Drukuj Powrót do artykułu

Wikariat miłości – Teresa Skawińska opowiada o młodym ks. Karolu Wojtyle

23 kwietnia 2014 | 09:21 | pb / br Ⓒ Ⓟ

Zanim nastąpił „pontyfikat miłości” Jana Pawła II, wcześniej w jego pracy kapłańskiej był „wikariat miłości” – uważa Teresa Skawińska, autorka książki „On rozda miłość” o młodym ks. Karolu Wojtyle. W rozmowie z KAI opowiada o początkach jego pracy z młodzieżą akademicką w krakowskiej parafii św. Floriana. Rozmowę przeprowadzono w 2007 r., niedługo przed śmiercią Teresy Skawińskiej.

KAI: Jak to się stało, że ksiądz Karol Wojtyła został duszpasterzem akademickim w kościele świętego Floriana w Krakowie? O ile wiem, miała Pani w tym udział?

– Rzeczywiście, byłam u źródeł tego duszpasterstwa w trudnych czasach stalinowskich. Ksiądz Wojtyła został skierowany do pracy w parafii świętego Floriana jako wikary 17 marca 1949 roku. Mieszkałam wtedy w pobliskiej bursie sióstr nazaretanek i studiowałam polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Chciałam mieć większy kontakt z aktualnym życiem Kościoła, więc żywo zaangażowałam się w duszpasterstwo akademickie.

Któregoś dnia, jeszcze na pierwszym roku studiów, wstąpiłam z Zofią Jaroń, moją koleżanką z tej samej bursy, do kościoła świętego Floriana. Weszłyśmy tam przypadkowo, bo na co dzień byłyśmy związane z uniwersyteckim kościołem świętej Anny. Rozpoczynała się Msza święta. Główną nawą kościoła szedł młody ksiądz. Moja koleżanka szepnęła mi do ucha, że to nowy wikary. Pamiętam, że podążający do konfesjonału ksiądz szedł z głową lekko pochyloną, tak że kosmyk włosów spadał mu na czoło. W jego twarzy było skupienie, które jednak nie przeszkadzało mu widzieć tego, co wokół się działo. Obie doznałyśmy podobnego wrażenia. Wydawało nam się, że przez kościół szedł mistyk czasów współczesnych. Było to doświadczenie nieuchwytne, ale zarazem bardzo konkretne, dlatego ta chwila wywarła na nas wielki wpływ.

Wiadomo, że w czasach studenckich młodzi ludzie wieczorami oddają się dyskusjom, mocno okraszonym humorem, snują projekty, prześcigają się w pomysłach przestawiania świata. Nasze ówczesne myśli i fascynacje dotyczyły także spraw religijnych. Uczestnicy przegadanych wieczorów w domu nazaretańskim wykuwali projekt, można wręcz powiedzieć plan strategiczny nowego duszpasterstwa w pobliżu Politechniki Krakowskiej – i to z powodu nowego księdza wikarego!

Postanowiłyśmy z nim o tym porozmawiać. Poszłyśmy rano do kościoła świętego Floriana, ale księdza Wojtyły nie znalazłyśmy. Jednak nie zrezygnowałyśmy tak łatwo. Następnego dnia nie odstępowałyśmy kościelnego, nagabując go i różnymi sposobami prosząc, żeby nam ułatwił znalezienie księdza wikarego. Wreszcie, zastrzegając się, że nie powinien o tym mówić, polecił nam czekać, bo ksiądz modli się w kościele i będzie wychodził drzwiami od zakrystii.

Okazało się, że ksiądz Wojtyła nie miał zwyczaju modlić się zbyt krótko. Wreszcie wyszedł z zakrystii, stanęłyśmy przed nim i w prostych słowach przedstawiłyśmy naszą petycję w sprawie stworzenia drugiego ośrodka duszpasterstwa akademickiego w Krakowie i objęcia go przez księdza wikarego. W jego twarzy odczytałyśmy od razu absolutne zrozumienie i jedność z naszymi intencjami. Myślę, że musiało to być spełnieniem także jego pragnienia. Zaakceptował więc naszą propozycję, uzależniając jednak wszystko od decyzji proboszcza.

