Drukuj Powrót do artykułu

Ups, jestem w Peru

19 października 2011 | 14:59 | Wolontariusze Don Bosco Ⓒ Ⓟ

Czy tańczyliście kiedyś na rowerze? Jedliście marakuje łyżeczką? Graliście w kosza bez kosza? Albo przytulaliście się z dziećmi tak, że z pozycji stojącej znaleźliście się w leżącej? Jeżeli nie, to radzę spróbować! Smak życia można poczuć właśnie w takich ulotnych chwilach. Oczywiście w Peru życie smakuje inaczej i dlatego ciągle odkrywam w nim coś nowego.

Na przykład całkiem niedawno, po miesiącu pobytu tutaj, zdałam sobie sprawę, że przecież jestem w latynoskim kraju. Tak byłam pochłonięta sprawami oratorium, że zapomniałam, że mogę jednocześnie poznawać kulturę Ameryki Południowej! Olśnienia doznałam podczas zebrania najwyższych władz miasta z okazji Tygodnia Piura, na którym Padre dostał nagrodę za zasługi Bosconii.

 

 

 

Tam po raz pierwszy zobaczyłam na żywo profesjonalną marinere! Oczywiście od razu zakochałam się w tym tańcu… Gdy patrzyłam na rozemocjonowane twarze tancerzy, na ten ogień w ruchach, na iskry sypiące się przy uderzeniach bosych stop o podłogę… Na intensywność koloru sukienki tancerki i intensywność emocji, z jakimi tańczyła… Och, najchętniej bym się z nią zamieniła miejscami. I gdyby tylko doba trwała trochę dłużej, to nie darowałabym sobie, żeby wyjeżdżając stąd nie umieć tańczyć marinery.

 

 

 

No właśnie, oprócz tańca Peruwiańczycy, jak przystało na rodowitych Latynosów, kochają muzykę. Ja i Ania przekonujemy się o tym codziennie, wracając po kolacji do naszego apartamentu. Nie istnieje tu coś takiego jak cisza. Gorące rytmy latino docierają na ulice z co piątego domu Nowej Esperanzy, a zwłaszcza z tych naprzeciwko naszego pokoju. Także nawet zasypiając nie możemy zapomnieć, że jesteśmy w Peru.

 

Jest jeszcze jedna rzecz, na punkcie której ludzie w Peru, a szczególnie ci płci męskiej, mają świra. Piłka nożna! Zamiłowanie do tego sportu to akurat ogólnoświatowe zjawisko i zrozumiale, że jak jest mecz Peru – Chile, to rozmawia się o tym cały dzień. Ale żeby brat zakonny modlił się z dziećmi z oratorium w intencji meczu… To już trzeba naprawdę być Peruwiańczykiem. Nasi kochani bracia nawet nie poszli z tej okazji na nieszpory, bo musieli obejrzeć mecz do końca, a ich pełne przejęcia okrzyki: gooooooloool, goooool, que haces, noooooooo, no puede ser, słychać było chyba w całej dzielnicy.

W Peru robi się rożne dziwne rzeczy. Na przykład bije się brawo Jezusowi i Maryi. Podczas procesji z okazji fiesty Virgen de Rosario, czyli naszej MB Różańcowej, ludzie idąc ulicami slumsów krzyczeli: Viva Maria!, Viva! Viva Jezus! Viva!. A po Mszy do tego wiwatowania dołączyli też gromkie brawa najpierw dla Maryi, z racji tego, że to w końcu jej święto, a później dla jej Syna i całego kościoła katolickiego. Jakby dodać do tego napisy na moto taxi typu: Jezus es mi amigo (Jezus jest moim przyjacielem), albo kapliczki z figurą Maryi na środku pokoju gościnnego, to można by naprawdę pomyśleć, że Peruwiańczycy są przykładnymi katolikami. Z tym akurat rożnie bywa, ale manifestowanie swojej wiary wychodzi im naprawdę dobrze.

Tak wiec, jak to mówi nasze sztandarowe hasło – Peru is different. I jak się okazuje, nie tylko Peru, ale pomysły Padre Piotra też. Jakieś dwa dni temu zadzwonił nasz telefon stacjonarny (o tym że w ogóle działa dowiedziałyśmy się w tym samym momencie), a tam Padre z wiadomością, że wszyscy na nas czekają w gospodarstwie i czemu jeszcze nas nie ma, przecież dziś mamy szczepić indyki! My, niedowierzająco zupełnie, poszłyśmy sprawdzić co się dzieje. I zanim zdążyłyśmy pomyśleć, już stałyśmy wśród wrzeszczących i kręcących się pod nogami indyków – Ania ze strzykawka w ręce, a ja z dwoma indykami czekającymi na swoja kolejkę do szczepienia. Padre z niesamowitą wprawą łapał po pięć indyków na raz, ja trzymałam je za nogi głowami do dołu i podawałam Ani, a Ania dobierając się im do skrzydła, wbijała strzykawkę z dwiema igłami nasączonymi szczepionką. Przeżycia z wieczoru z indykami – bezcenne!

Pomijając indyki, to cały ten peruwiański klimat zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Przywykłam nawet do widoku slumsów, a nasze wyjścia na dzielnice w poszukiwaniu dzieci są moim ulubionym punktem dnia. Chodząc sobie po piasku ze słonymi ciasteczkami w ręce, czuję się prawie tak, jakbym szwendała się po polskich betonowych chodnikach z paczką pestek. A że chodzimy zawsze z jakimiś chłopakami, którzy przeważnie maja jeszcze naście lat, to tym bardziej czuję się jak za czasów liceum, kiedy to w głowie szumiały kawałki PFK-i: Mamy po dwadzieścia lat, przed nami cały świat, przed nami cały życia szmat, wiec jestem rad z każdego poranka i wieczoru, dawno już dokonałem wyboru…

Dorota Rudzińska,
Peru, Piura
17 października 2011

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.