Drukuj Powrót do artykułu

Za trzy minuty przyszłość

26 kwietnia 2012 | 16:52 | pm (KAI) Ⓒ Ⓟ

Podczas pobytu w Ugandzie ks. Maciej Makuła nakręcił film o życiu dzieci w tym kraju.

 

Kliknij, żeby przeczytać reportaż.

 

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Drukuj Powrót do artykułu

Za trzy minuty przyszłość

24 kwietnia 2012 | 09:45 | Ks. Maciej Makuła / pm Ⓒ Ⓟ

3 marca 2012 roku o godzinie 15.15 po raz pierwszy w życiu przytuliłem czarnego dziewięcioletniego chłopca chorego na AIDS.

Prolog

Na wygodnym fotelu siedzi pan w średnim wieku. Czuje mój oddech na szyi. Na głowie widzę matową łysinę z pryszczami jak wulkany. Jeden odpoczywa po erupcji. Pryszcz na łysinie pana z przodu jest czerwony, a łysina czarna. Przecieram oczy. Smolista łysina przypomina, że lecę nad Kenią i zaraz wyląduję w Ugandzie.

Calm and Mission Life (CALM)

Ośmioletni chłopcy w zielonych koszulkach podchodzą i witają nas. Każdy podaje rękę i przyklęka, jak byśmy byli bogami. Białymi bogami.

– Good afternoon father.
– Good afternoon boys.

I przyklęka. Jeden na prawe, drugi na obydwa kolana, trzeci ma AIDS.

Smolista skóra, przypalone kępki krótkich włosów, czerwone języki, zęby równe, stopy popękane, spodenki krótkie, jasnobrązowe, na kolanach – rany. Stu czterdziestu czarnych chłopców przywitało nas – muzungu, czyli białych. Biała owłosiona skóra, jasne proste włosy, twarde buty, europejskie spodnie, grymas zdziwienia na twarzy.

Przeczytaj bloga Wolontariuszy Don Bosco »

Przywitała nas również Uganda. Zielona i zakurzona. Szczególnie w porze suchej. Wtedy stopy chłopców ożywiają kurz na czerwonej drodze. Ugandyjski pył lubi białe koszule i kremowe spodnie oraz zakamarki kamery filmowej. Pierwszy dzień w Afryce. Szoruję butami po rudej drodze. Rozgrzebuję wyraźnie odbite ślady bosych stóp dzieci, które od dwóch godzin siedzą w klasie szkolnej w Kirze, 15 kilometrów od Kampali.

Przylecieliśmy do Ugandy w porze deszczowej, na początku marca. Children and Life Mission to misja prowadzona przez księdza Ryszarda Józwiaka, salezjanina. 10 hektarów terenu. Pracuje tu od sześciu lat. Pomagają mu ksiądz Jean Marie, salezjanin z Konga, Wan Tan, salezjanin z Wietnamu, Wojtek – wolontariusz z Polski oraz wujkowie – wychowawcy i ciocie – kucharki pochodzenia ugandyjskiego. Jedna z nich, Angela jest pielęgniarką i odpowiada za zdrowie chłopaków. Misja leży 4 kilometry od kościoła w Namugongo, gdzie zginęło 22 tzw. męczenników ugandyjskich – pierwszych męczenników czarnej Afryki doby nowożytnej.

Co robią chłopcy w CALM?

Odrobaczanie. Chłopcy wynieśli na podwórko dorobek życia: materace i kufry, w których składają swoje skarby: zeszyt, długopis, spodenki, mundurek, napis na drewienku – pamiątka po mamie, niedziałający kalkulator, kolorowy tygodnik opinii w języku włoskim. W zeszły czwartek pojawiły się karaluchy. Dlatego dwóch panów z żółtymi butlami na plecach polewa płynem materace, ubrania i kufry.

Miejscowy kotek zjadł rano karalucha wielkości kciuka. Na betonie zostały brązowe skrzydełka. Tego dnia bliźniaczy karaluch zaatakował mnie pod prysznicem. Z tułowiem o długości dwóch centymetrów? Jak on tam wlazł? Którędy? Wróćmy do kotka. Bawił się z karaluchem pół godziny. Przekręcał go na plecy. Owad machał łapkami i czółkami, ale kotek wiedział, że robak mu nie ucieknie. Zjadł go pod stołem w kuchni.

Koszenie. Chłopcy ścinają trawę przy kaplicy. Wymachują metalowymi maczetami zgiętymi pod kątem czterdziestu pięciu stopni piętnaście centymetrów od czubka. Każde uderzenie w kępki jest zabójcze dla zieleni. Brygada chłopców kosi trawę na misji w godzinę.

Farma. Tu śmierdzi. Tu mieszkają kozy, krowy, świnie, kaczki, gęsi, kury, koguty. Dzisiaj miejscowy farmer przywiózł dwie tony jedzenia dla krów. Pasza składa się z krowich odchodów i z mączki rybnej z dodatkiem miejscowych przypraw. Chłopcy przez trzy godziny nosili wilgotną papkę do chlewika. W kolorowych miskach na głowach. Najpierw się wytarzali w paszy koloru piaskowego. Doszły mnie słuchy, że niektórzy z nich jedli strawę. A następnie rządkiem, każdy według wielkości bicepsów otrzymywał jedną, dwie, bądź trzy łopaty śmierdzącego jedzenia. Do miski, do własnej miski. Bo chłopcy mają własne miski, w których piorą ubrania. I raz w miesiącu noszą paszę do chlewika. Spostrzegam, że niebieska miska jest pęknięta. Ugandyjczycy nie noszą ciężarów przed sobą, po europejsku. Chłopcy zarzucają miskę na głowę, a wcześniej pomagają słabszemu koledze. Chłopcy z CALM ciągle sobie w czymś pomagają. Bracia.