W księdze parafii świętego Floriana pod datą 20 listopada 1949 roku zostało zapisane: „Młodzież akademicka zwróciła się do nas z prośbą o umożliwienie jej udziału w konferencjach religijnych, specjalnie dla tej młodzieży głoszonych. Spełniając to życzenie, od czwartku rozpoczną się konferencje”. Ksiądz proboszcz Tadeusz Kurowski nie tylko zaakceptował projekt duszpasterstwa i objęcie go przez księdza Wojtyłę, ale jeszcze od siebie obiecał szeroko otworzyć przed nami drzwi parafii.

KAI: A czy nie potrzebna tu była zgoda arcybiskupa krakowskiego, kardynała Adama Sapiehy?

– Na to, żeby ksiądz Wojtyła został naszym kapelanem – nie. Natomiast wybraliśmy się do księcia metropolity, żeby go prosić o zgodę na głoszenie przez młodego wikarego rekolekcji wielkopostnych na ambonie kościoła uniwersyteckiego.

Już wtedy dobijaliśmy się o Karola Wojtyłę! A przecież był to okres, kiedy mieliśmy w Krakowie całą plejadę wspaniałych kaznodziejów i teologów. Młodzież jednak dojrzała właśnie tego młodego księdza. Warto by ktoś kiedyś napisał książkę o Krakowie czasów Karola Wojtyły…

Ale nasza delegacja do kardynała Sapiehy poszła trochę później. Najpierw ksiądz Wojtyła zaczął w czwartki po wykładach, o godzinie dwudziestej, głosić konferencje przy bocznym ołtarzu w kościele świętego Floriana. Pierwsza odbyła się z udziałem bardzo niewielu osób, bo w tamtych czasach nie było jak tego ogłosić.

Koniecznie chcieliśmy mieć tekst tych konferencji. Otrzymaliśmy więc od księdza Wojtyły przygotowane przez niego teksty, które wygłaszał przez kilka miesięcy, i wydaliśmy je na powielaczu, oprawione w papier pakowy. Na okładce był zarys sklepienia gotyckiego, a na nim tytuł: „Rozważania o istocie człowieka. Na obraz i podobieństwo nasze. Kraków 1951”.

KAI: Co oprócz konferencji zaproponował wam wasz nowy duszpasterz?

– Gdy rozpoczynaliśmy studia, bardzo wzmógł się nacisk ideologiczny. Najbardziej na tym cierpiała młodzież, która nie znosi zakłamania i kompromisów, a były one symptomem tamtych czasów. Tragizm naszego pokolenia polegał na tym, że im bardziej komplikowały się losy narodu, tym bardziej gmatwały się losy jednostek, przeżywających wewnętrzne rozdarcia i konflikty. Trzeba było odkryć prawdę, nie dać sobą manipulować, nie dać się wtłoczyć w bezmyślny oportunizm. Z pomocą przychodził tu Kościół, będąc miejscem, w którym młodzież czuła się niezagrożona w dążeniu do swoich ideałów.

Pierwszym projektem jaki rzucił ksiądz Wojtyła było przygotowanie paraliturgicznego misterium na święto Ofiarowania Pańskiego, 2 lutego. Mówiliśmy nawet, że to Matka Boża Gromniczna ze świecą w ręku wśród śniegów z obrazu Piotra Stachiewicza patronowała tej zawiązującej się wspólnocie studentów. Spotkania, które odbywały się na chórze kościoła świętego Floriana, dokąd wchodziło się schodami po lewej stronie kruchty, stały się okazją do bliższego poznania naszego duszpasterza i bezpośrednich rozmów z nim.

To pierwsze grono studentów z czasem się powiększyło i otrzymało nazwę Środowiska.

KAI: W książce „Dar i Tajemnica” Jan Paweł II napisał, że początkowo Środowisko nazywało się „rodzinką”…

– Przez nas to określenie nie było używane. Natomiast nazwa „Środowisko” przetrwała do dziś.

KAI: Jak liczna była ta pierwsza grupa studentów, gromadzących się wokół księdza Wojtyły?

