszyscy pielgrzymi z Balasar będą się za nią modlić i że pojadą z nią do Fatimy w pielgrzymce dziękczynnej, jeśli wyzdrowieje. Chcieli, by towarzyszyła im duchowo. Dostała książeczkę Poradnik pielgrzyma, medalik fatimski i różaniec. Wyznaczono jej modlitwy, które ma odmawiać każdego dnia, i przyniesiono wodę z Fatimy, by piła ją każdego ranka. Alexandrina przestrzegała wszystkich ustaleń z wielką gorliwością i wiarą. Wierzyła, że zostanie wysłuchana i podjęła decyzję: „Jak wyzdrowieję, zostanę siostrą misjonarką”.

Jednak ostatnia nadzieja na wyzdrowienie zgasła. Alexandrina nie wyzdrowiała, ale nie była też rozczarowana. Pan otwierał przed nią nowe horyzonty, a jej życie, ze specjalną misją, którą Pan jej powierzył, pozostało związane z Fatimą w sposób wyjątkowy, zastrzeżony tylko dla niej.

Cierpienie drogą do świętości

Inną formą przygotowania do doskonałego uczestnictwa w męce Jezusa było ciągle nasilające się cierpienie w całym ciele: w kręgosłupie, żebrach i głowie. Alexandrina nie była w stanie znaleźć wygodnej pozycji. Nie spała, nie jadła, była jedynie w stanie wypić kilka łyków płynu. Mówiła z wielkim trudem.

Słyszała w swoim wnętrzu głos Jezusa, który mówił: „Ofiaruj wszystko za grzeszników. Wybierz: albo potępienie wielu, albo ukrzyżowanie twojego ciała. Pierwsze bardzo Mnie zasmuca, drugie Mnie cieszy”. Alexandrina nie wahała się: „Zniszcz, Panie, moje ciało, ale ich nie potępiaj”. Chciała, żeby jej ciało stanowiło coś w rodzaju bariery przed bramą do piekła, tak aby nikt tam nie mógł wejść.

Warto podkreślić, że cierpienie nigdy nie zgasiło jej pogody ducha ani nie uczyniło przebywania w jej obecności uciążliwym. Modliła się: „Jezu, połóż mi na usta zwodniczy uśmiech, w którym będę mogła ukryć całe cierpienie mojej duszy”. Rzeczywiście, ci, którzy przebywali w jej obecności, nie podejrzewali, jak bardzo cierpi, widzieli jedynie jej uśmiech. Jeden z kapłanów zeznał w czasie procesu: „W czasie rozmowy nie odnosiło się wrażenia, że rozmawia się z chorą, która bardzo cierpi. Alexandrina poprzez swój nieustający uśmiech oraz naturalne zachowanie potrafiła ukryć wszelki ból, którego doświadczała. Wszyscy odwiedzający wychodzą nim poruszeni”.

Tylko Eucharystia

Któregoś dnia, widząc przy sobie swojego proboszcza, poprosiła go o Komunię św. Zakłopotany kapłan, wiedząc, że zwraca wszystko, co połknie, zaproponował: „Najpierw spróbujmy. Najpierw dam ci niekonsekrowany opłatek, jeśli uda ci się go połknąć, podam ci Komunię św.”. Zrobił, jak powiedział. Alexandrina jednak natychmiast zwymiotowała opłatek. Proboszcz już miał sobie pójść, gdy jedna ze zgromadzonych osób zauważyła, że zwykły opłatek to nie Pan Jezus. Kapłan zgodził się podjąć ryzyko i podał chorej Komunię św. Przyjęła ją bez żadnej trudności. Od tej pory proboszcz codziennie przynosił jej Eucharystię. Kryzys trwał długo i Alexandrina przez siedemnaście dni nie jadła ani nie piła, ale zawsze mogła przyjmować Jezusa.

Nikt wtedy nie przypuszczał, że ten okres stanowił zapowiedź tego, co miało się wydarzyć na ostatnim etapie życia chorej, kiedy to mała konsekrowana hostia będzie stanowić jej jedyne pożywienie przez trzynaście lat i siedem miesięcy! Przeżywała w ten sposób oczyszczenie, które mistycy nazywają „nocą ducha”. Święty Jan od Krzyża opisuje cierpienia nocy duchowej i porównuje je do udręki w czyśćcu, a nawet w piekle.

Po trzynastu latach się poruszyła!

W południe Alexandrina wstała z łóżka. Nie wiadomo było, jak to możliwe, ponieważ leżała unieruchomiona od 1925 roku. Jednak kiedy Pan Bóg jej na to pozwalał, poruszała się swobodnie. Rzucała się na podłogę, zawsze wyprostowana, z ramionami wzdłuż bioder. W pewnym momencie podniosła się na kolana, zwróciła oczy ku niebu i otwarła ręce na znak, że akceptuje. Znów położyła się na podłodze, a potem znów podniosła się na kolana, powtarzając te same gesty. Cała sekwencja powtórzyła się trzy razy. Długa i bolesna agonia w Ogrójcu. Alexandrina łkała i wydawała ciężkie westchnienia. „Ta scena jest zawsze tak poruszająca, że widziałam, jak wiele osób płacze, i ja sama też płakałam”, opowiada Deolinda.

Następnie pojmanie. Widać było wyraźnie ślad po zdradzieckim pocałunku. Słychać było słowa: „Ja jestem”, które Alexandrina wypowiadała czasami na kolanach, czasami na stojąco. Potem, trzymając ręce złożone jedna na drugiej, wykonywała kilka kroków po pokoju lub przemieszczała się na kolanach, powtarzając słowa wypowiedziane przez Chrystusa przed Annaszem, Kajfaszem i Piłatem. W pewnej chwili wyraźnie było widać uderzenie w policzek. Wymierzała go sobie sama prawą ręką w lewy policzek.

Następnie trwała nieruchomo z rękami opartymi na łóżku, jak gdyby były związane. Odczuwała różne skurcze na całym ciele i wydawała przy tym jęki bólu, jak gdyby doświadczała za każdym razem uderzenia biczem. W ten sposób przeżywała ubiczowanie. Czasami upadała na ziemię i – nie będąc w stanie się podnieść – leżała na podłodze.

Ukoronowanie cierniem bywało bardzo wyraźne. Alexandrina na kolanach przemieszczała się pod ścianę pokoju, siadała, a potem gwałtownie pochylała głowę w przód, zaciskając mięśnie i żyły na szyi, jak gdyby bito ją po głowie. Niekiedy wymiotowała. Zwracała wyłącznie wodę, ponieważ nie miała nic innego w żołądku. Włosy miała posklejane od potu. Pod koniec wyglądała jak martwa.
Czasami, odpowiadając po ekstazach na pytania, opowiadała, że czuła ukłucia cierni na całej głowie, nie tylko w jednym kręgu, czuła się tak, jakby wciskano jej na głowę kolczasty czepiec. Alexandrina nie znała badań nad Całunem Turyńskim, ale opis tego, co czuła, był zgodny ze śladami pozostawionymi na świętym płótnie.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.