Świniobicie. Chłopcy zarzynają świnię na żywca. Bez ogłuszania. Jeden trzyma głowę, czterech korpus. I powoli rozdziela ostrym nożem gardło prosiaka, który musi swoje odcierpieć. Jeden z malców zaraz po wypatroszeniu świni chwyta kawałek wątroby, nabija na kijek jak szaszłyk i przysmaża na ogniu. Potem okazuje się, że to była wątroba nieżywej kury, która leżała pod palmą. Chłopcy hodują kury, potem je zabijają, zjadają i skarżą się księdzu Ryśkowi, że im drób pokradli.

Piłka nożna. Chłopcy grają w piłkę na boso. Nieliczni mają buty. Ich twarda skóra na stopach uderza skórzaną piłkę z siłą niepojętą dla europejskiego dziecka – o skórze delikatnej, wypieszczonej, wypastowanej, wysterylizowanej. Biała skóra europejska to cienki papier. Czarna skóra ugandyjska to pergamin. Niektórzy grają w jednej skarpecie, w jednym kaloszu, trampku.

Akrobacje. Młodzi Ugandyjczycy z domu w CALM kochają akrobacje. Salto do przodu i do tyłu robią podczas sobotnich porządków tak po prostu. Bez przygotowania, bez zastanowienia, bez pytania. Kilkunastoletni chłopak idzie chodnikiem i robi salto. Po wylądowaniu idzie dalej. Nagle robi salto do tyłu, spada równo na obydwie stopy i dalej uprząta miotłą chodnik z rdzawej ziemi. W domu działa grupa podniebnych akrobatów. Salta do przodu, do tyłu, przewrotki, skoki na oponie, dopracowane figury cyrkowe – to ich specjalność. Sprawne łobuzy. Kiedy robimy wywiad z wychowawcą Josephem, mały jegomość wpełza na rozłożyste drzewo jak wąż.

Opony i oponki. Chłopcy na misji uczą się robić salta od małego. Opona to trampolina. W ciągu piętnastu minut przyjrzałem się kilkunastu figurom akrobatycznym. Każda z nich rozpoczyna się rozbiegiem i odbiciem jedną lub obiema stopami ze skrawka opony o średnicy półtorej metra. Kończy miękkim lądowaniem na czerwonej ziemi. Co pomiędzy? Wirujące czarne mięśnie i ścięgna.

Zabawy i zabawki. Siedmiolatek toczy oponę dwoma kijami. Dla większej frajdy wlał do środka wodę z płynem do mycia naczyń, aby się pieniło. Opona jest wielkości siedmiolatka. Chłopcy tłuką kapslami od butelek po ścianach budynków. Jeśli mój kapsel po odbiciu od ściany spadnie obok twojego w mniejszej odległości niż rozstaw palców u mojej ręki, to zabieram twój kapsel. Chłopcy wyginają z drutu różne cuda: samolociki, samochodziki ze skręcającymi kołami, a nawet okulary.

Mycie. Chłopcy nie lubią się myć, ale nie wszyscy. Niektórzy są myci na siłę przez czterech innych. Śmierdzą brudem, dostają grzybicy skóry na głowie, nie opatrują ran, które ropieją i nie goją się. Im starsi, tym bardziej dbają o higienę osobistą, o ręczne pranie ubrań niebieskim mydełkiem w zimnej wodzie i o porządek w metalowych kuferkach przy łóżkach. Starsi opiekują się młodszymi, mają swój przydział – młodszego braciszka. Umieją go przytulić, pogłaskać i potraktować po ojcowsku.

Zmartwienia małych Ugandyjczyków

Chłopcy z CALM nie mają takich zmartwień, jak chłopcy z Warszawy. Nie sprawdzają poczty internetowej, facebooka, nie szukają nowości w kinie, nie dokonują wyborów, gdzie pojadą na wakacje. Nie wybierają marki butów, bluz i spodni. Zostają do późna w szkole, ale nie tęsknią za rodzicami. Nie boją się, że przytyją jedząc zbyt dużo słodyczy.

Chłopcy z CALM mają na misji generator prądotwórczy, do internetu pewnie ani razu w życiu nie zaglądali, na wakacje nie jeździli, do kina nie chodzili, butów nie mają. Bluzy, spodnie i mundurki do szkoły szyje im Wan Tan, salezjanin, brat zakonny z Wietnamu. Bardzo piękne mundurki im szyje, zielone dla primary school, w biało-czarne paski dla secondary school, dla wszystkich spodenki koloru piaskowego. Wan Tan pracuje od świtu do nocy, czyli od 7 do 19. Po angielsku mówi szybko, gubi głoski. Jego rodzinny język dla Europejczyka przypomina króciutkie odgłosy zwierzęce na wysokich tonach. Zdrowaś Maryjo po wietnamsku trwa 9 sekund – język ten zawiera głównie wyrazy jednosylabowe. Za rodzicami nie tęsknią chłopcy z CALM. Rodziców często nie mają. Tęsknią za wolontariuszami z Polski, którzy oddali im swoje serce.