– Początkowo było to zaledwie kilkanaście osób: Stanisław Abrahamowicz, Jacek Fedorowicz, Stanisław Rybicki, Joachim Gudel, Stanisław Szymczak, Zofia Jaroń, Danuta Skraba, Teresa Skawińska, Maria Widuch, Zdzisław Krobicki, Jacek Kociołek i kilku innych. Szybko jednak ta grupa się rozrosła.

Przypomnijmy, że były to czasy wszechwładnie panującej łaciny, Ordo Missae w kształcie przedsoborowym. W tamtych czasach młodzież używała Mszału Rzymskiego, wydanego przez jezuitów w wersji łacińskiej i polskiej, którą opracowali benedyktyni z Tyńca. Mszały były drogie, więc ksiądz Wojtyła podarował kilka egzemplarzy osobom, których nie było na nie stać.

Kiedy dzisiaj odwiedzam kościół świętego Floriana, odnoszę wrażenie, że jego mury i sklepienia zatrzymały w sobie odgłos tekstów Mszy świętej, które równo, chóralnie wypowiadaliśmy po łacinie przez lata wspólnej modlitwy.

KAI: Czy ksiądz Wojtyła ćwiczył z wami również śpiew gregoriański?

– Jak najbardziej. Śpiew ten był elementem zaszczepiania w nas kultury modlitwy. Uśmiechnęła się do nas stara tradycja benedyktyńska. Jej urzekające piękno wzbudziło w studentach zapał i gorliwość. Z inicjatywy księdza Wojtyły stworzyliśmy chór gregoriański. Przetrwał on do dnia dzisiejszego jako tak zwany chórek od świętego Floriana. Nadal kilka osób śpiewa raz w miesiącu w kaplicach sióstr zakonnych w Krakowie, kontynuując tamten obyczaj.

Duszpasterstwo Karola Wojtyły było rozśpiewane! Ale nie tylko dzięki chórowi. Śpiew był integralną częścią imienin, wieczorów kolęd czy długich wypraw turystycznych. Ksiądz nauczył nas cenić sobie wspólny śpiew jako więź łączącą ludzi i jako odpoczynek intelektualny.

Charakterystycznym tego przykładem był wieczór na Luboniu Wielkim w Beskidzie Wyspowym podczas dwudniowej wycieczki z księdzem Wojtyłą. Po kolacji rozsiedliśmy się przed schroniskiem pod rozgwieżdżonym niebem. Śpiewaliśmy długo, po kolei, wszystko co sercu miłe, pieśni i piosenki. Imponowała nam u naszego duszpasterza dokładna, z wielu zwrotkami znajomość najbardziej lubianych melodii. Nazajutrz wyszliśmy ze schroniska o świcie. Koledzy przygotowali pod świerkami miejsce na ołtarz. Zgodnie ze słowami księdza: „Teresa będzie niosła plecak z paramentami liturgicznymi” – to ja je przyniosłam. Byłam z tego powodu bardzo dumna i szczęśliwa.

Z kolei okres Bożego Narodzenia stanowił okazję do wspólnego śpiewu kolęd, w czym ksiądz Wojtyła był prawdziwym mistrzem. Słynna pastorałka „Oj, maluśki, maluśki” zawsze na poczekaniu otrzymywała od niego dodatkowe zwrotki. Wieczór kolęd naszego świętofloriańskiego duszpasterstwa, który przerodził się potem w słynne opłatki w pałacu arcybiskupim, odbył się po raz pierwszy w styczniu 1952 roku.

Ksiądz bardzo lubił Zakopane, było więc ono częstym celem naszych wspólnych wyjazdów.

KAI: Czy odbywaliście z księdzem Wojtyłą rekolekcje?

– Oczywiście. Oprócz tygodniowych rekolekcji dla wszystkich studentów, były także organizowane rekolekcje zamknięte. Zajmowały one poczesne miejsce w naszym duszpasterstwie. Towarzyszyły im bezcenne rozmowy z księdzem, sięgające w głąb naszych problemów. Spotykaliśmy się przeważnie w domach zakonnych, oddalonych od Krakowa: w Staniątkach, Czernej, Trzebini. Jednak pierwsze takie rekolekcje dla studentów nasz ksiądz Karol prowadził u ojców kamedułów na Bielanach. Pielgrzymowaliśmy z nim także do Kalwarii Zebrzydowskiej i Częstochowy.