Moje odkrycie. Chłopcy z CALM nie mają wielu potrzeb. Nie rozumieją, że można je mieć. Albo nikt im nie wdrukował w świadomość wewnętrznego przymusu czucia tej czy innej potrzeby i obowiązkowego pójścia za nią. Z ryzykiem śmiertelnej frustracji spowodowanej niezrealizowaniem. Nic takiego nie mieszka w ich uczuciach. Oni nie są skomplikowani jak wielu chłopców z Europy.

Europejskich chłopców i mężczyzn niszczy telewizja i pośpiech. Telewizja jest jak morfina. Znieczula białych mieszkańców starego kontynentu. Pośpiech to europejska malaria. Efekt: nieruchoma twarz. Europejskie, polskie, codzienne, uprane, świeże, wydezynfekowane z mimiki uczuć twarze. Na tę malarię umierają uczuciowo miliony.

Chłopcy z CALM mają bardzo czarną skórę. Ale nie tak czarną, żeby nie było widać cienia pod oczami, gdy słońce jest w zenicie. Czarni chłopcy rzucają czarne cienie, podobnie jak biali, europejscy chłopcy. To ich łączy.

Bosco Kirabo i Joseph Mugume

Dwaj malcy, którzy lepią się do czarnych i białych zastępców swoich tatusiów i mamuś. Salezjanie znaleźli Bosco raczkującego pod bramą misji w Bombo w 2007 roku. Siedem miesięcy życia. Siostry zakonne, Misjonarki Miłosierdzia, przez cztery lata wychowywały go w warunkach cieplarnianych. Bosco czuje się bezpieczny w CALM. W czwartek, w czasie wieczornej modlitwy, przysnął na moim ramieniu.

Mugume – zdeprawowany. Widział seks i pijaństwo.
– Nie będę przebywał w takim domu, do którego matka przychodzi pijana co wieczór i pracuje jako prostytutka! W moim domu! – wykrzyczał chwiejącej się mamie.

Mugume przychodzi się przytulić. Albo wskoczyć na kolano i chwilę posiedzieć. Brakuje mu ciepła, którego nigdy nie zaznał.

– Pewnego wieczoru tłumaczyłam biologię starszym chłopcom – opowiada Paulina Marzec, która w wakacje 2011 roku pracowała w CALM. – Mugume wszedł do sali i stanął w drzwiach. Podszedł do mnie i chciał się przytulić. Skinęłam głową, żeby wskoczył na moje kolana. Usiadł wygodnie. Poczuł się bezpiecznie i oparł mi głowę na piersiach. Po minucie usnął. Starsi chłopcy widząc jego zamknięte oczka zaczęli go zaczepiać i podszczypywać, twierdząc że oszukuje. A Mugume ani drgnął i spał spokojnie czując moje ciepło. Po kwadransie przeniosłam go do łóżka.

Bosco radosny, uśmiechnięty, zaczepia niewinnie innych. Mugume na pierwszy rzut oka smutny, twardy, zaczepia agresywnie, ma twarz osiemnastolatka. Mały Bosco ma dziurę w kolanie. Dwa centymetry bieli w czerwonej otoczce kontrastuje z czarną skórą. Nie szkodzi, zagoi się. Bosco to przylepa. Moją kamerę, statyw i mikrofon podotykał na każdym centymetrze kwadratowym. Bosco Kirabo ma 5 lat. Joseph Mugume 6.

Idziemy do szkoły

Na środku dziesięciohektarowej misji jest plac. Na placu dziesięciometrowa idealnie okrągła palma. Obok palmy dziedziniec w kształcie trójkąta równobocznego. Przy trójkącie liściaste drzewo, na którym wisi pięć kilogramów metalu – dzwon. Chłopcy z CALM wstają przed słońcem. Oficjalnie o szóstej rano, gdy jeden z wychowawców uderzy kilka razy metalowym prętem w pordzewiałą felgę od małego samochodu, zawieszoną na drzewie.

Szósta rano. Wujkowie budzą chłopców. Wchodzą do kilkunastoosobowych sypialń przesiąkniętych moczem. Kilku chłopców sika w materace jak do pisuaru. Starsi chłopcy wstali o czwartej rano i uczą się matematyki. Ugandyjski system nauczania jest wymagający. Niektórzy udają, że są chorzy i nie chcą iść do szkoły. Innych naprawdę nadgryzła malaria.

– Malaria jest jak grypa – mówi Wojciech Zawada, wolontariusz z Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego z Warszawy. – Komary budzą się po zachodzie słońca, to jest czas podboju. Rozpoczynają atak na muzungu (Europejczycy), muhindu (Hindusi) czy muchina (skośnoocy Azjaci) i Ugandyjczyków. Komary budzą grozę szczególnie w porze deszczowej.

Wchodzę do sypialni. 26 łóżek ustawionych piętrowo. Między łóżkami pół metra przestrzeni, a korytarz główny szeroki na metr. 26 chłopców mieszka na przestrzeni mniejszej niż salon gościnny w domu, w którym się wychowałem w Suwałkach. W sypialni chłopaków wysprejowany pod sufitem napis: We love father Richard.

Czarni chłopcy budzą się. Zakładają spodenki koloru piaskowego, zielone mundurki, przemywają oczy zimną wodą. Jeszcze ciemno. Przed siódmą znowu słyszą znajomy dźwięk – stłumione uderzenia kijem o pordzewiałą felgę. Ten sam system dzwonienia widziałem w szkole podstawowej w Kirze i na misji w Bombo Namaliga. O siódmej, gdy słońce poklepie po czarnych umięśnionych ramionach starszych chłopaków, wychowankowie razem z salezjanami witają dzień modlitwą.

Rano chłopcy ustawiają się na dziedzińcu w trójkąt. Zielone mundurki to podstawówka, biało-czarne – szkoła średnia. 140 chłopców śpiewa piosenkę, klaszcze w dłonie, rytmicznie porusza rękami i nogami, aż zejdzie się cała rodzina: ugandyjscy bracia. Modlą się w języku luganda i angielskim. Potem jak mrówki idą rządkiem do szkoły, do osiemdziesięcioosobowych klas.

Poszedłem razem z nimi. Pierwsze dni pobytu w Ugandzie. Założyłem kamerę na specjalny statyw naramienny. Szliśmy środkiem wioski, ludzie patrzyli się na mnie jak na ufoludka. Nagrywałem co mi wpadło w oko. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Uganda to państwo policyjne i że szef miejscowej policji nie da mi pozwolenia na filmowanie publiczne. Dlaczego? Bo moja kamera jest zbyt duża.

– Good morning our visitors – słyszę przywitanie w każdej klasie.

Dyrektor oprowadza nas po całej szkole, wchodzimy do wszystkich siedmiu klas podstawowych. Za dziesięć minut przerwa. Świetnie, zrobię na spokojnie ujęcia kamerą, jak dzieci biegają, krzyczą, jedzą.

Przerwa. 300 dzieci wytrysnęło z klas jak jednobarwna woda z fontanny. Widzę że płyną w kierunku mojej kamery. Dziesiątkami napływają. Czuję przerażenie. Czy ta kamera ma jakiś magnes w środku? Na ucieczkę za późno. Obserwuję, uśmiecham się i czuję, że moje buty i spodnie mają na sobie kilkanaście odbić bosych stóp. Bronię kamery, spodnie i buty się nie liczą. Widzę że chłopczyk ma zegarek na pasku. Która godzina? Nie wie, tarczę zegarka zrobił z kawałka plastikowej butelki. Przerwa trwa pół godziny. Całe szczęście minęły już dwie minuty.

Wywiad z dyrektorem szkoły w biurze. Sekretarka obiera jajko na twardo, głośno, chcę jej zwrócić uwagę. Obok mężczyzna bierze kolejne jajko do rozbiórki. Puka łyżką metalową w skorupkę, ta pęka. Na moich uszach słuchawki, a w nich huk. Czy oni nie wiedzą jak czuły to mikrofon i ile zapłaciłem za tę czułość?! Mikrofon bezprzewodowy wychwytuje każdą muchę, która przelatuje w promieniu 5 metrów; każde przełknięcie śliny i burczenie w brzuchu.

A niech obierają te jajka. A niech siorbią tę herbatę. A niech bzyczą te muchy i burczą brzuchy. A niech ta osa wielkości ludzkiego palca pobzykuje z przerwami sekundowymi. A niech dyrektor szkoły puka w biurko. Wywiad nieudany.

Chłopcy wychodzą do szkoły około 7.15 rano. Najstarsi wracają około 19 wieczorem. Co oni robią w tej szkole?

Chłopcy ze szkół technicznych z CALM uczą się w innych miejscowościach: w Bombo i w Kamuli. To misje salezjańskie w Ugandzie, które założył ksiądz Ryszard Józwiak razem z innymi salezjanami z Polski.

Nowi chłopcy

Policjantka Florence Abenakyo o mięsistych rysach twarzy przywozi do księdza Ryszarda dzieci bite przez ojców. To zjawiskowa kobieta. Szeroka w biodrach, pupa jak półka w barku pod butelki z alkoholem. Podarte buty na niskich obcasach, przekrwione gałki oczne. Szuka dzieci, które są krzywdzone, a następnie przywozi je do księdza.

– Daję ci dwa tygodnie próby – mówi ksiądz. – Zasada jest prosta: zostaniesz tu, jeśli będziesz chciał się uczyć.

Zjawiskowa policjantka przed kamerą dziękuje księdzu Ryszardowi za to, co robi dla Ugandyjczyków. Udziela nam wywiadu, w którym kamera rejestruje, jak bardzo zależy jej na dzieciach ulicy.

6 marca wujek Joseph przywiózł chłopca mieszkającego na ulicy. Następnego dnia chłopak spał i spał. Wujek zabrał go do lekarza do Kampali. Lekarz stwierdził, że chłopaka bił ojciec, niedawno skończył go bić, a po kilku dniach bez uderzeń zaczęła wychodzić na wierzch trauma w postaci snu. Chłopcu sińce zaczęły się goić, skóra odmłodniała, emocje znalazły ujście. Dodatkowo w sobotę, przez przyjazdem do CALM, został pobity na ulicy. W czasie rozmowy chwycił księdza Ryszarda za ręce i powiedział: chcę się uczyć. Od poniedziałku pójdzie do szkoły.

– Uczymy chłopców, aby myśleli o przyszłości. O swojej przyszłości – mówi ksiądz Ryszard. – Nie tylko o dzisiaj i nie tylko o jutro, ale o przyszłej szkole, zawodzie, rodzinie, pracy i miejscu zamieszkania. Niektórzy myślą, że w ciągu trzech minut wymyślą swoje jutro. Że za trzy minuty pojawi się ich świetlana przyszłość. Mija minuta, dwie, trzy, a przyszłość się nie pojawia.