KAI: Rozumiem więc, że ksiądz Wojtyła był również waszym kierownikiem duchowym…

– Tak. Trzeba jeszcze powiedzieć, że spotkania i rozmowy z nim zrodziły w naszym życiu fascynację szukania odpowiedzi i zdobywania wiedzy. Uczyliśmy się od niego kultury dialogu.

Któregoś dnia mleczarka, która roznosiła mleko do domów, powiedziała księdzu wikaremu, że tuż obok kościoła świętego Floriana mieszka w suterynie student Politechniki, który jest marksistą, wojującym przeciwko Kościołowi. Sam nam później opowiadał, że zastukał do niego ksiądz Wojtyła, wszedł, usiadł i długo słuchał krytyki Kościoła i wyliczania wszystkich jego błędów. Nic na to nie odpowiedział, tylko zapytał studenta, czy może go jeszcze kiedyś odwiedzić. Poszedł tam ponownie i jeszcze raz go słuchał. Później ten student przyszedł do nas i powiedział: „Ten ksiądz, który był u mnie dwa razy, zostanie kiedyś Papieżem. Jest w nim przeogromna mądrość”.

Dzięki księdzu Wojtyle rozpowszechniło się wśród nas zainteresowanie studiowaniem świętego Tomasza z Akwinu. W oczach mam młodych fizyków, którzy z księdzem o tym dyskutowali. Pamiętam też jego otwarcie na mądrość mistyków i fascynację nimi, zarażającą otoczenie. Kiedyś przyniósł do mojego pokoju akademickiego książkę świętego Jana od Krzyża, abym ją przeczytała. Powiedział, że może mi ją tylko pożyczyć, bo jest dla niego bardzo cenna. Dostał ją w prezencie od Jana Tyranowskiego.

KAI: Jak to, czego uczył ksiądz Wojtyła, było odbierane przez młodzież?

– Wspomnienia o nim zwykle koncentrują się na jakichś konkretnych zdarzeniach. Moim zdaniem ważniejsze jest ukazanie głębi jego osoby i tego, co nowego wniósł jako duszpasterz.

Próbowaliśmy już wtedy określić to, co nam dał. Rozpoczynając konferencje czwartkowe nie wiedzieliśmy jeszcze, że rzeczywistość przekroczy nasze oczekiwania. Los przyniósł nam w osobie naszego duszpasterza nową, zupełnie nam nieznaną formę miłości. Ta nieuchwytna rzeczywistość stworzyła nowy klimat, styl myślenia i postępowania.

Była to miłość niczym nie uwarunkowana, zawsze i mimo wszystko, tylko ona u podstaw rozszyfrowania spraw i problemów, u podstaw stosunków międzyludzkich, odniesień wobec ludzi dobrych i złych, świętych i zagubionych, wobec spraw i wydarzeń, których nie trzeba oceniać, czy są wielkie, czy małe. Widzieliśmy u niego niekłamany szacunek, cierpliwość i obecność przy ludziach, miłość, która wszystko może, przekonanie, że w niej można znaleźć wszystko co potrzebne w każdej okoliczności, jego wiarę w miłość jako oręż jedynie godny, ale i najpewniejszy. Doświadczaliśmy tej jego miłości na co dzień i jej się – mimo woli – uczyliśmy.

Miłość nie posiada granic wyobrażalnych, wszystko w niej można i trzeba umieścić, jest niezawodna w swoich możliwościach i skutkach działania we wszystkich rejonach naszego ludzkiego bytu – to była jego nauka.

Dziś patrząc na te lata świętofloriańskie przez pryzmat nauczania Papieża Jana Pawła II łatwo znaleźć to, co na naszych oczach realizował wśród swoich parafian, co w sobie nosił, co z sobą przyniósł Kościołowi i światu. Zanim nastąpił „pontyfikat miłości”, wcześniej w pracy kapłańskiej był „wikariat miłości”. Tak to wtedy określaliśmy i uczyliśmy się tej wspaniałej nowości, której byliśmy świadomi. Fascynował nas ten nowy kształt miłości, a przecież stary, jak stara, a zarazem wciąż nowa, jest Ewangelia.