Droga krzyżowa

Piątek. Wielki Post. Droga krzyżowa z chłopcami ulicy. Nie mogę się skupić. Przez głowę przelatują obrazy.

Stacja pierwsza. Zamieszki w Kampali i na przedmieściach. Ludzie podpalają opony na asfalcie. Widzę ślady dwa kilometry od Namugongo: czarny asfalt podziurawiony jak ser.

Stacja druga. Ilu chłopców na misji jest chorych na AIDS? Wiem o sześciu.

Stacja trzecia. Mały Bosco zasypia po raz pierwszy na moim ramieniu.

Stacja czwarta. Dziesięciocentymetrowa jaszczurka wybiega spod ołtarza. Pełza po ścianie i zatrzymuje się pół metra nad tabernakulum.

Stacja piąta. Zabolała mnie spieczona skóra, bo dzisiaj ścinaliśmy na polu trawę słoniową. Bardzo ostrą.

Stacja szósta. Widzę włosy dziewięcioletniego Murzynka: jak kępka wypalonej trawy, pomiędzy nimi biały popiół.

Stacja siódma. Bosco zasypia na moim ramieniu po raz drugi.

Stacja ósma. Pytanie, czy jest ciepła woda, jest zupełnie nie na miejscu. Należy zapytać: czy jest woda, pomijając przymiotniki.

Stacja dziewiąta. Bosco zasypia na ramieniu po raz trzeci.

Stacja dziesiąta. Czuję że śmierdzę jedzeniem dla świń. Miejscowi Ugandyjczycy przywieźli dzisiaj dwie tony śliskiej paszy.

Stacja jedenasta. Malutka jaszczurka czai się nad głównymi drzwiami kościoła.

Stacja dwunasta. Przypomina mi się rzeź w sąsiedniej Rwandzie w 1994 roku. Ksiądz Ryszard mówi, że w telewizji cały czas dziennikarze relacjonowali sytuację. Napęczniałe ciała wpływały rzeką do Ugandy średnio jedno na minutę.

Stacja trzynasta. Spostrzegam, że chłopak grający na bębnie ma jedną skarpetę. Z dziurą na pięcie w kształcie ziemniaka. I dziura i pięta w kształcie ziemniaka.

Stacja czternasta. Chłopcy leżą na ławkach, są zmęczeni.

Trawa słoniowa

Przygoda. W piątek po południu pojechaliśmy z Wojtkiem po trawę. Marzyłem o tym od początku przyjazdu do Ugandy. Na pole Wojtek zawiózł nas niebieskim pick-upem. Z przodu siedział ksiądz Roman, dyrektor Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie, a ja z tyłu na pace, razem z farmerem Gerardem i czterema czarnymi maluchami. Podczas jazdy po półmetrowych dziurach Uganda wytrząsa ze mnie resztki potu i zdziwienia.

Trawa słoniowa rośnie bardzo szybko. W porze deszczowej w ciągu trzech tygodni pojawia się nowa, nawet dwumetrowa, ostra jak maczeta, podobna do polskiej trzciny. Trawa słoniowa, a słonia żadnego. Nazywa się tak nie dlatego, że jedzą ją słonie, ale dlatego, że jest ogromna.

Maczeta do ścinania trawy jest wyjątkowo ostra. Ścina Wojtek, farmer Gerard, dla smaku ja i ksiądz Roman. Mali chłopcy znoszą trawę do ciężarówki. Gdy auto wielkości polskiego Tarpana jest pełne zielska, kończymy pracę i odjeżdżamy. Na podwórku pobliskiego domu dostrzegam jasnoróżową kurę. Jakby pomalowaną sprayem na bal przebierańców. Czy to taki gatunek, czy właściciel przemalował, aby zapobiec kradzieży? Po kilku sekundach na podwórko wbiega jasnoróżowy kurczaczek. Aha, pewnie genetycznie przekazany kolor. Jasnoróżową kurę i jej synka, jasnoróżowego kurczaka zapamiętam na długo.

Następnie cała nasza szóstka kładzie się na wierzchu trawy słoniowej (dobrze że mam bluzę z kapturem) i jedziemy. Drzwi zostawiamy otwarte. I tak by się nie zamknęły, bo trawa wystaje na pół metra. Trawa słoniowa to amortyzacja naturalna. W drodze powrotnej żadnych wstrząsów, sińców, uderzeń o metalowe ściany pick-upa. Trawa słoniowa to amortyzacja naturalna. Daje uczucie odprężenia. Ścinanie maczetą trawy to zadanie dla mężczyzn.

Przyjaciel z Europy

Podbiega do mnie kobieta z piersiami jak arbuzy, między arbuzami niebieski krzyż.

W Ugandzie kobieta klęka przed mężczyzną, gdy o coś prosi. Dlaczego? Bo mężczyzna jest lepszym gatunkiem człowieka. Takim Pan Bóg go stworzył. Kobieta klęka również przez księdzem, jeśli jej na to pozwoli.

– Sorry to disturb you, I’d like you to become my friend, I need a friend in Europe.
– No, I can’t. I don’t even know you.
– Ok, I understand.

I kobieta odchodzi z uśmiechem. Ilu przede mną odmówiło przyjaźni europejsko-ugandyjskiej?
Czarna kobieta szuka białego przyjaciela. Po co? Żeby za miesiąc napisać do niego maila z prośbą o pieniądze. Przyjaciel nie powinien odmówić.

Chciałem zrobić zdjęcia. Ale wszędzie pełno policji. Na jednym z głównych rond w Kampali siedział spokojny umundurowany. Wbiegłem na środek:
– Czy mogę zrobić kilka zdjęć z ronda? – zapytałem spokojnie.
– Oczywiście, nie ma problemu – i pokazał swoje uzębienie, dolna szczęka pełna, górna z jednym zębem ustawionym prawie na środku twarzy jak kieł słonia.

Gdy schodziłem z ronda zaczepił mnie inny policjant, ważniejszy. Siedział w samochodzie.
– Kim pan jest, dziennikarzem? – zaczepił.
– Nie, jestem księdzem, robię zdjęcia. – Wyjaśniłem szybko, po co jestem w Ugandzie.
– W Afryce we are shaking hands, proszę księdza.

– W Europie też proszę pana.

Zapytałem o rodzaje mundurów. W Ugandzie policjanci noszą 17 rodzajów strojów urzędowych. Szef policji jest naznaczany przez prezydenta, bo Uganda to państwo policyjne.

Policjant wyjaśnił, że Uganda to wolne państwo, Kampala to bezpieczne miasto i zapytał, czy mogę stać się jego przyjacielem w Europie. Czekałem na to pytanie. Odpowiedziałem że raczej nie, ale że lubię Kampalę, bo ludzie dużo się tu uśmiechają i są przyjaźni. Przytaknął. Wtedy odszedłem.

Po minucie spotkałem żebraka. Starca z wykrzywionymi obiema rękami w nadgarstkach. Zdeformowane kości, ręce prawie bezużyteczne. Jednak udało mu się przytrzymać między palcami 2000 szylingów, które mu dałem. Opowiedział mi o swojej rodzinie, a ja poprosiłem o zrobienie zdjęcia.

– Nie ma problemu, proszę bardzo – powiedział z uśmiechem.

Zrobiłem kilka zdjęć, bo tak zdeformowanych rąk nigdy wcześniej nie widziałem. Gdy odchodziłem, starzec zapytał:

– Czy możesz być moim przyjacielem, potrzebuję przyjaciela w Europie. Daj mi swojego maila, napiszę. Przyślij mi zdjęcia, które zrobiłeś.

Powykrzywiany starzec, niemyty od tygodni, cuchnący brudem na kilka metrów, prosi o mojego maila.

Ugandyjskie krowy

Idą trzy krowy ugandyjską drogą. Rdzawą, suchą, zapyloną. Od czasu do czasu zrobią kupę, która zostanie oblepiona kurzem zanim dosięgnie ugandyjskiej ziemi. Niektóre krowy mają rogi. Nie są święte, jak w Indiach. Rogi krowie to wizytówka Ugandy. Dwie krowy z półmetrowymi rogami stacjonują na rondzie na wschód od Kampali. Przyjrzałem się im. Rogi mają zaokrąglone, ale nie za mocno, jedna dziesiąta obwodu okręgu. Czubki ostre. Sześćset kilogramów skupionych na końcu krowiego rogu – niszcząca siła. Stoją na środku ronda, na którym posiana jest trawa. Niedawno skoszona.

Krowy jedzą trawę, samochody jadą, Ugandyjka sprząta drewniana miotłą czerwony kurz z asfaltu, policjantka w bieli dyryguje ruchem pogwizdując bez umiaru. Na rondzie kręcą się matatu, 15 osobowe toyoty. I dziesiątki motorów i motorków – boda-boda. Jedno, dwu, nawet trzyosobowych taksówek. Dwa razy taką jechałem. Kobiety siedzą bokiem, mężczyźni okrakiem. Usiadłem bokiem, żeby sprawdzić, jak to jest z utrzymaniem równowagi na takim motorku.

Kampala

Miasto budzi się o godzinie szóstej. Zasypia o jedenastej wieczorem. Idę przez miasto. Na ulicy drze się preacher, głosiciel Dobrej Nowiny. Chce przekrzyczeć dziesiątki samochodów i motorów. Stoję obok niego 15 minut. Nikt się nie interesuje, a on wrzeszczy. Jakby miał przydział, że musi wykrzyczeć godzinę. Na przenośnym drewnianym pulpicie położył Pismo Święte. Zasłuchałem się w Dobrą Nowinę angielsko-lugandyjską i zapatrzyłem się na czarnego głosiciela. Nagle poczułem dotyk na brzuchu. Mały chłopczyk z niebieskim różańcem na szyi podszedł po cichu, zaczął mnie głaskać po brzuchu i prosić o pieniądze.

Gdy w Kampali samochód wjeżdża do banku, hotelu, instytucji publicznej, poddawany jest szczegółowej kontroli. Ochroniarze specjalnymi lusterkami na kijkach dokładnie oglądają podwozia. Szukają bomby, a może tylko gumy do żucia.

Ogromny ptak szybuje nad centralną ulicą Kampali. Przez chwilę poczułem się jak w Parku Jurajskim. Szerokość skrzydeł dwa i pół metra. Marabut. Te ptaszyska zjadają wszystko, odchudzają Kampalę z 30% brudu. Puch marabuta znajduje zastosowanie w kryminalistyce. Ze względu na swoje właściwości znakomicie nadaje się do wyrobu pędzli daktyloskopijnych.