Mówiliśmy też, że ksiądz Wojtyła przyniósł nam światło: ciepłe, przyjazne, które rozjaśnia, do którego się idzie bez wahania. Światło prawdziwe, ale i światło światłe, bo przecież nasz wikary posiadał już stopień naukowy, rozległą wiedzę.

KAI: Czy to w waszym Środowisku zrodził się zwyczaj nazywania księdza Wojtyły wujkiem?

– Od razu podczas pierwszej wyprawy na Luboń mówiliśmy do niego „wujku”.

KAI: A czy dziewczyny z duszpasterstwa nie kochały się w księdzu Wojtyle?

– Śmiałe pytanie, ale dam na nie szczerą odpowiedź. Należałam do tych osób, które były bardzo blisko księdza Wojtyły, i musiałabym taką rzecz zauważyć, a niczego takiego w jego życiu nie widziałam. Był to człowiek nadzwyczajny, więc mógł wzbudzać miłość. Jednak moc jego osobowości była tak wielka, że taka miłość nie miałaby dalszego ciągu. Może nawet była taka zakochana osoba, ale nie pozostawiła we mnie żadnego wspomnienia.

KAI: Czy już wtedy Karol Wojtyła tak głęboko zatapiał się w modlitwie, że cały świat przestawał istnieć wokół niego, jak to widzieliśmy, gdy został Papieżem?

– Tak. Świadczą o tym choćby okoliczności naszego spotkania z nim, gdy szukałyśmy go w kościele świętego Floriana. To, że ksiądz przed południem długo modlił się w zamkniętym kościele, stało się jego pierwszą, fascynującą lekcją dla nas, może nawet ważniejszą niż głoszone później rekolekcje.

Także podczas wycieczek po górskich szczytach, wspinaczka była bardzo często przerywana odmawianiem różańca.

Byliśmy porwani prawdą jego nauczania. Mówił, że owocem działania łaski jest świętość. Pragnienie świętości stawało się wśród nas rzeczywistością. Myśleliśmy o niej jak o celu osiągalnym, dostępnym każdemu, kto jej pragnie. Świętość była dla nas równoznaczna z prawdziwie rozumianą religijnością. Być inżynierem, prawnikiem, profesorem, ale również świętym – o tym rozmawialiśmy w duszpasterstwie. Można powiedzieć, że łaska uświęcająca rozszalała się wówczas w naszych sercach. Dobijanie się o łaskę w duszy, trudzenie się o nią, było tak samo ważne jak materialne zabezpieczenie życia. Nie dało się od takiego myślenia uciec, ponieważ było ono naturalnym rezultatem nauczania i przykładu życia codziennego Karola Wojtyły.

Czy udało nam się ten cel zrealizować – nie wiadomo, ale faktem jest, że do dnia dzisiejszego u wielu ludzi ze Środowiska ten styl życia i wartościowania się nie zmienił, a nawet się rozszerzył na najbliższą rodzinę i na następne pokolenie. Warto by opracować wspomnienia o tych ludziach, o których się mówi, że ich duchowość jest kontynuacją duszpasterstwa z krakowskich kościołów świętego Floriana i świętej Anny tamtych czasów.

Ta niełatwa, niekiedy wręcz dramatyczna droga prowadziła do pobratania się z konfesjonałem. Spowiadanie było jednym z pierwszoplanowych zajęć zajmujących czas naszego księdza Karola. Nawet oddelegowanie go z kościoła świętego Floriana jedynie do pracy naukowej nie przeszkodziło mu wcale w spowiadaniu studentów. Zawsze można go było zastać w godzinach popołudniowych w konfesjonale w kaplicy Matki Boskiej Ostrobramskiej w prawej nawie kościoła Mariackiego. Tam mając ze sobą książki, czekał, aby udzielać sakramentu pokuty.