W mieście kobiety noszą miski ze wszystkim na głowie: z bananami, książkami, koszulami, miski z miskami. Mężczyźni obwieszają się jak juczne woły. Widzę chłopca. Wygląda jak kulturysta. Powiesił na sobie: 4 wiadra, 7 misek, 20 kubeczków, 4 małe wiaderka, 12 małych misek.

W Kampali jest więcej smrodu niż zapachu. Śmierdzi zgniła skórka od banana na murku obok banku, bagno przy drodze, nawet Murzynka sprzedająca na bazarze nie pachnie. Śmierdzi w sali szkolnej, w księgarni. Czy w Polsce nie jest za czysto, za sterylnie – zastanawiam się? Odmierzamy centymetrami odległość między gośćmi na weselach i chrzcinach. Uczymy w podstawówce dzieci sprzątania świata, jak by sam nie mógł się posprzątać.

Bazar. Na straganach leżą kobiety podparte na łokciach. Ich dzieci śpią, albo ssają mleko z piersi. Kobiety czekają na białych ludzi i ich pieniądze. Biały równa się pieniądze. Nieśmiertelna mentalność afrykańska. Od podziału granic Afryki w 1884-1885 roku na konferencji berlińskiej w tej kwestii mało się zmieniło. Afrykanin pamięta geometryczne podziały z końca XIX wieku. Czarny tort biali ludzie pokroili przy linijce. Bez uwzględnienia podziałów etnicznych.

Patrzę na Kampalę nocą. Smukłe hotele, szerokie pałace, szklane urzędy. Tej nocy księżyc za chmurami. Widzę tylko klasę bogatą. Biedni siedzą przy świeczkach. Klasa średnia nie istnieje. Uganda to kraj generatorów prądotwórczych. Urząd, supermarket, szkoła, fryzjer i księgarnia mają generator. Rząd Ugandy nie zapewnia stałej dostawy prądu. Wyjeżdżamy ze stolicy. Właściciele zamykają sklepy przydrożne około jedenastej wieczorem. Business is business.

Idę do pobliskiego miasteczka, do Kira. Kupię książkę do nauki miejscowego języka luganda. Wchodzę do sklepiku, bo z szyldu krzyczał napis: bookshop. Właściciel śpi. Zdziwił się na widok białego mężczyzny. Pytam o książki. Każda z nich zapakowana w torebkę foliową, bo inaczej po dwóch dniach zmieniłaby kolor na rdzawy. Leżały tu kilka lat. Kupuję dwie książki do nauki języka dla dzieci w podstawówce. Oto niektóre słówka:

Nswa – mrówka
Nsawo – torba
Kkanisa – kościół
Njovu – słoń
Muddo – trawa
Kabaka – król
Musota – wąż
Nnyonyi – samolot
Motoka – samochód
Bbaasa – koperta
Kutu – ucho
Pikipiki – motor
Ladiyo oba luleeleetu – radio

Równik

Równik – to taka linia dzieląca kulę ziemską na lepszą i gorszą. Widziałem równik. Nic wielkiego. Na równiku pasą się dwie krowy i jeden wielbłąd. Krowy na półkuli północnej, wielbłąd na południowej. Jak wygląda równik? Piętnastocentymetrowa lina zrobiona z białego kamienia.

Gospodarz w miejscowości Kayabwe za 10 000 szylingów ugandyjskich prezentuje właściwości równika (5 dolarów). Dziesięć metrów od linii równika po lewej oraz prawej stronie na stojakach wiszą miski z dziurką u dołu. Pod miskami wiadra pełne wody. Właściciel zatyka wylot żółtej miski u dołu, wlewa wodę, stabilizuje ciecz drewnianą deseczką. Odkorkowuje u dołu, woda zaczyna zlatywać, kręcąc się jak pokazuje strzałka namalowana na wewnętrznej stronie naczynia. Kładzie na wodę mały, biały kwiatek, który wiruje zgodnie z ruchem spływania wody.

To samo robi dwadzieścia metrów dalej na półkuli południowej. Kwiatek kręci się w przeciwnym kierunku. I po raz trzeci powtarza show na linii równika. Kwiatek się nie kręci, woda spływa pionowo w dół, bez ruchu wirowego.

Równik przechodzi przez 15 państw, włączając przynależne terytoria morskie, z czego 7 leży w Afryce: Gabon, Uganda, Kenia, Somalia, Kongo Brazzaville, Demokratyczna Republika Konga i Wyspy Świętego Tomasza i Książęca.

Dom

3 marca 2012 roku o godzinie 15.15 po raz pierwszy w życiu przytuliłem czarnego dziewięcioletniego chłopca chorego na AIDS. W CALM mieszkają chłopcy z AIDS. Angela – kucharka i pielęgniarka pilnuje, żeby brali lekarstwa. Skoro to jest AIDS, to znaczy ze niedługo umrą? Nie wiem. Z HIV mogą żyć kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Ale póki co, grają w piłkę, tańczą i śpiewają jak reszta czarnoskórych kolegów.

– Robimy wszystko, aby chłopcy poczuli dom. To jest ich dom – mówi Paul, wychowawca w CALM.
Tworzą małe społeczeństwo. Pełnią określone funkcje. Jeden jest szewcem, drugi krawcem, trzeci fryzjerem, niektórzy pomagają przy gotowaniu.

Chłopcy uciekają rzadko. Wtedy nie mają powrotu.
– Jak to, uciekasz z domu, gdzie idziesz, kraść idziesz? To znaczy że masz inny dom chyba – mówi ksiądz Ryszard.

– Przed bramą widzę czterech Ugandyjczyków. Złapali złodzieja, związali go, przeszli przed bramą. Zabiją go, ukamienują albo podpalą oponami – ksiądz Ryszard recytuje z pamięci możliwe zakończenia.

Joseph opowiedział średniozaawansowanym angielskim dlaczego uciekł na ulicę. O sposobach bicia przez ojca i o tym, że to naprawdę bolało.
– Nie lubiłem, gdy ojciec mnie bił. Ja chciałem się uczyć. Nie wiem skąd mi się to wzięło.

Ksiądz Ryszard nauczył wychowanków dobrych manier. Wracają ze szkoły, przychodzą do niego i mówią: dzień dobry. Starsi dobry wieczór, bo wracają nawet około godziny 19.00.
– Good afternoon father, good evening father – stu czterdziestu chłopców chce, aby im odpowiedzieć.

Chłopcy nie boją się kamery filmowej. Uśmiechają się, patrzą długo, nie spuszczają wzroku, jakby czekali na odpowiedź zza szkiełka. Ale odpowiedzi nie ma. Najmniejsi na widok kamery dostają szału i są gotowi na karkołomne występy.

Wolontariusz Wojtek rozdaje chłopcom cukierki. Zna imiona wszystkich na pamięć. Jak on to robi? Przecież te szkraby są identyczne! Przed obiadem Wojtek podarował mi zieloną kulkę, wielkości piłki golfowej. Miejscowy owoc jadalny. Nie zjadłem, bo się bałem. Po dwóch dniach zaczął intensywnie pachnieć w pokoju. A może gnić. Wyrzuciłem w drzewa bananowe. Nie powiedziałem Wojtkowi.

Chłopcy jedzą rękami. Podobnie jak ich wychowawca, salezjanin z Konga. Palcami zjadł wczoraj miskę posho z rybą. Posho to ugotowana mąka kukurydziana. Pierwszy raz widziałem formowanie kulek w dłoni. Biała kulka wyróżnia się na tle czarnej męskiej ręki. Białą kulkę należy podzielić na mniejsze kulki, włożyć do sosu, potrzeć o rybę, o cokolwiek i wepchnąć do buzi. Tak aby resztki posho nie wyślizgnęły się.

Dzień kobiet

8 marca.
– Módlmy się za nasze mamy – mówi Paul, wychowawca, podczas wieczornej modlitwy na dziedzińcu. – Za te żyjące i te w niebie.

Denerwuję się. A za te, których nie znamy, za te, które nas podrzuciły w wieku 7 miesięcy pod drzwiami misji w Bombo Namaliga. Za mamusie ugandyjskie. Za te, które nas biły, tak że rączka jest wykrzywiona do dzisiaj, za te, które śmierdziały rozkładającym się alkoholem własnym i cudzym. Te które umarły na malarię, AIDS, żółtą febrę i żółtaczkę. Za matki karmiące mlekiem, które w genach przekazały synom wirusa HIV.

W dzień kobiet idę na piknik do wioski. Organizacja Reproductive Health Uganda mówi o tym, dlaczego matki w Ugandzie umierają. 16 kobiet dziennie z powodu komplikacji związanych z ciążą. Większość wykładu w języku luganda. Widzę napisy na koszulkach – Always ready to give a shoulder; Health, it’s my right – napisane w 6 językach.

Na festynie wystąpiła orkiestra chłopców z CALM. Grają najlepiej w promieniu 10 kilometrów. W nagrodę dostali paczkę prezerwatyw.

Epilog

Kamera spakowana, walizka zamknięta na trzycyfrowy kod. Godzina 17, kolacja zjedzona. Odjeżdżamy o 18.30, żeby dojechać o sensownej godzinie na lotnisko w Entebbe. Słońce okrasza złotawym światłem betonowy chodnik. Stop! No nie! Co to u licha? Zielone, niezdarne, niepłochliwe, wygląda jak smok. Niemożliwe! Na do widzenia spotykam kameleona. Przynoszę kamerę, aparat. Uwierzyłem, że kameleon zmienia kolory. Prawie rozdeptałem gada.

Robię ostatnie ujęcia kameleona obiektywem szerokokątnym i myślę o chłopcach z CALM. Jaki kolor będą miały ich uczucia, kiedy dom w CALM przestanie być ich domem? Gdy społeczeństwo upomni się o nich? Czy oni mają przyszłość? Z pewnością tak, ale jaką? Czarną czy białą? Jakąś mają, ale na pewno nie za trzy minuty.

Ks. Maciej Makuła
Marzec 2012
Uganda

Drogi Czytelniku,
cieszymy się, że odwiedzasz nasz portal. Jesteśmy tu dla Ciebie!
Każdego dnia publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła w Polsce i na świecie. Jednak bez Twojej pomocy sprostanie temu zadaniu będzie coraz trudniejsze.
Dlatego prosimy Cię o wsparcie portalu eKAI.pl za pośrednictwem serwisu Patronite.
Dzięki Tobie będziemy mogli realizować naszą misję. Więcej informacji znajdziesz tutaj.
Wersja do druku
Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej.
Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.