KAI: U świętego Floriana ksiądz Wojtyła spędził tylko dwa lata, a mimo to stworzone tam Środowisko przetrwało kilkadziesiąt lat…

– Ale czas przebywania z nim na co dzień w parafii się skończył. Trzeba było się z tym pogodzić. Powędrowaliśmy jednak za nim do kościoła świętej Katarzyny na Kazimierzu i tam odprawiał dla nas Msze święte. Nie opuścił nas, nie zrezygnował ze spotkań z nami.

KAI: Środowisko spotykało się ze swoim duszpasterzem także wtedy, gdy został Papieżem. Odwiedzaliście go w Watykanie.

– Jak najbardziej. Dziś już możemy o tym mówić, że po „Habemus papam” nasze kontakty nadal trwały. Mieliśmy tę cudowną możliwość. Sama bywałam w Rzymie dwa, trzy razy do roku. Za każdym razem byłam proszona na poranną Mszę świętą i śniadanie do Papieża. Czasem był też obiad i kolacja… Te krótkie spotkania sprawiały mu wielką przyjemność, bo były zetknięciem się z ludźmi, z którymi był związany w Ojczyźnie. Byliśmy jakoś szczególnie wpisani w jego pamięć, prawdopodobnie dlatego, że zetknął się z nami na początku pracy kapłańskiej. Wiadomo zresztą, że studentom zawsze był bardzo oddany, także jako Papież. Nie raz na ten temat się wypowiadał.

KAI: Czy pamięta Pani swoje ostatnie spotkanie z Janem Pawłem II?

– Tak. Byłam w Rzymie na początku 2005 roku. Udało mi się zajrzeć na chwilę do niego, gdy leżał bardzo chory w klinice imienia Gemellego. Natomiast ostatni raz „na górze”, czyli w Watykanie, byłam w styczniu. Mimo, że stan zdrowia Ojca Świętego był już zły, to w mojej pamięci została jego twarz w jakiś sposób pogodna, uśmiechnięta nad stołem. Choć czasem z trudem wypowiadał słowa, to z zainteresowaniem wypytywał o bliskich. Zawsze znajdował słowa bardzo przyjazne. To była moja ostatnia kolacja w Watykanie.

KAI: Czy Pani zdaniem istnieje jakiś klucz do postaci i duchowości Karola Wojtyły?

– Mamy bardzo dużo cudownych opracowań jego pontyfikatu. Natomiast bardzo mało jest źródeł opowiadających o czasach, gdy Karol Wojtyła był księdzem wśród ludzi i dla ludzi. A właśnie to było jego istotnym powołaniem życiowym.

Wypowiedział się na ten temat w „Promieniowaniu ojcostwa”, wspaniałym poemacie, którego Znak nie wydał, kiedy ten tekst powstał. Wtedy był jeszcze nie zrozumiany. W tym poemacie zawiera się wszystko, co Karol Wojtyła myślał o kapłaństwie. Kiedy został Papieżem, Znak natychmiast wydał „Promieniowanie ojcostwa”. Nikt o tym nie mówi, a tam można znaleźć istotę jego duchowości, tam można szukać jego stosunku do swojego powołania kapłańskiego.

Dopiero teraz, po śmierci Papieża, zdaję sobie sprawę z tego, że nasze tak bliskie obcowanie z nim musiało na nas wpłynąć. Dopiero teraz zaczynam rozumieć „Promieniowanie ojcostwa”.

Rozmawiał Paweł Bieliński

Teresa Skawińska (1925-2009) – polonistka, autorka książki „On rozda miłość” (Paryż 1997) o młodym księdzu Karolu Wojtyle. Była współinicjatorką jego pracy z młodzieżą akademicką w krakowskiej parafii św. Floriana. O Teresie Skawińskiej i Zofii Jaroń Jan Paweł II mawiał: „One mnie odkryły”. W latach siedemdziesiątych wyjechała do Francji, gdzie wraz z nazaretanką, siostrą Marią od Krzyża (Wandą Horszowską) stworzyła dom dla młodzieży żeńskiej w Bagneux, a potem dom dla młodzieży męskiej w Paryżu.

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.